„Édith i Marlene” Évy Pataki w reż. Marii Seweryn w Domu Kultury Świt w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Siłą tego spektaklu są kreacje wokalne Elżbiety Nagel (Édith Piaf) i Marcina Januszkiewicza (Marlena Dietrich), którego finałowa interpretacja piosenki „Gdzie są chłopcy z tamtych lat?” (w języku polskim), zaśpiewana już przed kurtyną i po śmierci Édith Giovanny Gassion, jest prawdziwym majstersztykiem wywołującym u publiczności prawdziwe wzruszenie. To indywidualność charyzmatycznych osobowości tych dwojga artystów, ich oryginalne barwy głosu stanowią o niezwykłej aurze tego udanego przedstawienia. Również to, że nie próbują pierwowzorów naśladować.
Dramat węgierskiej autorki Évy Pataki opowiada o rozpaczliwym poszukiwaniu miłości, o której Edith Piaf śpiewała najpierw na ulicach Paryża, potem na największych estradach świata. O spotkaniu francuskiej pieśniarki z niemiecką artystką, wokół której powstała legenda. Marlena Dietrich na potrzeby filmu tworzyła kreacje zimnego wampa, jednak w życiu potrafiła okazać przyjaźń, czego doświadczyła również sama Édith Piaf. W spektaklu Marii Seweryn, dzięki kreacji Marcina Januszkiewicza, artystka będąca ucieleśnieniem dekadencji Berlina z lat dwudziestych ubiegłego wieku, staje się nie tylko dopełnieniem opowieści o tragicznym głodzie miłości, ale jej bardzo sugestywnym ogniwem poszerzającym perspektywę patrzenia na damsko-męskie relacje.
Elżbieta Nagel w roli Piaf zachwyca przede wszystkim świetnie ustawionym głosem, którym operuje w bardzo naturalny i nie wysilony sposób. Wykreowana przez nią postać jest pełna pasji i nieokiełznanego temperamentu, który nie daje się łatwo powściągnąć. Spod tych ekstremalnych właściwości i niekiedy zupełnie nieskrywanej wulgarności wyłania się jednak kobieta nie pozbawiona wrażliwości, choć nie ukrywając swojego proletariackiego pochodzenia, nie będzie nigdy niczego udawała, potrafi splunąć w twarz nawet temu, od którego może zależeć jej kariera i nie przebierać w słowach w sytuacjach, które rozmijają się z jej własnymi oczekiwaniami.
Na absolutnym kontraście budowana jest postać Marleny Dietrich. I ta konfrontacja jasnej, chłodnej, wyniosłej, choć wcale nie zimnej bo zmysłowej profesjonalistki z wybuchającymi wciąż gorączką emocjami czarnej Édith Piaf, nie dającymi się łatwo poskromić żadnym argumentem, daje asumpt do ciekawej obserwacji tych dwóch diametralnie różnych osobowości. Poza postacią wykreowaną przez Marcina Januszkiewicza, magnetyzującą niewyszukanym spokojem i pełną klasą, wszystkie pozostałe konstruowane są dużo mocniejszą i bardziej wyrazistą kreską, zwłaszcza prostytutka Momone, przyjaciółka Edith z lat młodości (Matylda Damięcka – znakomita w scenie ruchowej kończącej pierwszą część przedstawienia), która na symbolicznie rozegranym pogrzebie Édith odczyta jej „testament” czy Marcel, zawodowy mistrz Francji i Europy w boksie (Jakub Wieczorek), którego śmierć francuska pieśniarka będzie długo opłakiwać, uciekając w alkohol i narkotyki. Ten rodzaj silnie artykułowanej ekspresji, również pojawiający się czasami w namiętnościach tytułowego „paryskiego wróbelka”, przynosi jednak – mam wrażenie – efekt inny od zamierzonego. Nadużywanie w najbardziej dramatycznych momentach krzyku, zamiast współczucia, pozostawia widza obojętnym. Myślę, że ograniczenie tego środka wyrazu, w próbach unikania sfery deklaratywności, wyjdzie na dobre temu sprawnie obmyślonemu przez Marię Seweryn spektaklowi, a jego dramaturgia, udanie unikająca schematyzmu, na niczym nie ucierpi. Zresztą reżyserka uciekając od dosłowności (scenografia unika tutaj tandetnych świecidełek, to zaledwie kilka krzeseł, które muszą zastąpić schody, ulicę, estradę czy łóżko..) i poszukując we wspomnieniach delikatnych aluzji czy cytatów, odwołując się do wiedzy i wyobraźni widza, dokonała całkiem udanych skrótów, co wpłynęło na zwartość struktury tego literacko nieco przegadanego dramatu. A przy okazji piosenki stały się w tym spektaklu wyłącznie komentarzem uzupełniającym całość, a nie nostalgicznym przypomnieniem znanych przebojów. Dodatkowym atutem jest ich ciekawe zaaranżowanie autorstwa Jana Emila Młynarskiego.