„Skóra po dziadku” Mateusza Pakuły w reż. autora w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze dla Wszystkich.
„Skóra po dziadku” – najnowszy spektakl Mateusza Pakuły to swego rodzaju rozwinięcie, poszerzenie wiwisekcji rodzinnych traum. Po „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” tym razem sięgamy pokolenie dalej, by poznać trudny, zawiły, a przede wszystkim bolesny życiorys Henryka Pakity.
Centralnym punktem spektaklu jest wykopany wewnątrz bliżej nieokreślonego domu obszerny dół (choć równie dobrze może to być wyrwa po bombie), w którym umieszczono pianino i kilka krzeseł. Dziura – wykopalisko, odkryty grób – jest chaotyczną, otwartą raną, wyłamującą się z chłodnego, ascetycznego otoczenia. Dół, który krzyczy. Nie pierwszy raz reżyser udowadnia widzom, że siła jego spektakli tkwi przede wszystkim w opowieści. Słowo – to ono jest nośnikiem pamięci (oraz postpamięci), która pozwala mówić nie tylko współczesnym, ale też duchom zamordowanych oraz widmom katów. Język może być tarczą, służyć do stwarzania bezpiecznych światów dalekich od traum, może być i solą sypaną na otwarte zranienie. Ów dualizm postrzegania rzeczywistości, dwie strategie w dążeniu do prawdy, zdają się być fundamentem, na którym reżyser tworzy swoje przedstawienie. Co ważne, każda z dróg niesie poważne konsekwencje, wszak kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na Ciebie, jak pisał Nietzsche.
„Skóra po dziadku” to teatralne sprzężenie zwrotne bólu jednostki i cierpienia całej społeczności. Sceny przesłuchań i uwięzienia Henryka w ubeckiej katowni nie pozostawiają widza obojętnym. Pomoc dla Pakity przychodzi z samego MSW. Żyd, ocalony podczas wojny przez sąsiadkę dziadków – Kosmalinę, spłaca wobec niej dług wdzięczności, wydostając więźnia ze stalinowskich kazamatów. Jednocześnie jest to dla niego podróż w głąb piekła – zaledwie kilka lat wcześniej doszło w Kielcach do pogromu Żydów mieszkających w kamienicy przy Planty 7. Życie i śmierć w wojennych i powojennych historiach przeplatają się w najbardziej nieoczekiwanych konfiguracjach i nieprawdopodobnych sytuacjach. Zarówno czyjeś bohaterstwo, jak i okrucieństwo rzutują nie tylko na najbliższe otoczenie, ale i na kolejne pokolenia.
Stąd temat kieleckiego pogromu, który dla narratora – wnuka głównego bohatera – jest czymś mglistym, o czym dowiedział się, kiedy był nastolatkiem, przy okazji wizyty młodzieży z Izraela w jego mieście. Scena, w której młody Pakuła wewnętrznie buntuje się przeciw oczekiwaniom młodych Żydów, by ten tłumaczył się za mieszkańców Kielc sprzed kilkudziesięciu lat, stawia ciekawe pytania na temat granicy między noszeniem w sobie „pierwiastka winy” rozumianego jako poczucie odpowiedzialności za to, by uczyć się na błędach przeszłości, a bezrozumnym „padaniem na kolana” i biciem się w piersi, bo tak trzeba. Swoją drogą mam nadzieję, że za kilka lub kilkanaście lat w Izraelu zaczną powstawać spektakle traktujące o zbiorowej traumie i radzeniu sobie z ludobójstwem popełnionym przez Żydów na Palestyńczykach w Strefie Gazy.
W drugiej, o wiele ciekawszej części spektaklu twórcy rozszerzają tematykę pogromu i przyglądają się kwestii traumy z perspektywy „Akademii Pana Kleksa". Scena odczytywania wyroków na sprawcach sąsiedzkiego mordu daje możliwość odkrycia mechanizmu lęku przed obcym, który regularnie potęgowany prowadzi do zbrodni. Co wybija się na pierwszy plan – każdy ze skazanych skończył najwyżej kilka klas szkoły podstawowej. Nie chodzi tylko o to, że niewykształcony, zmanipulowany lud uwierzył w porwane dzieci przetrzymywane w piwnicach w celu przerobienia na macę – to byłoby za proste i niesłusznie łagodziłoby winę i odpowiedzialność kielczan. Problem tkwił głębiej – w zakorzenionych od wieków animozjach, strachu, w nieudanych próbach współistnienia dwóch tak odmiennych od siebie kultur, w lęku, który odbiera racjonalne spojrzenie na rzeczywistość. A trauma pokoleń? Można radzić sobie z nią na tyle sposobów, ile ludzkich istnień – w tym kontekście widownia słyszy niezwykle ujmującą interpretację słynnej książki Brzechwy jako bajkowego azylu dla zabitych żydowskich chłopców. Naprawdę chwytający za serce fragment przedstawienia.
„Skóra po dziadku” to spektakl trudny, ważny i potrzebny. Drażni, prowokuje, daje do myślenia. Mateusz Pakuła kolejny raz pokazał, jak robi się storytelling w teatrze. Tej opowieści jednocześnie chce i nie chce się słuchać. Do takiego teatru bezapelacyjnie chce się chodzić.