Los bohaterów Na pełnym morzu oraz Strip-tease’u Sławomira Mrożka pokazuje, co nowoczesność – epoka, która weszła na arenę Historii pod sztandarami oświeceniowego humanizmu i przez kilkaset lat swojego trwania głosiła hasła wolności, równości i braterstwa wszystkich ludzi – zrobiła z człowieczeństwem. Jak, mianowicie, zmiędliła je walcami ogłupiających ideologii w humanoidalną maź. Pisze Antoni Winch w felietonie dla portalu Teatrologia.info.
Protagoniści wspomnianych jednoaktówek są z niej ulepieni. Składa się na nią zabójcza mieszanka duchowych spodleń, intelektualnych szachrajstw, aksjologicznych uproszczeń. Tym jednak, co tej trującej brei nadaje prawdziwie niszczącą moc, jest lęk. Przed ludźmi, przed światem, przed życiem w nim z nimi. „Strach jest kluczem do mnie”, zanotował Mrożek w Dzienniku 1 października 1969 roku. W późniejszym felietonie z cyklu Małe listy, zatytułowanym z charakterystyczną dla niego, mrożącą krew w żyłach, lekkością, Jak oni mile biją, zauważył natomiast, że „ten, z którym wszystko można zrobić, pragnie utożsamić się z tym, który może zrobić to wszystko” i w związku z powyższym „ofiara ucieka w kata, stara się z nim psychicznie zjednoczyć, aby w ten sposób uciec od samej siebie, czyli przestać być ofiarą”. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż w dużym stopniu jest to casus Małego z Na pełnym morzu. Także Panom ze Strip-tease’u nie jest odeń daleko.
Komizm wypełniający do rozpuku te i inne utwory Mrożka, dzięki spoiwu, jakie stanowi strach, nierozerwalnie łączy się w nich z grozą. Ot, weźmy choćby fragment przemówienia Średniego z wiecu wyborczego z Na pełnym morzu. „Jestem człowiekiem skromnym, mało wymagającym i, prawdę mówiąc, jeść nie lubię” – zapewnia zebranych – „w ogóle nic nie jem. Jeszcze parę lat temu może tam i zjadłem jakiś kawałeczek czy dwa, co drugi czy trzeci dzień, ale teraz? Nie! Z jedzeniem skończyłem raz na zawsze”. Albo taką oto część filuternej piosenki Pstrąg, śpiewanej przez Pana II w Strip-teasie na zwiewną melodię Franza Schuberta: „Strumyka fala szybka/ wśród jasnych bieży łąk,/ w niej pląsa mała rybka,/ wesoły, zwinny pstrąg”. Figlarne toto, pogodne, lekkie. ALE. W Na pełnym morzu rzecz dotyczy wskazania kandydata na danie dla pozostałych dramatis personae. W Strip-teasie z kolei wokalny popis wykonywany jest w desperackiej nadziei na wypuszczenie z pomieszczenia, do którego bohaterów utworu z nieznanych przyczyn wtrącono, w jakim z czasem zostali zamknięci, i gdzie zmuszeni są wypełniać uwłaczające polecenia Ręki, żądającej od nich zdejmowania poszczególnych części garderoby. Zrazu beztroski śmiech wpada więc tutaj w panikę, przechodzi płynnie w histeryczny chichot. Jak u Stanisława Ignacego Witkiewicza, będącego dla autora Tanga istotnym punktem odniesienia – artystycznego i światopoglądowego. Na powinowactwo obu artystów zwracali uwagę krytycy – Jan Kott, na przykład – a także przyjaciele Mrożka. „W Tobie jest mnóstwo z Witkacego” – dzielił się z nim swoimi spostrzeżeniami Wojciech Skalmowski w liście z lipca 1996 roku – „ale nie w znaczeniu epigońskim, tylko w sensie Bewältigung der Angst (w Witkacym siedziała rewolucja bolszewicka, w Tobie – […] chyba «tło zmieszane» […] naszego czasu […])”.
