Logo
Magazyn

Dramaturg Miroslav Oupic: „Komedie teatralne są dziś potrzebne bardziej niż kiedykolwiek wcześniej”

23.04.2025, 08:18 Wersja do druku

Miroslav Oupic to czeski dramaturg, scenarzysta i pisarz. Choć z wykształcenia jest ekonomistą, już 19 lat temu zaczął pisać książki, scenariusze filmowe, a od 2010 roku także sztuki teatralne – przede wszystkim komedie. Spośród ponad 20 napisanych przez niego sztuk, 7 jest regularnie wystawianych na scenach teatrów repertuarowych i objazdowych w Czechach, a także cieszy się dużą popularnością wśród zespołów amatorskich.

fot. mat. arch. artysty

Scenariusze trzech jego komedii zostały przetłumaczone na język polski i niecierpliwie czekają na swoich pierwszych polskich widzów. Na co mogą się już dziś cieszyć?

Ukończył Pan, Panie Oupic, Uniwersytet Ekonomiczny w Pradze. Jak to się dzieje, że ekonom pisze ponad 20 sztuk teatralnych?
To rzeczywiście trochę nietypowe i temat na dłuższą opowieść – ale postaram się to możliwie skrócić.

Chociaż z wykształcenia jestem ekonomistą, pisać zacząłem już w szkole podstawowej. Najpierw były to teksty do dziecięcych czasopism, a około dziesiątego roku życia napisałem swoją pierwszą „powieść”. Zanotowałem ją w dużym szkolnym zeszycie w linie – była inspirowana stylem szwedzkiej książki Emil i detektywi. Niestety już jej nie mam, ale pamiętam, że akcja działa się w Pradze, niedaleko mojego domu, i opowiadała o tajemniczej zagadce rozwiązywanej przez grupę miejscowych uczniów.

Po studiach rozpocząłem pracę w finansach, a później w marketingu i PR – i tam znów zetknąłem się z pisaniem. To tylko pogłębiło moje zainteresowanie. W tamtym czasie w telewizji usłyszałem, że najpoczytniejszy czeski pisarz Michal Viewegh prowadzi zajęcia z kreatywnego pisania w Akademii Literackiej im. Josefa Škvoreckiego w Pradze. Zgłosiłem się, po trzynastu latach znów zdawałem egzaminy wstępne na uczelnię – i zostałem przyjęty.

Trafiłem do regularnej grupy z osiemnastoletnimi studentami i studentkami. Zajęcia były znakomite – po raz pierwszy, pod okiem Michala Viewegha, zacząłem pisać systematycznie, czytać swoje teksty na forum klasy i przyjmować krytykę. Niedługo potem zacząłem pisać pierwsze książki. Pierwszą z nich musiałem sfinansować sam, bo żadne wydawnictwo nie było zainteresowane zupełnym debiutantem.

A od książek do sztuk teatralnych już tylko krok.
Dokładnie tak. W kolejnych latach udało mi się wydać jeszcze dwie książki, ale niestety pojawiły się problemy z wypłatą honorariów. W styczniu 2010 roku postanowiłem udać się do agencji DILIA – czeskiej Agencji Teatralnej, Literackiej i Audiowizualnej, która reprezentuje autorów. Rozmawialiśmy o możliwości prawnego dochodzenia należności, a wtedy usłyszałem od dyrektora agencji, pana Jiříego Srstki, pamiętne słowa:
„A może napisałby pan sztuki teatralne, najlepiej komedie? Jest na nie zapotrzebowanie, a mało kto je pisze.”

Zawsze lubiłem teatr, oglądałem wszystkie możliwe telewizyjne komedie i scenki, więc bez wahania się zgodziłem. Wróciłem do domu i od razu zacząłem pisać – do końca roku miałem gotowych pięć sztuk! Kompletnie mnie to pochłonęło. Choć nikt jeszcze wtedy nimi się nie interesował, rok później napisałem kolejne pięć!
Uwielbiam francuskie komedie filmowe i teatralne z lat 70. i 80., szczególnie autorstwa Francisa Vebera. Z czeskich dramaturgów zawsze ceniłem Antonína Procházkę – dramatopisarza, reżysera i aktora z Teatru Josefa Kajetána Tyla w Pilznie.

Tak wyglądały moje początki – pisałem raczej intuicyjnie, opierając się głównie na humorze sytuacyjnym i słownym, co pozostało do dziś.
Dopiero w 2012 roku, po dwóch latach pisania, odezwał się do mnie objazdowy teatr Divadlo Artur, który zainteresował się moją sztuką Však jí jednou přistihnu! (Jeszcze ją kiedyś przyłapię!). Najzabawniejsze jest to, że wybrali ją po samym tytule – ale pierwsze, co powiedzieli, to że… trzeba zmienić tytuł!

