„69” Igora Bauersimy w reż. Jarosława Tumidajskiego w cyklu PC Drama w klubie Żak w Gdańsku. Pisze Łukasz Rudziński na Facebooku.
Zaczyna się naprawdę intrygująco. Dwoje ludzi siedzi naprzeciwko siebie. Jego spowija półmrok, nieprzesadnie ostre światło zaś dokładnie wyławia twarz kobiety. Mężczyzna w sposób stanowczy, wręcz natarczywy usiłuje skłonić ją do przyznania się do winy. Ma nią być seria brutalnych mordów i konsumpcja ciał zamordowanych ofiar. Kobieta nie tyle broni się przed ciążącymi na niej zarzutami, co podejmuje się różnych sposobów, by zbić mężczyznę z tropu. Można by to potraktować jak rasowy kryminał, gdyby nie przedziwny, trudny do przyjęcia zarzut, konsekwentnie relatywizowany i w pewnym sensie uprawdopodobniany przez kobietę. „Nie zamierzam udowadniać, że nie zabiłam tego człowieka. Nikomu nie poderżnęłam gardła, ale mogłabym to sobie wyobrazić. To trochę tak, jakby się jadło dziczyznę, ale nie pachnącą dziczyzną” – rzuci prowokacyjnie podczas przesłuchania. Gra, którą oskarżona prowadzi ze śledczym wydaje się bardzo dwuznaczna i wcale nie przekonuje widza o niewinności kobiety.
Autor Igor Bauresima sięga po tak dziwaczną, w pierwszej chwili odrzucającą tematykę, która w sam raz nadaje się na mocny thriller psychologiczny, jaki w istocie w Klubie Żak zaproponował reżyser Jarosław Tumidajski w ostatniej tegorocznej odsłonie cyklu PC Drama. Sztuka Bauresimy „69” poświęcona jest współczesnym aktom kanibalizmu. To z jednej strony kwestia moralnej oceny kanibalizmu. „Co jest złego w poszukiwaniu dobrowolnych kandydatów do zjedzenia? – pyta przesłuchiwana. – Czy zabrania się już ludziom decydować o swoim życiu i śmierci? Poszukiwanie osób, które mają ochotę się zabić jest przestępstwem? Pomijając kwestie zdrowotne i gusta kulinarne nie widzę powodu, by nie zjeść samobójcy” – przyznaje zachwycona konfuzją, w jaką wpędza śledczego.
Kobieta sięga po retorykę, wyraźnie bawiąc się sytuacją, w jakiej ją postawiono, celowo mieszając porządek metaforyczny z rzeczywistym. „Pan zbrodnię popełnia dzień w dzień – jako chrześcijanin wierzy pan w fikcję. To pana przestępstwo i zbrodnia popełniana na każdym kroku. Negując rzeczywistość, neguje pan siebie. W pana przypadku mamy duchowy autokanibalizm. Poza tym – to wy zjadacie ciało Jezusa…”. Gdy zaś zrobią sobie przerwę w przesłuchaniu, na pytanie czy nie chciałaby czegoś do jedzenia, oskarżona „pozostaje w roli” i odpowie: „jakieś ciastko... albo mężczyznę”.
W kolejnej odsłonie – w innym punkcie sceny i w maskach na twarzach, dających poczucie anonimowości – dwoje bohaterów siedzi przy laptopach i prowadzi rozmowę na czacie, patrząc w oko kamery. On marzy o tym, by zakończyć nieudane życie, ona coraz bardziej interesuje się facetem, który zwierza się, że perspektywa „bycia w niej i rozpłynięcia się w niej” bardzo go podnieca. Nawet za cenę śmierci.
Trzecia część to zaaranżowane umownie ognisko na skraju lasu, czyli ustalone poprzez czat miejsce „konsumpcji”. Kobieta wymaga od ochotnika, by oświadczył, że wyraża zgodę na bycie zjedzonym. Później proponuje upiorną grę, w której decyzję o tym, kiedy nastąpi koniec, podejmie on sam. Podczas ich rozmowy ma on podawać kolejne liczby aż do nieskończoności – jeśli w którymś momencie pomyli ich kolejność, to da jej tym samym przyzwolenie na działanie. Wszystko kończy się podobnie jak się zaczęło, bo zwrot akcji niemal wprost zapowiada część, od której rozpoczęliśmy oglądanie tego pełnowymiarowego właściwie spektaklu, a nie czytania performatywnego, jakim PC Drama jest z założenia.
Sam autor zaznacza, że każdy z trzech aktów jego dramatu można traktować modułowo, więc układać je w dowolnej kolejności, wydobywając z nich inne sensy. Jednak wersji przygotowanej przez reżysera Jarosława Tumidajskiego w swoich sugestiach nie zawarł, proponując inne warianty. Autor sztuki i tak ma rację. Ułożenie tej misternej układanki w różny sposób otwiera zupełnie inne pola interpretacyjne. Tumidajski ma do dyspozycji doświadczonych aktorów – znanego z Teatru Wybrzeże Roberta Ninkiewicza oraz aktorkę Teatru Współczesnego w Warszawie Katarzynę Dąbrowską. To duet z wyraźną solistką – Ninkiewicz ustępuje koleżance pola, ale nie przegrywa pojedynku na racje. Jednak to Dąbrowska prowadzi akcję, bardzo dobrze przy tym niuansując emocje. Najciekawsza wydaje się część internetowa, w wielu punktach styczna choćby z „Łaknąć” Sarah Kane. Modliszkowata kobieta szuka ofiary, a gdy ją znajduje buduje wrażenie rozmowy kwalifikacyjnej, plebiscytu na ofiarę zbrodni. Kulminacja umiejętnie dawkowanego napięcia następuje podczas finałowej (w spektaklu Tumidajskiego) wyliczanki.
W grze Ninkiewicza i Dąbrowskiej nie ma przesady, oboje nie dystansują się ani do tematu, ani do ciężaru ról, decydując się wraz z reżyserem na teatr psychologiczny zagrany serio, bez fałszu. Daje to wrażenie życia jako pasma cierpień, bolesnej udręki, nazanaczonej tęsknotą za tym, co nieosiągalne. Odmienić to może tylko doświadczenie graniczne, na swój sposób intymne, a przy tym całkowicie zakazane i nieakceptowalne społecznie. Granice między prowokacją i zabawą a namacalną, brutalną przemocą są tutaj bardzo cienkie. Można ten tekst czytać jako eksperyment społeczny, można jako prowokację albo studium osobliwego seryjnego mordercy. W zależności od kolejności scen, pozostawiamy bohaterów w innym punkcie tej rozgrywki. Szkoda, że realizacja online uniemożliwiła przeprowadzenie ankiety wśród publiczności, do której zachęca autor sztuki. Sugeruje on, by widzowie weszli w rolę sędziów oskarżonej i orzekli czy jest winna, co na pewno rozpaliłoby pospektaklową dyskusję do czerwoności.