Logo
Recenzje

Za dużo śmiechu

23.04.2025, 09:47 Wersja do druku

„Sen nocy letniej” w reż. Michała Zadary w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Katarzyna Niedurny w dwutygodniku.com.

fot. Marek Zimakiewicz

Po sukcesie „Zemsty” kolejna produkcja Michała Zadary w Teatrze Komedia rozbudziła spore oczekiwania. Reżyser, znany z inteligentnych reinterpretacji klasyki, stworzył wówczas teatr środka w najlepszym wydaniu. Niestety, w przypadku „Snu nocy letniej” koncepcja reżyserska wymknęła się spod kontroli, a widzowie otrzymali spektakl grzęznący w nadmiarze farsowych chwytów, które niezbyt przekonująco prowadzą nas do mglistej puenty.

Michał Zadara w programie spektaklu podkreśla, że w „Śnie nocy letniej” fascynuje go matematyczna struktura porządkująca pozornie chaotyczną i nieokiełznaną fabułę. I rzeczywiście, po rozłożeniu na czynniki pierwsze dramat Williama Szekspira przypomina równanie z kilkoma niewiadomymi, które w finale zostaje rozwiązane. Akcja komedii skonstruowana jest precyzyjnie wokół tematu tworzenia się kolejnych par. Zaślubiny władcy Tezeusza (Arkadiusz Brykalski) z amazonką Hipolitą (Barbara Wysocka) stanowią główną ramę opowieści. W centrum fabuły znajdują się romantyczne zawirowania między Hermią (Olga Bołądź), Heleną (Paulina Holtz), Lizandrem (Bartosz Porczyk) i Demetriuszem (Mariusz Zaniewski), a kryzys w związku władców tajemniczego świata lasu, Oberona (Arkadiusz Brykalski) i Tytanii (Barbara Wysocka), dodaje akcji magii. Do magicznej warstwy dramatu należy również Puk (Michał Czernecki). Kolejną parę stanowią Pyramus (Bartosz Porczyk) i Tyzbe (Barbara Wysocka), bohaterowie sztuki przygotowywanej przez rzemieślników na ślub władcy. Ten amatorski spektakl rozgrywa się w nocy w ateńskim lesie. Tam też młodzi kryją się przed surowym miejscowym prawem. Wszystkie wspomniane wyżej światy spotykają się, a miłość między bohaterami – zarówno ta prawdziwa, jak i wywołana magicznym eliksirem Puka – staje się zmienna i kapryśna.

W swojej inscenizacji Michał Zadara i dramaturg Maksymilian Nowak wiernie podążają za wydarzeniami zapisanymi w dramacie Szekspira. Jedynie scenografia autorstwa Roberta Rumasa nie nawiązuje do lasu, lecz do nowoczesnych wnętrz. Kontrapunktem do wizualnej prostoty jest pojawiający się od czasu do czasu, opuszczany z sufitu wielki piękny księżyc w pełni, dodający scenie elementu dziwności. Niestety, mimo jego obecności inscenizacja wprowadza widownię w intensywny rytm farsowy, napędzany nie tylko dynamicznymi zmianami pozycji aktorów na scenie, ale również ich specyficzną grą. Na scenie widzimy trzy białe kanapy pełniące funkcję ukrytych przejść dla aktorów. Do każdej z nich aktorka może niezauważenie wejść, korzystając ze schowka z przodu, by po chwili pojawić się z tyłu – i odwrotnie. Innym elementem pomagającym wprowadzić intensywną dynamikę jest beżowa zasłona okalająca scenę, przez którą postaci wchodzą i wychodzą. W ten sposób zakochana młodzież ateńska, leśne duchy i rzemieślnicy zarówno mijają się o włos, jak i wpadają na siebie w najmniej spodziewanych momentach.

fot. Marek Zimakiewicz

Jednym z największych problemów przedstawienia jest farsowa maniera widoczna nie tylko w ruchu scenicznym. Każda kwestia jest wypowiadana z przesadnym komediowym akcentem. Żart goni żart, robiąc miejsce dla następnego żartu, zaś aktorzy wszystko (nawet całkiem poważne fragmenty) mówią tak, jakby wraz z każdą linijką trącali widza łokciem, mrugając jeszcze, by na pewno zrozumiał, że jest śmiesznie. Wszystko to nie pozwala ciekawym przecież aktorom i aktorkom na rozwinięcie skrzydeł. W programie spektaklu dumnie podkreślono, że dwadzieścia trzy postaci odgrywa tu jedynie siedmioro wykonawców. Co z tego, mogłaby je wszystkie grać nawet jedna osoba – każda z nich kreowana jest dokładnie tak samo. To bardzo męczące dla odbiorców. Konwencja farsowa jest tak silna, że od początku wiadomo, iż w końcu zostanie przełamana. Kiedy to się dzieje, jestem już zbyt zmęczona, by to docenić.

To oczekiwane z wielką niecierpliwością przełamanie związane jest z wątkiem teatru w teatrze, czyli przedstawieniem rzemieślników. Obserwując próby odbywające się w magicznym lesie, orientujemy się, że teatr amatorów jest nieudolny. Ich dylematy artystyczne wydają się dziwne. Nic nie zapowiada sukcesu. W finale, kiedy grupa wystawia własną wersję romantycznej historii Priama i Tyzbe, nagle jej członkowie porzucają farsę i zaczynają grać na serio. Szczególnie mocno widać to u Barbary Wysockiej i Bartosza Porczyka.

Paradoksalnie, w świecie spektaklu ten wysiłek nie zostaje doceniony – publiczność komentuje ich grę śmiechem i kpiną. Ponieważ aktorzy wcielają się w kilka ról jednocześnie, to biegają między sceną a widzami, performując na serio i wyśmiewając własne sceniczne wysiłki. Zadanie to wymaga nie tylko sprawności technicznej, ale i umiejętności odnalezienia się w dwóch skrajnych rejestrach w tym samym momencie. W tym fragmencie ta równoległa gra imponuje.

Wraz ze zmianą konwencji na scenie zmienia się rytm. Zestawienie kontrastujących tonów – powagi i karykaturalności – wprowadza nową dynamikę. Zasadnicze pytanie dotyczy jednak sensu tej puenty. Czy Zadara chce pokazać, jak trudna jest kondycja współczesnego aktora, który musi „zagrywać” swoje role, by zostać dostrzeżonym i docenionym? Czy jest to diagnoza o niezrozumieniu prawdziwej sztuki przez publiczność, która nie potrafi dostrzec jej subtelności, preferując łatwą i szybką rozrywkę? Takie rozpoznanie jest naiwne, buduje fałszywą dychotomię, że ambitna sztuka jest niedoceniana, a komediowa zawsze zyskuje uznanie.

A może „Sen nocy letniej” jest pułapką, którą Zadara zastawia na widzów przyzwyczajonych do chodzenia na komediowy repertuar? Jeśli tak, to czy tego rodzaju chwyt jest w porządku wobec publiczności teatru, dla której pracuje reżyser? Sensy ostatniej sceny nie wybrzmiewają mocno, przyduszone przez poprzednie prawie dwie godziny przedstawienia. Zadarze zabrakło umiaru. Zbyt mocno uwierzył w komediowy potencjał szekspirowskiego tekstu, który eksploatował do granic możliwości. Farsa zdominowała inne obecne w dramacie nastroje. Przytłoczył je śmiech.

Tytuł oryginalny

Za dużo śmiechu

Źródło:

dwutygodnik.com nr 409/ kwiecień 2025

Sprawdź także