Razem z dyrektorem teatru, Jindrą Kriegelem, zabraliśmy się za przepisywanie i ulepszanie scenariusza. Jindra to wielki teatralny profesjonalista – nauczył mnie, jak pisać z myślą o konkretnej publiczności, gdzie zostawić większą pauzę na śmiech, jak dać aktorom czas na przebranie się, i że w teatrze objazdowym każdy aktor powinien być wykorzystany przez całą sztukę – nie może być tak, że jakaś postać pojawia się dopiero na dziesięć minut przed końcem.
To była najlepsza szkoła teatru – praktyka.

Sztuka ostatecznie otrzymała tytuł Szukam kochanka. Pilne! (Hledám milence, zn. Spěchá!)
Była ogromnym sukcesem – do dziś miała już ponad 120 wystawień, a domy kultury zamawiające spektakl pytają zawsze tylko o jedno: „Czy to będzie Kochanek?” 

Tytuły Pańskich sztuk są naprawdę nie do przeoczenia. Skąd Pan czerpie inspiracje?
Być może to właśnie doświadczenie z marketingu i PR mi w tym pomaga.
Zawsze staram się, aby tytuł przykuwał uwagę i wzbudzał ciekawość – zarówno u teatrów, jak i u widzów.

Czy kolejne sztuki pisał Pan również dla Teatru Artur?
Tak, adaptację Trzech w czepku urodzonych napisałem na podstawie powieści o tym samym tytule autorstwa Michala Viewegha, Haliny Pawlowskiej i Ivy Hercíkovej.
Zadanie było jasne – zaadaptować jakąś książkę Michala Viewegha, a ponieważ był moim profesorem, wszystko było prostsze.
Dodatkowo cudownie było pisać z myślą o konkretnych aktorach. Kiedy piszę, słyszę w głowie ich głosy, wiem, jak są odbierani przez publiczność – a to ogromnie pomaga ulepszyć sztukę.

Jakie to uczucie zobaczyć premierę własnej sztuki?
Wspaniałe. To trochę jak trzymać w rękach swoją pierwszą książkę. Ale w przypadku sztuki teatralnej jest to jeszcze lepsze, bo od razu dostaje się informację zwrotną od widzów.
Byłem na wszystkich próbach i przedpremierach spektaklu i – co mnie zaskoczyło – podczas premiery nie byłem nawet zdenerwowany. Trema przyszła dopiero pod koniec przedstawienia, bo bardzo chciałem, żeby wszystko dalej przebiegało równie pomyślnie jak dotąd.
Sztuka odniosła wielki sukces, a ja byłem bardzo szczęśliwy.
Chcę pisać komedie teatralne, które będą mnie samého bawić już podczas pisania. Wtedy jest duża szansa, że będą się dobrze bawić też aktorzy i reżyser podczas prób – a to daje podstawy do tego, by dobrze bawili się również widzowie.

Jak postrzegał Pan i postrzega dziś środowisko teatralne?
Oczywiście jako widz odbiera się teatr zupełnie inaczej niż jako autor sztuk. Można powiedzieć, że od pierwszej chwili to środowisko mnie całkowicie pochłonęło.
Wcześniej pracowałem w biurach różnych firm – zarówno krajowych, jak i międzynarodowych – ale gdy tylko trafiłem do świata teatru, znalazłem się w zupełnie innej rzeczywistości.
Zwłaszcza w teatrze objazdowym byłem obecny od pierwszych prób czytanych aż po premiery. Czasem jeździłem na spektakle razem z technikami, więc byłem na miejscu pięć godzin przed przedstawieniem i widziałem, jak buduje się scenografię, przygotowuje technikę. Zobaczyłem, ile pracy wymaga przygotowanie jednego spektaklu.
Obserwowałem widzów, jak powoli wchodzą do teatru, siedziałem na widowni podczas przedstawień, a do domu wracałem czasem dopiero o drugiej w nocy.
Świetne aktorskie występy, śmiech i oklaski widzów – to była dla mnie ogromna motywacja, by pisać dalej.

Mówi Pan, że bywał Pan także na próbach spektakli. Czy jest Pan autorem, który wymaga dokładnej interpretacji napisanego tekstu, czy też pozwala Pan reżyserowi lub aktorom na jego modyfikację?
Zdecydowanie nie upieram się przy dosłownym brzmieniu tekstu.
Jeśli reżyser lub aktor wprowadzi do scenariusza coś ze swojego życia, jakieś własne doświadczenia, to zazwyczaj tekst tylko na tym zyskuje.
Poza tym w komedii często bywa tak, że przejęzyczenia są lepsze niż to, nad czym autor miesiącami siedzi przy biurku i kombinuje.

Jak wygląda pisanie sztuki w Pana ujęciu?
Jeszcze zanim napiszę pierwsze słowo scenariusza, robię dwie rzeczy. Tworzę graficzny przegląd postaci, łącznie z ich wzajemnymi relacjami, oraz plan wszystkich scen – z uwzględnieniem tego, które postacie w nich występują, o czym dana scena jest i jak długo mniej więcej potrwa. Oczywiście w planie mam też uwzględnioną przerwę. Dopiero gdy mam to wszystko przygotowane, zaczynam pisać.

