Logo
Recenzje

Zawierucha bez zadęcia

30.09.2025, 14:41 Wersja do druku

„Krzyżacy” Henryka Sienkiewicza w reż. Jana Klaty w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Pisze Marek Zajdler w portalu Nasz Teatr.

fot. Karolina Jóźwiak

W historycznym miejscu, z historycznej okazji, lecz bez historycznego zadęcia wystawił „Krzyżaków” Jan Klata w olsztyńskim Teatrze im. Stefana Jaracza. Ba, nie tyle bez patosu czy bufonady, ale z szelmowską kpiną i ironicznym dowcipem. Ani przez chwilę nie zapominając przy tym o przeszłości zapisanej w murach świętującego stulecie budynku Treudank-Theather, który powstał z wdzięczności za wierność mieszkańców Warmii i Mazur państwu niemieckiemu. Przewrotność dziejów podkreślił już sam pomysł dyrektora Pawła Dobrowolskiego, aby na „Fausta” Goethego, którym rozpoczynał swą działalność teatr w ówczesnym Allenstein, odpowiedzieć w setną rocznicę sienkiewiczowskimi „Krzyżakami”. Zderzyć niemiecki kulturkampf z polską dumą narodową. Jan Klata zaś zaprosiwszy do projektu pochodzącą z Olsztyna dramatopisarkę Ishbel Szatrawską wystawia na światło dzienne nasze odwieczne kompleksy i przywary podlewając je od serca pastiszowym sosem.

Widzów wita wyświetlone niemieckim gotykiem motto zakonu krzyżackiego "Helfen, Wehren, Heilen" czyli: Pomagać, Bronić, Leczyć. Słowa przepełnione misją, honorem i godnością już za chwilę zmierzą się z brutalną rzeczywistością plwającą na sztandary, pełną obłudy, hipokryzji i obleśnych, śliniących się do służebnych dziewek zakonników. Na pustej, białej scenie projektu Mirka Kaczmarka hula wiatr generowany przez cztery olbrzymie wentylatory. Wicher dziejów rzuca widza przez lata trudnych polsko-niemieckich doświadczeń oraz pomiędzy skojarzeniami, od muzycznych począwszy na popkulturowych kończąc. Astro-rycerze w srebrnych puchówkach i pikowanych hełmach z przyłbicami wjeżdżają konno w rytm pląsów rodem z Monthy Pythona do taktu utworu legendy martial industrial Der Blutharsch, gdzie skoczne neofolkowe rytmy ustępują wojennym beatom z przemówieniem Adolfa Hitlera w tle. Od groteski do powagi, od dramatu do ironii, Klata bezustannie żongluje formą rozładowując sceniczne napięcie celową parodią, odzierając patriotyczny i bogobojny patos ze sztucznej fanfaronady. Pozwala z dystansem przyjrzeć się narodowym uprzedzeniom, religijnej dewocji, ludzkim namiętnościom czy wreszcie tak bliskiemu nacjonalistycznej bucie chwytaniu za szabelkę. 

A przecież w przyciętym sienkiewiczowskim tekście nie zmienia ni litery. Na czoło wysuwa miłosny wątek szarmanckiego, z lekka narwanego Zbyszka z Bogdańca (Maciej Cymorek) oraz zwiewnej Danusi „the best” Jurandówny (Agnieszka Giza-Gradowska), by na tle ich tragicznej miłości wybrzmiały grzechy i okrucieństwa zakonu krzyżackiego. Klata podaje je ze zjadliwą satyrą kpiąc z utartych stereotypów - Grzegorz Gromek jako brat Hugo von Danveld przezabawnie parodiuje niemiecką wymowę polszczyzny, braciszkowie kraczą niczym wrony żądając od księcia Janusza (Marcin Kiszluk) wydania znienawidzonego Juranda (Cezary Studniak), wybrzmi nawet gardłowy chöömej Krzyżaka-posłańca kojarzony bardziej z barbarzyństwem mongolskiego stepu. Ale może takie właśnie skojarzenie ma budzić? Bo czym innym tłumaczyć zarysowaną jedynie w pierwowzorze, a wyrażoną dosadnie przez służkę zakonu (Aleksandra Kolan) rolę zastraszonych kobiet w Malborku? Jak inaczej spojrzeć na rozchełstaną, zakrwawioną i wodzącą pustym wzrokiem Danusię, jeśli nie na ofiarę prymitywnej, barbarzyńskiej przemocy seksualnej? Gdy spektakl rozszerza pole widzenia na dziejowe traumy potrafi prawdziwie wstrząsnąć, jak choćby sceną tańca pohańbionego Juranda na melodię „Lili Merlene” wyjętą żywcem z propagandowych filmów nazistowskich ukazujących znęcanie się hitlerowskich oprawców nad Żydami. Dobitne „Wara!” księcia Janusza przywołuje na myśl słynny antyniemiecki plakat wojenny, twardo wypowiedziany przez Danvelda i wyśmiany „mazurski ryj” odbija się mocnym echem w olsztyńskim teatrze, biała ściana wypełnia zaś widokami z września 1939 roku: nalotami Luftwaffe, sceną łamania polskiego szlabanu granicznego przez żołnierzy Wehrmachtu, ale i krążownikami Imperium z „Gwiezdnych Wojen”, jako symbolu Imperium Zła. Wizualizacje Natana Berkowicza, wpisując się w koncept reżysera, są zresztą bardzo mocną stroną spektaklu – prześmiewczo ukazują mazowiecki zamek księcia Janusza, nawiązują do średniowiecznych kronik, poetycko mieszają katolicko-narodowe symbole, by za chwilę parafrazować sienkiewiczowską skłonność do drastycznych opisów szokującym obrazem przecinanego ostrzem oka w scenie okaleczania Juranda. Obok przejmujących projekcji współistnieją cudownie komediowe sceny – Jagienka (Małgorzata Rydzyńska) wracająca z polowania na bobry z reklamówką z sieciówki, zmagający się z nagłym przypływem całkiem nierycerskich żądz Zbyszko czy Danusia biegnąca w slow motion z ratunkowym kocem termicznym. Uderzająca w religijne zadufanie symbolika Juranda-Chrystusa przeradza się u Klaty w „Żywot Briana”, gdy skąpo odziany okaleczony rycerz dziarsko podskakuje w rytm awangardowej „Cichej nocy” Klausa Nomi. Podążając filmowym tropem odnajdziemy też tolkienowską Galadrielę w mistycznej scenie ukazania się królowej Jadwigi (Zuzanna Wicka), walki kung-fu rodem z dalekowschodniej kinematografii, a w padającym gęsto śniegu doszukamy się powidoków „Gry o tron” i zwiastującego grozę wojny zawołania „Winter is Coming”.

