„Latający Potwór Spaghetti” w reż. Mateusza Pakuły z Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie na XXXI Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi.
Czasami, oglądając spektakl, pojawia mi się myśl, że nie jestem grupą docelową. Mimo sprawnej reżyserii, czy dobrej gry aktorskiej i interesującej formy wizualnej czuję, że to nie jest moje. Tekst mnie uwiera, ale nie dlatego, że jego treść jest mi mentalnie obca. Odpycha mnie raczej zbytnią powierzchownością, uproszczeniem, a czasem wręcz banałem. Drażni mnie, gdy próbuje się „objaśnić świat”, ukazując jedyny słuszny punkt widzenia. Odnoszę wówczas wrażenie, że jako widz przestaję być dla twórcy partnerem, że nasza relacja nie jest równorzędna.
Piszę ten przydługi wstęp, bo właśnie tak czułam się, opuszczając Teatr Powszechny w Łodzi po gościnnym pokazie „Latającego Potwora Spaghetti” w reżyserii Mateusza Pakuły. Spektakl podobno przypadł do gustu młodym widzom. Nie dziwi mnie to. Z jednej strony znakomicie koreluje on z laicyzacją społeczeństwa, z drugiej – pociąga jego memiczny charakter (znakomita scena z dzbankami!). Pakuła zaprasza widzów do świata nadprzyrodzonego, zwizualizowanego jako ciasna i duszna poczekalnia. To tu, po śmierci, trafia Bobby Henderson (Jan Jurkowski), założyciel Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Swoje poglądy religijne konfrontuje z Szatanem (znakomity Szymon Mysłakowski), Jezusem (Zuzanna Skolias-Pakuła) oraz Duchem Świętym (Emose Uhunmwangho). Otrzymujemy zabawną pastafariańską przypowieść o nonsensie wiary.
Tekst Pakuły pełen jest nawiązań do religii, nauki i popkultury – to trochę absurd, trochę farsa, trochę współczesny stand-up. Reżyser balansuje między kabaretem a próbą przedstawienia głębszej refleksji filozoficznej. Poddaje wiarę krytycznemu osądowi. Z jego argumentacją nie sposób się nie zgodzić. Problem w tym, że sprawa nie jest tak prosta, jak została w spektaklu przedstawiona. Nie da się wyrugować wiary, nie oferując człowiekowi nic w zamian. Doceniam pomysł, doceniam humor, ale chciałabym w teatrze refleksji głębszej – zwłaszcza od Pakuły, który znakomitym „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Intelektualną również.