Sylwia Krasnodębska z „Gazety Polskiej" rozmawia z aktorem łódzkiego Teatru im. Stefana Jaracza, Radosławem Osypiukiem.
Pamięta Pan, żeby Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi miał 12 premier w sezonie? A tyle tytułów pojawiło się w sezonie 2023/2024.
Rzeczywiście był to pracowity sezon dla naszego teatru. Nie było aktora, który nie otrzymałby propozycji zagrania choćby jednej roli, w wielu przypadkach dwóch lub więcej, a rekordzista wziął udział aż w pięciu premierach. Pan Michał Chorosiński, były już dyrektor teatru, chciał współpracować z każdą aktorką i każdym aktorem zespołu i każdemu chciał dać się wykazać. I to nie tylko od strony aktorskiej, bo pozwalał również kolegom aktorom reżyserować. Tak powstała m.in. „Orkiestra Titanic" Christo Bojczewa w reż. Mariusza Siudzińskiego. Z powodzeniem reżyserowali również Paweł Paczesny i Robert Latusek. A wszystko dzięki życzliwości i otwartości Pana Chorosińskiego. Ale wielu osobom nie spodobało się, że w tamtym sezonie było aż tyle premier.
Osobiście, jako krytyk teatralny, ale też miłośnik teatru, nie umiem uwierzyć, że komuś może się nie podobać bogaty i różnorodny repertuar... Jak to rozumieć?
Sądzę, że 12 premier w sezonie to nie jest wcale aż tak dużo, zważywszy na potencjał aktorski, personalny i techniczny oraz na możliwości finansowe Teatru Jaracza. Pan Chorosiński rzeczywiście zaproponował dużą rozpiętość gatunkową, ale wspólnym mianownikiem w jego wizji repertuaru były teksty z klasyki literatury polskiej i światowej. Według mnie pozostawił po sobie bardzo spójny, mądry i piękny przekaz. W „Jaraczu" można się dzisiaj i porządnie pośmiać, i wzruszyć. Są przedstawienia kameralne, dające możliwość podziwiania z bliska gry aktorskiej, i zrealizowane z rozmachem wielkie inscenizacje. Każdy znajdzie coś dla siebie. Poza samą sztuką jest też matematyka. Spektakle i wydarzenia odbywające się w teatrze zgromadziły w jubileuszowym sezonie ponad 36 tys. widzów.
Przeżywałam to przeciskanie się przez tłum, będąc stałym gościem Pana teatru... (śmiech)
Dla mnie świadczy to tylko o tym, że nasi widzowie są spragnieni teatru opartego na klasyce, wiernego autorowi, wolnego od reinterpretacji, ideologii, polityki, brutalizmów i szyderstwa z katolickiej wiary. Na pewno nie wszystkie realizacje odniosły sukces frekwencyjny. Były też spektakle trudniejsze w odbiorze, choćby ze względu na skomplikowaną tematykę, na przykład mało znany „Horsztyński" Juliusza Słowackiego w reż. Krzysztofa Prusa, wymagający przynajmniej pobieżnej znajomości historii Polski z czasów insurekcji kościuszkowskiej, czy „Dziady" Adama Mickiewicza w reż. Adama Sroki. I choć nie zgromadziły one tłumów na widowni, były potrzebne, ważne i obfitujące w wiele znakomitych kreacji aktorskich.
Monodram Agnieszki Skrzypczak „Ifigenia ze Splott" Gary'ego Owena w reżyserii Filipa Gieldona przyniósł teatrowi nagrodę oraz tytuł spektaklu roku w plebiscycie Plaster Kultury oraz wyróżnienie aktorskie na 2. Festiwalu Sztuki Aktorskiej TEATROPOLIS w łódzkim Monopolis. Spektakl w reżyserii dyrektora Michała Chorosińskiego „Rozmowy z katem" Kazimierza Moczarskiego został zagrany na Litwie - w Wilnie i Solecznikach. Monodram Matyldy Paszczenko „Bileterka" został zaproszony na Dni Kultury Polskiej w Czechach. Dyrektor Michał Chorosiński został laureatem pierwszego i drugiego etapu plebiscytu Osobowości Roku 2023, organizowanego przez „Dziennik Łódzki" i „Express Ilustrowany", tym samym uzyskując kwalifikację do etapu ogólnopolskiego. To dużo wyróżnień czy mało? Bo czytam, że za Chorosińskiego nie było sukcesów...