Popkultura przenika śmiało tekst Sienkiewicza – „Krzyżaków” z uwagi na siłę oddziaływania powieści napisanej „ku pokrzepieniu serc” i utrwalonej pierwszym powojennym wydaniem, której ekranizacja stała się największym sukcesem polskiej kinematografii, traktuje Klata jako pierwowzór dzisiejszych seriali, a zarazem klucz do zrozumienia polskości. Jednocześnie wbija boleśnie szpilę w szprychy utrwalonej narodową tradycją maszynerii drwiąc z naszej zaściankowości, porywczości i umiłowania do martyrologii. Z bigoteryjnej religijności i podszytej głupotą łatwowierności, której symbolem staje się nie tylko nabożna ekscytacja relikwiami poczciwego Sanderusa (Radosław Hebal), ale także prześmiewcza łacińska niby-modlitwa księdza Wyszońka w wykonaniu Krzysztofa Plewako-Szczerbińskiego. Dumnemu przedmurzu chrześcijaństwa nie pomoże nawet śpiewana z rozrzewnieniem przez Maćka z Bogdańca (Maciej Mydlak) „Rota” Konopnickiej, skończy się jak zawsze na transowym chocholim tańcu. Krzyżacka zawierucha hula po scenie Teatru Jaracza, gwiżdże w oddali „Wind of Change” Scorpionsów, tumany kurzu wzniecają w komicznym pojedynku wichrów historii Zbyszko i Rotgier (Mikołaj Trynda), zbliża się nieuchronnie finał wiszący od dawna w powietrzu. Wojna, którą rycerz z Bogdańca powita z młodzieńczą ekscytacją prawdziwego patrioty.
Bitwa pod Grunwaldem rozpoczyna się u książkowo odśpiewaną „Bogurodzicą”, polskich rycerzy spowija srebrna łuna chłodnego cienia, Krzyżaków oświetla żółty promień słonecznych reflektorów. Przybywają też harczący z niemiecka posłowie z wyobrażonymi nagimi mieczami, a chwilę później stojące naprzeciw siebie armie poczną się przekrzykiwać wypinając klaty niczym stadionowe osiłki. "Gott mit uns!" walczy ze "Zdrowaś Mario", gdy astro-rycerze ruszają, by okładać się pięściami w kibolskiej ustawce. W centrum zamieszania pojawiają się także członkowie olsztyńskiego Bractwa Rycerskiego Warmińska Dzika Kompania, którzy w historycznych zbrojach okładają się mieczami już zupełnie na poważnie, choć na szczęście zgodnie z ustaloną choreografią. Bitewnym zmaganiom towarzyszą głośne, ostre rytmy "Balls to the wall" heavymetalowej grupy Accept, powstałego w czasach zimnej wojny muzycznego manifestu na rzecz wolności wszystkich uciskanych mniejszości. Trup ściele się gęsto, za chwilę podnosi z martwych niczym łeb hydry i walczy dalej, w karykaturalnym zapamiętaniu, bezsensownym szaleństwie, pastiszowym widowisku wojennego absurdu, w którym nie ma wygranych, ani przegranych.

Jubileuszowi „Krzyżacy” w Teatrze Jaracza punktują ironią polską megalomanię oddając głos zapisanemu także w olsztyńskich murach historycznemu dziedzictwu. Jan Klata z rozmachem snuje poważną refleksję nad nonsensem wojny w dobie upadku wszelkich wartości, a jednocześnie mruga okiem, byśmy odczarowali narodowe zadęcie i spojrzeli na naszą historię z odpowiednim dystansem. Aktorzy wspomogli reżyserski koncept pysznie pastiszowymi rolami, które w mgnieniu oka potrafiły przybrać całkiem poważne kontury, by za chwilę znów zanurzyć się w morzu groteski. Jak rzekł mi po spektaklu Jędrek z Kropiwnicy „Dyć w teatr to trza umić, a łoni w tem Olsztynie tako grajom, że wszystkie gęby pokraśniały jak wielkanocne jaje!”. I trudno się nie zgodzić.

Tytuł oryginalny

Zawierucha bez zadęcia - "Krzyżacy" w Teatrze Jaracza w Olsztynie, recenzja

Źródło:

NaszTeatr

Link do źródła

Autor:

Marek Zajdler

Data publikacji oryginału:

30.09.2025

Sprawdź także