„«Tło zmieszane» naszego czasu”, wywołujące w Na pełnym morzu i Strip-teasie niewątpliwy Angst, strach, co atoli już niekoniecznie oznacza jego Bewältigung, pokonanie, uporanie się z nim, tworzy idea wolności. A raczej to, co w nowoczesności, po jej kolejnych rewolucjach – od francuskiej, przez październikową, do seksualnej i innych – z niej zostało. Czyli tak całkiem niewiele, że prawie nic. Dziś zaś, anno Domini 2022, bodaj jeszcze mniej. Uchwycone przez Mrożka sześćdziesiąt dwa lata temu procesy nie osłabły bowiem, lecz się nasiliły. „Tło zmieszane” nie wyklarowało się od tego czasu ani na jotę, świat, w jakim żyjemy, jego rzekomo najlepszy z możliwych porządek, wypadają na nim karykaturalnie, ale przede wszystkim upiornie. Niniejszym ujawniają swoje prawdziwe oblicze. Pysk Bestii. Lewiatana. W nowoczesności szczerzy on do nas kły zza urzędniczego okienka.
Spójrzmy na zakończenie Strip-tease’u. Pojawia się w nim druga Ręka w czerwonej rękawiczce, co pozwala odczytywać dramat jako paraboliczną opowieść o losie człowieka w ustroju komunistycznym. Czy coś się zmieni w wymowie utworu, jeżeli finałową łapę odzieje się w błękit złotymi gwiazdkami w liczbie, powiedzmy, dwunastu zdobny? Chyba nie. „W polityce wewnętrznej” – pisał George Weigel w Katedrze i sześcianie, myśląc o współczesnej Europie – „kontynent błąka się po postpolitycznym pustkowiu, gdzie pełnomocnictwo w odniesieniu do praktycznie wszystkich spraw zostało przekazane ponadnarodowym instytucjom oraz brukselskiej biurokracji”. Ich kompetencje, które pierwotnie miały ograniczać się do kwestii gospodarczych, są przez nie permanentnie przekraczane ze wciąż rosnącą ostentacją. Ten ich Drang nach Sittlichkeit sprawia, że, jak mrożkowskie Ręce, wchodzą z butami w najintymniejsze sfery życia, aby je regulować, a przez to podporządkować sobie ich dotychczasowego suwerena – istotę ludzką pojmowaną jako osoba, podmiot, nie przedmiot kolejnych dyrektyw, zaleceń komisji, względnie załącznik do ustawy czy rozporządzenia.
Mrożek, ilustrując w swojej sztuce metody operacyjne konkretnego systemu, przedstawił zarazem na jego przykładzie działanie określonego mechanizmu. Znajduje on zastosowanie również poza ramami modelu zaprezentowanego w jednoaktówce. Mrożkowe graby trzymają bowiem mocno za pysk każdego, kogo mają w zasięgu ręki, zarówno w totalitaryzmie, jak i w tak zwanej demokracji. Fakt, istnieje – wprawdzie tylko jeszcze, ale jednak – spora różnica pomiędzy komisarzem radzieckim a unijnym, atoli istota ich władzy jest tożsama. Reprezentując anonimowy, beznamiętny i duszny aparat biurokratyczny, nieprzewidującym sprzeciwu gestem każe przeciętnym, bezimiennym, takim jak my szarakom, wyskakiwać z gaci, żeby pokazać im, kto tu rządzi. Z czasem i na to nie będzie musiał się silić, ponieważ spreparuje sobie społeczeństwo idealnych popychadeł. Tego skądinąd tak bardzo obawiał się Witkacy, wieszczący kres indywidualności zastąpionej przez stado żądne jedynie zaspokojenia fizjologicznych potrzeb oraz pana. „Dotąd niwelowaliśmy stany i majątki, kultury i odrębności narodowe. Teraz przystąpiliśmy do niwelowania charakterów i umysłów. […] Pod tym względem, pod względem tego poglądu – jestem tylko epigonem S.I. Witkiewicza”, pisał Mrożek w Dzienniku w czerwcu 1981 roku. Strip-tease oraz Na pełnym morzu stanowią oryginalny, inspirowany przemyśleniami Stanisława Ignacego, zapis tej duchowo-intelektualnej redukcji. Nie jest on przy tym tak abstrakcyjny, jak mogłoby się wydawać.
