EN

26.02.2025, 11:08 Wersja do druku

Zaginione dzieła Witkacego: Pora przeszukać góralskie chałupy w Zakopanem

24 lutego minęła 140. rocznica urodzin autora „Nienasycenia”. Z tej okazji Tomasz Wysocki rozmawia z prof. Januszem Deglerem w portalu Kulturalny Wrocław. 

fot. PAP/ Andrzej Rybczyński

Miłośnicy Witkacego i badacze jego twórczości mają swojego Świętego Grala. To skrzynia księdza Kazimierowicza z dramatami Witkacego uznanymi dzisiaj za zaginione.

Ksiądz Henryk Kazimierowicz to postać niezwykle barwna: duchowny z dwoma doktoratami Uniwersytetu Laterańskiego, a zarazem miłośnik futuryzmu, ekspresjonizmu i awangardy. Tak to bywało, że w otoczeniu Witkacego były postaci jakby wyjęte z jego dramatów. Ksiądz należał do grona bliskich przyjaciół Witkiewicza.

Lecz nie był ulubieńcem władz kościelnych, przerzucano go z parafii do parafii, nawet między diecezjami. Był proboszczem w Stolinie na Polesiu, w Mielniku nad Bugiem oraz w Tłokini Kościelnej koło Kalisza. Zapraszał Witkacego na inscenizacje jego sztuk, które przygotowywał z parafianami. To daje nadzieję, że ocalała większa liczba egzemplarzy.

Plebanie w miejscach, gdzie pracował ksiądz Kazimierowicz już dokładnie przeszukano. Bez skutku, chociaż niewielka nadzieja zawsze zostaje.

Obszerną biografię Kazimierowicza napisał Przemysław Pawlak, założyciel i prezes Instytutu Witkacego. Stała się ona podstawą jego doktoratu w Instytucie Sztuki Polskiej Polskiej Akademii Nauk, który został wydany pod tytułem „Henryk Kazimierowicz. Ksiądz z nienapisanej sztuki Witkacego”.

Co mogła zawierać zaginiona skrzynia księdza Kazimierowicza?

Przede wszystkim utwory dramatyczne. Wiemy, że Witkacy napisał ponad czterdzieści sztuk, a w pełnym kształcie zachowały się dwadzieścia dwie. Wśród utraconych są między innymi: „Dobra Ciocia Walpurgia”, „Multifakopulo”, „Miętosza, czyli w sidłach BEZTROSKI”, „Filozofowie i cierpiętnicy, czyli Ladaczyni z Ekbatany”.

Zaginęła sztuka „Persy Zwierżontkowskaja”, która była grana w Łodzi w 1927 roku. W teatrze nie zachował się żaden egzemplarz, tylko program, afisz i jedno zdjęcie oraz rachunki za kostiumy. W Łodzi wychodziło wtedy siedem dzienników polskich, dziennik w języku niemieckim, dziennik żydowski oraz miesięcznik „Dźwignia”, każde prowadziło rubrykę teatralną. Recenzenci mieli zwyczaj streszczania sztuki. Na ich podstawie udało mi się zrekonstruować akcję i opisać przedstawienie. To jeden z rozdziałów mojej książki „Witkacy w teatrze międzywojennym” (1973).

Być może Witkacy sprawi nam szpryngla, czyli dobry dowcip, jak to on czynił przyjaciołom, i gdzieś odnajdą się zaginione utwory. Tak jak w 1973 roku udało się odnaleźć „Pannę Tutli-Putli”, o której nikt nie wiedział, bo nigdzie ten tytuł nie był wspomniany, i która zrobiła wielką karierę sceniczną. Na rękopis trafił w archiwum rodzinnym Juliusz Żuławski, stryj Andrzeja Żuławskiego.

Co udało się ocalić Jadwidze Witkiewiczowej, żonie Witkacego? Przez kilkanaście lat mieszkali osobno, ona w Warszawie, on najczęściej w Zakopanem. Ale była na bieżąco z tym, co pisze, zabiegała o ich publikacje i wystawienie.

Z opowieści Jadwigi Witkiewiczowej, wiemy, że w 1939 roku spakowała wszystkie zachowane teksty Witkacego do dwóch skrzyń. Do jednej rozprawy filozoficzne, do drugiej teksty dramatyczne. Tę pierwszą zdążyła znieść do piwnicy, do warsztatu krawca, nomen omen o nazwisku Błoński. Niestety, nie zdążyła znieść drugiej skrzyni, w której były właśnie utwory dramatyczne Witkacego. W kamienicę przy ulicy Brackiej trafiła bomba, z tego drugiego kufra zostały tylko okucia.

W  1953 roku do Ossolineum trafiły rozprawy filozoficzne oraz dwie powieści: „622 upadki Bunga” i nieukończone „Jedyne wyjście”. W jakich okolicznościach znalazły się we Wrocławiu?