Zapomniała Pani wspomnieć o Nagrodzie Publiczności dla „Amadeusza" Petera Shaffera w reż. Anny Wieczur na Rzeszowskich Spotkaniach Teatralnych. Każde z tych wyróżnień uważam za w pełni zasłużone i gratuluję wymienionym tu kolegom, realizatorom i Panu Chorosińskiemu. Proszę pamiętać, że pierwsze dwa lata dyrektury to jest czas poznawania aktorów, pracowników, publiczności, rozeznawania specyfiki danego miejsca i miasta. Napisano wiele bredni, które szkodzą nie tylko Panu Chorosińskiemu, lecz także wizerunkowi i dobremu imieniu Teatru Jaracza. Trudno jest od razu wyprodukować spektakl, który byłby rozchwytywany przez „prestiżowe" festiwale teatralne w Polsce. Powyższe sukcesy są więc znaczące i jak najbardziej adekwatne do stażu dyrektorskiego Pana Chorosińskiego.
Michał Chorosiński jest celem nieprawdopodobnego medialnego ataku. Co ciekawe, ten atak nie ustaje nawet w czasie, kiedy już nie jest dyrektorem teatru.
Zarzutów jest wiele. Jak mantra przewija się w „środowisku teatralnym" i w prasie pogłoska o tym, że to cały zespół artystyczny „Jaracza" domagał się odwołania Pana Chorosińskiego. Nie bardzo wiem, na jakiej podstawie ktoś wysnuł taki wniosek. Nie było żadnego zebrania zespołu w tej sprawie ani głosowania. Odbyłem szczere rozmowy z kilkunastoma kolegami i ręczę, że na pewno nie „domagali się" odwołania dyrektora. W ogóle te wszystkie „zarzuty" to jakaś zapętlona kombinacja wyrwanych z kontekstu zdarzeń, insynuacji, pomówień i kłamstw; mówiąc wprost: jeden wielki stek bzdur.
Jakieś przykłady?
Przeniesione z innych teatrów na grunt „Jaracza" realizacje wcale nie są „starymi odgrzewanymi kotletami", lecz pełnowartościowymi, uczciwie przygotowanymi przedstawieniami. Praca nad nimi zaś nie była dla mnie „policzkiem", lecz twórczym wyzwaniem i czystą przyjemnością. Łódź otrzymała w ten sposób klasycznie zakomponowaną „Zemstę" Fredry, tolkienowskiego „Hobbita" czy monumentalną inscenizację „Amadeusza" Shaffera. Spektakle te zebrały wiele dobrych recenzji i do dziś cieszą się uznaniem i sympatią naszych widzów.
Na portalu jawnylublin.pl na podstawie rzekomej relacji trzech aktorów przeczytać można, że Michał Chorosiński „zostawił po sobie złą atmosferę i skłócony zespół". Nie wyglądał Pan na zestresowanego, gdy spotykaliśmy się w teatrze w czasie, gdy dyrektorem był Chorosiński. (śmiech)
Napisano też wiele innych bredni, które szkodzą już nie tylko Panu Chorosińskiemu, lecz także wizerunkowi i dobremu imieniu Teatru Jaracza. Zespół naszego teatru ciągle odznacza się ogromnym potencjałem twórczym, również dzięki nowo przyjętym, zdolnym artystom zaproszonym do współpracy przez dyrektora Chorosińskiego. Czy jest skłócony? Myślę, że jesteśmy profesjonalistami i potrafimy ze sobą pracować, mimo odmiennych poglądów na pewne sprawy.
Dyrektor Chorosiński wyreżyserował w Teatrze Jaracza spektakl „Rozmowy z katem" Kazimierza Moczarskiego. Spektakl wybitny, grał Pan w nim. Jak ocenia Pan pracę z Panem Chorosińskim jako reżyserem?
„Rozmowy z katem" wspominam z ogromnym sentymentem. Pan Chorosiński jako reżyser jest przede wszystkim praktykiem. Nie siedzieliśmy dwa miesiące przy stoliku, snując pseudofilozoficzne dywagacje na temat życia. Wszystko sprawdzaliśmy od razu na scenie. Jedna z prób do „Rozmów" odbyła się w więzieniu na Rakowieckiej, by lepiej poczuć ponury klimat tamtych czasów. „Rozmowy" to tekst niezwykle mądry, przepełniony licznymi przestrogami dla przyszłych pokoleń. Jedną z nich jest znamienna maksyma, że częste powtarzanie tych samych kłamstw sprawia, iż zaczynamy w nie wierzyć. Wiele się od Pana Chorosińskiego nauczyłem. Jego wysoka kultura osobista i otwarte na każdego człowieka serce pozwalają mi przypuszczać, że powierzoną mu władzę traktował jako służbę dla publiczności i aktorów. Jestem wdzięczny Bogu, że postawił go na mojej drodze.