EN

17.06.2023, 14:00 Wersja do druku

Za osiemdziesiąt, sto lat

„Dobrze ułożony młodzieniec” Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina z Teatru Nowego w Łodzi na VI Festiwalu „Open the Door" w Katowicach. Pisze Tomasz Domagała na blogu Teatr otwarty w poniedziałek – oficjalny dziennik festiwalowy 6. edycji Open the Door.

fot. HaWa/ mat. teatru

Ostatnim spektaklem, który naprawdę zmienił moją perspektywę postrzegania osób transseksualnych (mogę odpowiadać tylko za nią), był przejmujący monodram artystki, performerki, osoby należącej do tej właśnie grupy wykluczonych, Silvii Calderoni MDLSX w reż. Enrico Cassogrande, pokazywany na wrocławskim Dialogu kilka lat temu. Zapamiętam na zawsze scenę, w której Bohater/ka opowiada, jak zatrudnił/a się w podwodnym ogrodzie/peep show, w którym wraz z dwoma innymi osobami występował/a z zamkniętymi oczami w charakterze seksualnego dziwadła, które ludzie – z różnych przyczyn – przychodzą w tajemnicy przed światem oglądać. Pewnego dnia bohater/ka postanowił/a owo rzemiosło porzucić, przy okazji jednak pożegnania, raz jeden spojrzeć swoim klientom prosto w oczy. Enrico Cassagrande włączył wtedy na widowni światło, a Silvia Calderoni spojrzała przez chwilę nie tylko w nasze oczy, ale i w duszę, zadając tym samym jakieś niewypowiedziane pytanie, czy i my czasem nie przyszliśmy na jej spektakl tylko po to, by „sobie popatrzeć”. Do dzisiaj myślę, że owo spojrzenie to była pułapka zastawiona na nasze dobre samopoczucie i postępowość, szumnie deklarowaną w mediach społecznościowych. To pułapka, w którą łapią sięwszelkie nasze lęki, kompleksy, stereotypy – prawdziwy test naszego człowieczeństwa. Mnie ta scena sparaliżowała, poczułem wtedy, że gdzieś w głębi serca jestem też zwykłym podglądaczem; że moje intencje nie byłydo końca szczere. W ten sposób jednak dokonał się w moim myśleniuprzełom, wstyd bowiem, jaki wtedy poczułem już na zawsze nauczył mnie przyglądać się osobom transseksualnym (i innym wykluczonym) z większym zrozumieniem, uważnością a przede wszystkim – z empatią.

Minęło od tego momentu tylko sześć lat, a ja mam wrażenie, że jakieśsto. W tym czasie osoby transseksualne zyskały w sferze publicznej dużowiększą widzialność. I choć prawicowe państwo znacznie zwiększyło na nie publiczną presję, oficjalnie w pewnym momencie szczując je ustami samego Jarosława Kaczyńskiego i jego medialnych „szczekaczek”, ich sytuacja nieznacznie się w społeczeństwie poprawiła. Choćby nawet z tego powodu, że ich głos wreszcie został zauważony, a ich opowieści doczekały się silnej reprezentacji w przestrzeni publicznej, choćby w kulturze. Teatr w tej kwestii wydaje się liderem, na poparcie zaś mojej tezy wspomnę tylko kilka głośnych spektakli z ostatnich dwóch lat, poświęconych tej tematyce: Spartakus. Miłość w czasach zarazy Jakuba Skrzywanka, Mieszkanie na Uranie Michała Borczucha czy Orlando Agnieszki Błońskiej. W kontekście Dobrze ułożonego młodzieńca (któremu poświęcony jest ten tekst), ważny jest przede wszystkim ten ostatni, zrealizowany w Teatrze Powszechnym w Warszawie, a to dlatego, że w jego obsadzie oraz strukturze adaptacji znalazło się miejsce na realną osobę transseksualną i jej opowieść. O ile jednak w Powszechnym Anu Czerwiński, transseksualny dokumentalista, operator filmowy, montażysta, opowiada o sobie w pierwszej osobie, performując swoją sceniczną postać na granicy rzeczywistości i teatru, o tyle Edmund Krempiński, artysta wizualny i performer, wciela się w spektaklu Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina wpostać osoby transpłciowej – żyjącego kilkadziesiąt lat temu w Łodzi, Eugeniusza Steinbarta. Efekty tego są znakomite, a to dlatego, że opowieść o dawno nieżyjącym, realnym bohaterze, staje się na scenie autentyczna i przejmująca, bo Wiktor Rubin wraz z Krempińskim budują ją na bazie emocji i doświadczeń tego ostatniego. Odkrywają być możeodpowiedź na arcyciekawe pytanie współczesnej sztuki: czy możliwe jest dogłębne poznanie człowieka i jakiejś o nim prawdy tylko poprzez narracje i świadectwa innych, ewentualnie poprzez zapisane w jegotekstach idee czy opowieści? Gdybym miał teraz możliwość zasuflować odpowiedź twórców na to pytanie, napisałbym, że jedyną możliwością dotarcia do istoty doświadczenia takiej osoby, jest przepuszczenie jej przez doświadczenie innego człowieka o podobnym losie. Z tej perspektywy Dobrze ułożony młodzieniec jest przede wszystkim opowieścią o Steinbarcie, ale też o Krempińskim i wszystkich osobach, mieszczących się w ich losie. Co ciekawe, Wiktor Rubin lubi zrywać czwartą ścianę, co ma również miejsce i w tym spektaklu, ale jej zakwestionowanie nie dotyczy w ogóle postaci głównego bohatera – jakby teatr Rubina niechciał brać odpowiedzialności za fiasko takiego prostego przełożenia, że Steinbart to Krempiński. To znakomity zabieg, ponieważ nie dość, że pracuje na tajemnicę bohatera i jego życia, to jeszcze daje Krempińskiemu totalną wolność tworzenia i bezpieczeństwo w pewnego rodzaju ekshibicjonizmie, którego niewątpliwie wymaga podzielenie się częścią prywatnych emocji i doświadczeń ze sceniczną postacią i nami, widzami, którzy, nie łudźmy się, wciąż jeszcze w dużej części przychodzimy na taki spektakl niezbyt dobrze przygotowani do jego odbioru.