Po 1949 roku Witkacy wraz z całą awangardą został uznany za twórcę sztuki zdegenerowanej i obłożony anatemą, nie wolno było nawet wymieniać jego nazwiska. Jadwiga Witkiewiczowa, obawiając się, że na tej fali niechęci, rękopisy mogą zostać zarekwirowane, postanowiła przekazać je Bibliotece Jagiellońskiej. Ale tam dyrektorem był Julian Przyboś, który nie cenił Witkacego. Wtedy Witkiewiczowa z tą samą propozycją napisała do dyrektora Ossolineum, Franciszka Pajączkowskiego, którego ten dar bardzo ucieszył.

Czy są inne tropy i miejsca, gdzie mogły trafić dzieła Witkacego?

Jeden z nich prowadzi do Nowego Sącza. W latach 30. Witkacy poznał panią Maciakową z Nowego Sącza. Trudno zweryfikować jakiego typu to była relacja. Wiadomo, że Witkiewicz jeździł do Nowego Sącza i to była jego nowa, dobra przystań.

Oczywiście malował liczne portrety nowosądeczan, a państwo Maciakowie starali się, aby miał jak najwięcej klientów. Swój pobyt zazwyczaj opłacał albo portretami, albo jakimiś tekstami. To są ślady, które mogą budzić nadzieję na odkrycia.

Na ile znane są wydarzenia z wyprawy Witkacego do Australii z Bronisławem Malinowskim oraz te późniejsze, z Rosji, gdzie Witkacy zaciągnął się do carskiej armii? Czy na Antypodach lub w Rosji mogą się jeszcze objawić jego teksty?

O tym, co się wydarzyło podczas podróży do Nowej Zelandii, wiemy z dzienników Malinowskiego. Byli już w Australii, kiedy dotarła do nich wiadomość o wybuchu wojny. Witkacy postanowił powrócić do Europy. Nie mógł wrócić do Zakopanego, ponieważ jako urodzony w Warszawie, miał obywatelstwo rosyjskie. Pojechał więc do Petersburga, gdzie mieszkali krewni. Dzięki ich protekcji dostał się do ekskluzywnej szkoły oficerskiej, do której dostęp mieli synowie arystokracji. Ukończył ją w 1916 roku w stopniu podporucznika. Jego oddział został skierowany na front i brał udział w słynnej bitwie nad Stochodem. Witkiewicz został poważnie ranny i przeleżał kilkanaście godzin, czekając na pomoc lub… śmierć. Było to na pewno najgłębsze przeżycie metafizyczne w jego życiu.

Potem w Piotrogrodzie (zmieniona nazwa Petersburga) był świadkiem  dwóch rewolucji, tej lutowej, a potem październikowej. Widział tłum, który zabijał niewinnych ludzi. On zaś jako oficer Lejb-Gwardii musiał wykonać rozkaz pacyfikacji demonstrantów. W tych doświadczeniach należy upatrywać źródła jego filozofii oraz katastroficznej wizji świata, który zmierza ku zagładzie.

Ten okres również jest dość dobrze udokumentowany. Mieliśmy przyjaciół Rosjan, którzy w latach 90. zajęli się poszukiwaniem śladów Witkacego. Przebadali archiwa petersburskie i moskiewskie, opracowali kalendarium jego pobytu w Petersburgu.

A zatem gdzie najbardziej prawdopodobne są znaleziska sygnowane nazwiskiem Witkacego?

Największe nadzieje związane są z Zakopanem. Trzeba by przeszukać strychy w zakopiańskich domach, które od pokoleń należą do tych samych rodzin. Witkacy udostępniał swoje teksty do czytania, być może niektóre nie wróciły do niego i gdzieś zalegają. Problem w tym, że górale tak łatwo nie wpuszczą pod dach ceprów, by szperali im w skrzyniach.

Wspomniał Pan Profesor o szprynglach Witkacego. Wyjaśnijmy, to niewyjaśnione sytuacje – najczęściej dokuczliwe lub żartobliwe, które witkacolodzy odczytują jako działanie samego autora „Nienasycenia”. Panu Profesorowi zaginęła teczka z notatkami, owocem kilkuletniej pracy nad tekstami Witkacego, w mieszkaniu Anny Micińskiej wybuchł pożar, kiedy pracowała nad edycją kolejnego tomu „Dzieł zebranych”. Najbardziej widowiskowy był wypadek Jerzego Jarockiego, kiedy w Starym Teatrze pracował nad „Grzebaniem” na podstawie tekstów S. I. Witkiewicza. Według legendy ktoś miał kopniakiem strącić reżysera ze schodów w teatrze. Czy podczas pracy nad „Dziełami zebranymi” Witkacy także się naprzykrzał?

Wręcz odwrotnie, mogę powiedzieć, że w czasie całej tej pracy, wieloletniej przecież, nad edycją zbiorową, doświadczałem jego życzliwości i w jakiejś mierze odczuwanej metafizycznej obecności. Spotkałem się z życzliwością i pomocą wielu osób. Wystarczyło hasło: „Witkacy”.