Eugene Turcanu. Rumun. Tak się złożyło, że końcówkę roku 1949 spędzał w zakładzie karnym w Pitești. Alexandru Nicolschi, wysoko postawiony funkcjonariusz Securitate, powierzył mu wtedy przeprowadzenie szczególnej misji. Turcanu, do niedawna związany z ruchem faszystowskim, miał oto stanąć na czele Organizacji Więźniów o Przekonaniach Komunistycznych. Jej celem było nakłonienie więźniów politycznych do zmiany przekonań. Eksplikowano im to różnymi środkami. Obok bicia czy przypalania papierosami, znalazła się wśród nich katusza specjalnie opracowana dla osób wierzących. Nazywała się „chrzest”. Jej ofiarom „zanurzano […] głowę w wiadrze pełnym moczu i fekaliów, podczas gdy reszta więźniów recytowała modlitwy związane z obrzędem chrztu” – czytamy w relacji świadka tych sadystycznych praktyk, Virgila Ierunca – „jeden z «chrzczonych», regularnie poddawany takim torturom przez niemal dwa miesiące, każdego ranka, jak automat, szedł sam zanurzyć głowę w wiadrze, ku wielkiej uciesze wychowawców”.
Panowie ze Strip-tease’u i Mały z Na pełnym morzu zachowują się w finałach sztuk jak opisany przez Ierunca „chrzczony” z Pitești. W ich „wychowaniu” mniejszą rolę odgrywa przemoc fizyczna. Wystarczy zapowiedź jej użycia. Ręka tylko raz grozi „striptizerom”, zaciskając się w pięść. Więcej nie musi. Rozbitkowie z drugiego utworu robią natomiast wszystko, aby znaleźć jak najbardziej cywilizowane i najkulturalniejsze wyjście z sytuacji, z jaką przyszło im się zmierzyć, co z definicji wyklucza rozwiązania siłowe. Inna rzecz, iż przewaga, jeśli można tak się wyrazić, gabarytowa ułatwia Grubemu przejęcie oraz utrzymanie inicjatywy na tratwie. Ale wyłącznie to. On i jego towarzysze są przecież ludźmi na poziomie. Widać to już na pierwszy rzut oka. Ukazują się nam wszak „w eleganckich czarnych garniturach, białych koszulach”, mają „poprawnie zawiązane krawaty, białe rąbki chusteczek w kieszonkach marynarek”. Tacy jak oni nie mogą tak po prostu, z naturalnością pierwszego lepszego antropofaga z dżungli upolować kogoś, nadziać na ruszt i zjeść. Muszą wpierw swój kanibalizm zdekanibalizować. Ludożerstwo w Na pełnym morzu przechodzi ewolucję zbliżoną do ludokrajania z późniejszego o pięć lat Krawca – z czynu barbarzyńskiego staje się aktem najwyższego humanizmu. Przemiana ta dokonuje się w toku nie mordobicia, lecz dyskusji, intelektualnej debaty o „powszechnej, ogólnoludzkiej, wszechobejmującej, sprawiedliwości”, sprawiedliwości dziejowej, nierównościach ekonomicznych i tym podobnych wzniosłościach, na myśl o których nowoczesności zawsze ciekła ślinka. U Mrożka, zgodnie z duchem czasu uznającego ludobójstwo za dopuszczalną metodę realizacji idei, zwłaszcza tych najszlachetniejszych, krążą one jak sępy wokół wyżerki z człowieka.
Szatański sęk w tym, że perspektywa stania się daniem podoba mu się, ba!, ona go uszczęśliwia. „Ostatecznie to zupełnie co innego” – wyznaje Mały swoim przyszłym degustatorom w finałowej sekwencji Na pełnym morzu – „zostać zjedzonym jako zwyczajna ofiara przemocy, a co innego jako inny, lepszy człowiek, który z własnego poświęcenia… Innymi słowy, być zjedzonym za własnym wewnętrznym przyzwoleniem”. To „wewnętrzne przyzwolenie” apetycznie przegryza się z koncepcją „wewnętrznej wolności” Pana I ze Strip-tease’u. „Co to jest wolność?” – głośno myśli bohater – „jest to możność dokonywania wyboru. Dopóki tu siedzę i wiem, że mogę wyjść […], tak długo jestem wolny. Natomiast z chwilą kiedy wstanę i wyjdę, dokonam […] wyboru, a więc ograniczę moje możliwości postępowania, utracę wolność”. Nie ma tak upadlającego jarzma, którego nie uszlachetniłoby „wewnętrzne przyzwolenie”, ani tak krótkiej smyczy, której nie dałoby się choć odrobinę przedłużyć teorią „wolności wewnętrznej”. Ciemiężycom to wsio ryba, ciemiężonym – na bezrybiu rak.
