„Życie towarzyskie i uczuciowe” na podstawie powieści Leopolda Tyrmanda w reż. Igora Gorzkowskiego w Teatrze Ochoty w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem widza.
Spektakl Teatru Ochoty „Życie towarzyskie i uczuciowe” w reżyserii i adaptacji Igora Gorzkowskiego śpieszy się, pędzi, galopuje. Niepostrzeżenie przetacza się przez kolejne dekady powojennej nowej Polski. Z biegiem lat świat wokół się zmienia- oprócz młodości, która tu dominuje, rozkwita, rządzi. Konformizm i oportunizm ma jej twarz, urok, świeżość. Wieczną sprawność przystosowania i gotowość do podporządkowania dla spełniania marzeń, planów, ambicji. W PRL-u uległość wobec wymagań było ucieczką przed zagrożeniem, jedyną często szansą wybicia się, zaistnienia czy sposobem przetrwania. Gdy się było posłusznym, można było żyć iluzją dobrego, miłego życia. Co prawda bez godności, wolności, spełnienia, w poczuciu strachu ale z nadzieją, że może kiedyś uda się być prawdziwym sobą.
W kameralnych warunkach Teatru Ochoty, które idealnie wizualizują ciemny, głuchy, biedny, odcięty od świata zaścianek Europy, polityczno-ideologiczne więzienie, rozgrywa się dramat bohaterów, którzy tak naprawdę nie uświadamiają sobie do końca, że są pionkami w nie swojej grze. A jednak naginają się, stosują się do jej zasad. Utalentowani, ambitni, młodzi i piękni dają radę. Wyrywają życiu, co tylko się da, łącznie z obietnicą spełnienia, jak się z czasem okaże, okupioną wysoką ceną. Płyną z prądem wśród sobie podobnych, utrzymują się latami na powierzchni ale rezygnują z drogi rozwoju, ścieżki kariery, jakiej by chcieli. Gdy zauważają, że się gubią, jest już za późno na zmianę kursu, na ratunek. Muszą brnąć dalej.
Z zewnątrz takie życie wydaje się być atrakcyjne, kolorowe, godne pozazdroszczenia. Łatwe, proste i przyjemne. Obserwator nie odczuwa jego ciężaru, nie rozumie tej nieznośnej lekkości bytu. Wiecznej zabawy, niekończącego się towarzyskiego i uczuciowego brylowania. I jeśli nie zna pełnej prawdy o tym okresie historycznym, wydawać mu się może, że to było normalne, powszechne, akceptowane. Tymczasem taki styl życia -modne ciuchy, przywileje, praca, mieszkanie, sezonowe wyjazdy w góry i nad morze-dotyczył nielicznych, tych podatnych na dyspozycyjność, podporządkowanie, spełnianie oczekiwań, wytycznych, nie swoich standardów, aspiracji, planów.
W pewnym sensie podobnie jest i dziś. Tak łatwo się sprzedać, poddać, zrezygnować. Wpaść w pułapkę. Tak łatwo przychodzi się oszukać, skusić, by za małe ustępstwo, nawet chwilową rezygnację z siebie, za pseudo przyjemność, marną błyskotkę stracić własną duszę. Dlatego temat jest aktualny, nośny, ciekawy. I trudny do oceny, zwłaszcza gdy nie ma się, jak w systemie totalitarnym, możliwości wyboru.
Kameralne warunki Teatru Ochoty sprzyjają wytworzeniu atmosfery klinczu rozbuchanych ambicji młodości, jej marzeń, pragnień, tęsknot wobec ograniczeń, którym podlegają. Pusta scena, na której dyskretnie funkcjonują pojedyncze artefakty epoki towarzyszą bohaterom uprzedmiotowianym przez opresyjny system. Instrumentalnie traktowani, pozostają jednak do końca kolorowymi ptakami, ludźmi z krwi i kości działającymi pod presją, jakimś cudem potrafiącymi brać z życia, co tylko uda im się wynegocjować, wydrzeć, ukraść, choć wydaje się, ze zawsze mogli podjąć właściwą decyzję.
Igor Gorzkowski włożył wiele pracy w adaptację barwnej książki Tyrmanda o czasach PRL-u, o Warszawie, skromna ale sugestywna scenografia i fantastyczne kostiumy-wizaże Magdaleny Dąbrowskiej lapidarnie kreśli rys epoki, "warszawkę", podobną funkcję pełni muzyka Macieja Witkowskiego, wiele wnosi przemyślany dramatyczny ruch sceniczny Iwony Pasińskiej, bardzo też się starają bardzo młodzi zdolni aktorzy, by tchnąć życie w swych bohaterów. Pełen wigoru, uroku i temperamentu jest Konrad Żygadło w roli Andrzeja Felaka, ambitnego redaktora. Barwnie wystylizowany Filip Orliński jako Mikołaj Plank, pisarz, bikiniarz, alter ego Tyrmanda, kontestuje rzeczywistość, którą wnikliwie obserwuje, komentuje, bada uczestnicząc w życiu "warszawki". Jan Litvinovitch grając Kostkowskiego zadziwia wielością wcieleń, bo jak kameleon wtapia się w tło, stając się zarówno użytecznym funkcjonariuszem systemu, życzliwym doradcą, jak i niewidocznym cwaniakiem, lawirantem, everymenem. Postacie Martyny Czarneckiej i Agaty Łabnow tak często się zmieniają! Intuicyjnie czy świadomie potrafią perfekcyjnie wykorzystać swoją kobiecość, seksualność, czar. Słabość przekuwają w siłę, niewinność w przewrotność. Instrumentalnie traktowane, twardo stąpają po ziemi. Pozornie bezbronne, zawsze z drugiego planu nie odpuszczają, walczą, ugrywają swoje.
Wszystko to nie wyczerpuje bogactwa pierwowzoru, książki Leopolda Tyrmanda. Powstał intensywnie migoczący młodością bryk, dla potrzeb scenicznych mocno okrojone streszczenie pewnej epoki, imprezowe terytorium pewnego kraju, towarzyska i uczuciowa mapa pewnego miasta. Obraz z biegiem czasu rozmywa się, szybko zamyka osobowe wątki. Pozbawiony szerszego kontekstu, głębi, doświadczonego aktorstwa, budującego złożoność indywidualnych losów, wyborów postaci, ostrości dramatycznego pazura, syntetycznej puenty osłabia w efekcie krytyczny potencjał tematu, mając ambicję wypowiedzi uniwersalnej, tępi ostrość wymowy wartkiej akcji.
Ale na pewno warto spektakl obejrzeć, bo kipi niespożytą energią, zaangażowaniem całego zespołu, miłością do sztuki teatru, artystyczną pasją.