Postawił na drodze Pana Profesora wartościowych, oddanych współpracowników: Tomasza Pawlaka i Przemysława Pawlaka. Doprecyzujmy, niespokrewnionych z sobą.

Tomasz Pawlak, na co dzień urzędnik w kancelarii rządowej, napisał do mnie po wydaniu pierwszego tomu „Listów do żony”. Pojawia się w nich „Królowa Cykorii” z Włocławka, która przez moment była kandydatką na żonę Witkacego. Nie miałem wiele informacji na jej temat. Tomasz Pawlak przesłał mi opracowany przez siebie dokładny biogram Elżbiety Eichenwaldówny, bo o nią chodziło. Powiedziałem sobie: „No kolego, to już ja cię nie puszczę”. Zaczęła się między nami korespondencja, która z czasem nabrała charakteru korespondencji merytorycznej. Poprosiłem o pomoc w znalezieniu informacji o kilku kolejnych osobach wspominanych w listach. Widząc jak Pawlak jest świetnie zorientowany i jak potrafi sobie radzić z przypisami, znajdując potrzebne rozmaite teksty i źródła, powierzyłem mu opracowanie kilkudziesięciu listów. Zrobił to wzorowo.

No i wsiąkł. Jest jednym z najbardziej pracowitych i kompetentnych witkacologów, czego świadectwem jest opracowany przez niego duży tom listów Witkacego do różnych adresatów. Natomiast Przemysław Pawlak pojawił się w sytuacji kryzysowej.

Pracowałem nad kolejnym tomem listów, kiedy minister kultury podjął decyzję o cofnięciu dotacji na „Dzieła zebrane”. Kiedy o sprawie zrobiło się głośno, Przemysław Pawlak, warszawski działacz społeczny i samorządowy, zorganizował publiczny protest w obronie Witkacego. Szybko nawiązałem z nim korespondencję, dziękując mu za to, że protest spełnił swój cel, bo dotacja została przywrócona i mogliśmy kontynuować pracę.

On z kolei stał się jednym z najważniejszych witkacologów młodego pokolenia. Stworzył Instytut Witkacego, wydaje periodyk „Witkacy”. Jest wnikliwym badaczem, którego bardzo cenię, a witkacologia - także dzięki niemu – stała się pełnoprawną nauką.

Które z wielu odkryć w ciągu prawie siedemdziesięciu lat zajmowania się twórczością „Wariata z Krupówek”, uznaje Pan Profesor za najważniejsze?

Największym odkryciem i poniekąd sensacją stał się wielki zbiór listów do żony. Nie było wiadomo o ich istnieniu, ponieważ Jadwiga Witkiewiczowa zastrzegła w testamencie, że nie mogą być udostępniane i opublikowane. Na pewno z powodu ich nieraz bardzo intymnego charakteru. Wiadomo, że Witkacy niedługo po ślubie zaczął ją zdradzać. Dlatego Jadwiga chciała się rozwieść, na co Witkacy się nie zgadzał. Ostatecznie, w 1925 roku – czyli dwa lata po ślubie –  zawarli układ małżeństwa koleżeńskiego, którym byli do jego śmierci we wrześniu 1939 roku.

To jest niezwykłe źródło do poznania Witkacego. Przed żoną nie miał żadnych tajemnic. Pisał o wszystkim, niemal codziennie. W trudnych okresach była dla niego ostoją, kobietą, którą obdarzył całkowitym zaufaniem, a nawet szukał w niej oparcia.S.I. Witkiewicz / WikimediaWitkacy, Autoportret

Listy do żony mają przede wszystkim walor faktograficzny. Dzięki nim wiemy dokładnie, z kim się spotyka, gdzie jest, co robi. jakie ma plany itd. Nie podejmował tematów dotyczących filozofii, sztuki, polityki.

Jeśli ktoś pomyśli, że warto ruszyć na przygodę z Witkacym, to od którego tomu powinien zacząć?

Od powieści „Pożegnanie jesieni”. To tak zwana powieść wtajemniczenia. Bohaterem jest młodzieniec, który przeżywa rozmaite perypetie, pozwalające poznać mu kolejne tajemnice życia. Dzięki nim dojrzewa i staje się dorosłym mężczyzną.

Taki widziałbym drogowskaz dla kogoś, kto chce zacząć przygodę z Witkacym. Niebezpieczną, bo łatwo ulec fascynacji, ale potem bardzo trudno od niego odejść. Jest jak mątwa: chwyta, ciągnie i nie puszcza…

Tytuł oryginalny

Zaginione dzieła S. I. Witkiewicza Witkacego: Pora przeszukać góralskie chałupy w Zakopanem

Źródło:

Kulturalny Wrocław
Link do źródła

Autor:

Tomasz Wysocki

Data publikacji oryginału:

24.02.2025