Nie wszyscy się nim na początku zadowalają. Ich błąd. Pan IInie podziela poglądów Pana I. Działa. A to zastuka w ścianę, a to poudaje rybaka, a to coś zaśpiewa. To on otwarcie mówi o wyjściu z pokoju. Kiedy atoli przychodzi co do czego, czyli do Ręki, bohater zaskakująco szybko i łatwo traci rezon. Bez słowa sprzeciwu, najgrzeczniej w świecie oddaje dłoni buty i pasek. To on również wysuwa pod koniec sztuki propozycję złożenia samokrytyki i przeproszenia łapy. Oszczędziłby jej uciążliwości wykonywania rozkazujących gestów, a wraz z nią ryzyka odniesienia kontuzji przy tym władczym machaniu, zaś sobie i swojemu kompanowi nerwów, gdyby od razu wydał wewnętrzne przyzwolenie na aksjomaty wewnętrznej wolności. One przecież jasno wyznaczają obszar niczym nieskrępowanej swobody człowieka na gęsto zaminowaną przerażeniem ziemię niczyją między usłyszeniem rozkazu a karą za jego niewykonanie.
„Mnie władza wcale nie zabrania mówić tego, co myślę”, „ot, myślę, żeby zarobić, o dzieciach myślę, o babie… Trochę o dziwkach. […] Bylem nie podskakiwał, cicho był, to im wszystko jedno, co ja sobie myślę” – oto myśli zebrane złotego dziecka ery spętań ducha wewnętrznymi przyzwoleniami i takimiż wolnościami. Od urodzenia wzięte w karby, przeto ich nie czuje, traktuje jak naturalny element egzystencji. A imię jego to XX z Emigrantów. AA nazywa go „idealnym niewolnikiem”, zamierza napisać o nim rozprawę naukową. Dzieło szlag trafia, gdy XX, drąc ciułane przez siebie pieniądze, wybija się na niepodległość. Bieda- to, bo bieda-niezawisłość, lecz dobra psu i mucha.
Jest zatem nadzieja? Można zerwać kajdany? A pewnie. Jeszcze jak! Mały powiada przecież tuż przed samo-wydaniem się na żer Grubemu i Średniemu, że „prawdziwa wolność jest tylko tam, gdzie nie ma zwyczajnej wolności”. W oczekiwaniu na upragnione nadejście tej pierwszej nowoczesność ochoczo rezygnowała z drugiej, pakując się dziarsko w coraz bardziej finezyjne w swej konstrukcji dyby. Zamknięta w nich, uważała się za wyzwoloną. Robiła tym samym, i wciąż robi, dobrą, a przy tym niemożebnie debilną, minę do złej gry. Złej bardzo. Złej diabelnie. Wygra ją ten, kto w niej przegra. Swoją ludzką godność, a wraz z nią wolność. Pozbawiony jej człowiek staje się lalką w rękach Rąk w takich lub innych rękawiczkach. Patrząc na to, jak się nim bawią, można tylko zrywać boki. Ze śmiechu, do płaczu. O ile grubi tego świata łaskawie nam na to pozwolą, zanim wrzucą nas do kotła. I na ząb.
Literatura przedmiotu w Literaturze podmiotu:
1. K. Bartosek, Europa środkowa i południowo-wschodnia, przeł. A. Daniłowicz-Grudzińska, [w:] Czarna księga komunizmu. Zbrodnie, terror, prześladowania, wstęp K. Kersten, Prószyński i S-ka, Warszawa 1999.
2. S. Mrożek, Dziennik 1962-1969, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010.
3. S. Mrożek, Dziennik 1980-1989, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.
4. S. Mrożek, Emigranci, [w:] S. Mrożek, Dzieła zebrane. [Tom VII:] Teatr 3, Noir sur Blanc, Warszawa 1997.
5. S. Mrożek, Jak oni mile biją, [w:] S. Mrożek, Małe listy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982.
6. S. Mrożek, Na pełnym morzu, [w:] S. Mrożek, Dzieła zebrane. [TomXII:] Teatr 6, Noir sur Blanc, Warszawa 1998.
7. S. Mrożek, Strip-tease, [w:] S. Mrożek, Dzieła zebrane. [Tom XII:] Teatr 6, Noir sur Blanc, Warszawa 1998.
8. S. Mrożek, W. Skalmowski, Listy 1970-2003, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007.
9. G. Weigel, Katedra i sześcian. Europa, Stany Zjednoczone i polityka bez Boga, tłum. I. Zarębska, P. Zarębski, Fronda, Warszawa 2005.