fot. HaWa/ mat. teatru

Dobrze to było widać w scenie, w której Eugeniusz przeobraża się w swojego kuzyna poprzez przebranie się w jego męski strój. Żeby więc ta scena miała sens, musi się przed nami na chwilę obnażyć, prezentując nam, widzom, swoje najprawdziwsze, transseksualne ciało, rodzaj tabu czy fetyszu, z którym większość widzów musi stanąć oko w oko pierwszy raz w życiu. Scena ta miała w Katowicach jakąś niezwykłą, sakralną prawie oprawę. Odbyła się w ciszy, w napięciu, a przecież nawet przez chwilę nie czuło się, że nastąpiło tu jakieś przekroczenie. Osobiście pomyślałem, że to normalne, że nie ma się tu nad czym zastanawiać, ot, aktor przebrał się w postaci za kogoś innego. A wracając do Silvii Calderoni – to tak, jakby jej bohater/ka odarł/a ów podniecający wiele osób taniec pływającej syreny ze wszystkiego, co może pobudzić czyjąś wyobraźnię, otworzył/a oczy i po prostu sobie pływał/a. Nie nawiązując przy tym z klientami żadnej komunikacji, zwłaszcza tej zakorzenionej, w erotyką podszytej, podświadomości. W tym kontekście trzeba zatem docenić znaczenie owego gestu epifanii, w pełni deseksualizującego ciało osoby transseksualnej, a więc w jakiś sposób, normalizującego jeden z głównych elementów społecznego tabu, związanego z tą grupą wykluczonych.

Na koniec jeszcze wspomnę o zapożyczonych z Czechowa wstawkach w tekście Jolanty Janiczak, która bawi się słynnymi kwestiami wielu jego postaci, zaczynającymi się od słów: za dwieście, trzysta lat, mającymi w moim pojęciu ironicznie zapowiedzieć – wykoncypowany przez Czechowa poprzez własne doświadczenia – brak jakichkolwiek zmian. Uniemożliwionych przez jakąś perwersyjną, niezależną od czasów, ludzką niezdolność do uczenia się na własnych błędach. W tekście Jolanty Janiczak owe wstawki mają taką samą funkcję i również są niezwykle ironiczne, gdyby bowiem coś się zmieniło na świecie od czasów Steinbarta, na przykład w sytuacji osób transseksualnych, nie trzeba by było robić Dobrze ułożonego młodzieńca. Czyż nie?

Spektakl charakteryzuje się znakomitym aktorstwem, zwłaszcza kobiecym (Monika Buchowiec, Halszka Lehman oraz zjawiskowa jak zawsze, Paulina Walendziak), aczkolwiek rzeczywiście jest spektaklem Edmunda Krempińskiego, który gra (nie performuje) swojego bohatera poruszająco, zarówno jeśli chodzi o środki, jak i emocje. Cieszy mnie również, że słynny duet Janiczak/Rubin nie odcina od swojego dorobku kuponów, ale zaproponowany wiele lat temu odrębny język swojego teatru wciąż próbuje modyfikować i w jakiś sposób pogłębiać. Zwłaszcza po Obywatelce Kane – szokującym eksperymencie w Narodowym Starym Teatrze, który to spektakl,według mnie, stał się na polu ich zawsze empatycznych i uważnych na bohaterów przedstawień, smutnym niezrozumiałym incydentem.

Tytuł oryginalny

Za osiemdziesiąt, sto lat – o Dobrze ułożonym młodzieńcu wg Jolanty Janiczak w reżyserii Wiktora Rubina z Teatru Nowego w Łodzi

Źródło:

domagalasiekultury.pl
Link do źródła