Razem z jedną koleżanką dramatopisarką chcieliśmy wspólnie napisać sztukę, ale niestety nie było to możliwe, ponieważ ona miała zupełnie inny styl pracy – zaczynać pisać i zobaczyć, dokąd się dojdzie. Dla mnie to nie do przyjęcia. Muszę znać zakończenie całej sztuki, oba punkty zwrotne, żeby móc celowo wprowadzać bohaterom przeszkody, tworzyć zabawne sytuacje i dialogi.
Może w tym pomaga mi matematyka i ekonomia – że szkielet sztuki mam solidnie zaplanowany, a później tylko dokładam kolejne elementy i je udoskonalam.

Kiedy pisze Pan sztuki, zdarza się, że wyobraża Pan sobie, że zagrałby jakąś postać sam?
Nie, to mi nigdy nie przyszło do głowy. Wystarczyło mi, gdy pojechałem na jedno z przedstawień mojej sztuki, a już w drodze zadzwonili do mnie z pytaniem, czy na pewno przyjadę, bo jeden z techników nie mógł dotrzeć – i w związku z tym to ja miałem na scenie wnosić i wynosić ławkę, która symbolizowała park.
Wyszedłem wtedy na scenę chyba sześć razy i drżałem ze strachu, czy zdążę na czas i będę wiedział, kiedy mam wejść.
Chociaż zebrałem duże brawa (nie tylko ja, ale ta postać za każdym razem wzbudzała entuzjazm publiczności), myślę, że za klawiaturą czuję się jednak pewniej.

Jak to się stało, że Pana sztuki zostały przetłumaczone na język polski?
W jednej z gazet przeczytałem wywiad z wydawczynią z Wrocławia, która publikuje polskie tłumaczenia czeskich pisarzy, przede wszystkim bardzo popularnego Petra Šabacha.
Napisałem więc do niej, że byłbym zainteresowany tłumaczeniem mojej książki Nasza świetna firma na język polski, a później wysłałem jej także egzemplarz książki.
Odpisała mi odmownie, ale jednocześnie dodała, że skoro mam również sztuki teatralne, to zna świetnego bohemistę Jana Węglowskiego, który tłumaczy czeskie sztuki – na przykład utwory Petra Zelenki czy mojego ulubionego Antonína Procházky. I podała mi do niego kontakt.
Skontaktowałem się z nim i po krótkim czasie wysłałem mu zestawienie streszczeń wszystkich moich sztuk – w tamtym czasie było ich około piętnastu.
Wybrał trzy z nich i zaczął je tłumaczyć.

Jak przebiegało tłumaczenie i czy coś Pana zaskoczyło?
Wysłałem Janowi całe scenariusze i on stopniowo zaczął je tłumaczyć. Przy każdej sztuce pisał mi kilkukrotnie listę pytań i propozycji zmian.
Było to bardzo szczegółowe, co mnie mile zaskoczyło – a także to, że niektóre pytania wymagały ode mnie naprawdę głębokiego zastanowienia.
Oczywiście w innym języku nie da się wszystkiego dokładnie oddać – trzeba szukać najlepszych słów i zdań, które w drugim języku czasem po prostu nie istnieją.
Jan, ponieważ sam jest również aktorem, patrzy na tekst z innej perspektywy niż klasyczny tłumacz. Potrafi świetnie wczuć się w każdą postać – a to dla autora prawdziwy dar.
Jan był więc nie tylko tłumaczem sztuk, ale również ich dramaturgiem – dawał mi informacje zwrotne i ewentualne sugestie dotyczące zmian.

Tłumaczenia których sztuk są już gotowe i jakby Pan je krótko przedstawił polskim teatrom i widzom?

Jan wybrał moją pierwszą napisaną sztukę Don Juan po česku, której tytuł przetłumaczył jako DON JUAN PO CZESKU.
To komediowa opowieść o mężczyźnie w wieku pięćdziesięciu do sześćdziesięciu lat, który nie potrafi oprzeć się kobiecemu urokowi.
Nie poznaje jednak młodych kobiet, jak to dziś bywa w modzie, ale najwyżej o dziesięć lat młodsze, które mają już coś za sobą i potrafią w pełni docenić jego zalety. Co dwa tygodnie, zawsze w poniedziałek, wyrusza „na łowy”.
Jego urok działa – kobiety odwzajemniają jego zainteresowanie i rzucają mu się w ramiona w wynajętej kawalerce.
Ta konwersacyjna komedia ma bardzo zaskakujące zakończenie, które z pewnością zadziwi niejednego widza.

Druga komedia Za ty prachy to přece vydržím! nosi po polsku tytuł BIURALISTA JARDA O. BOHATER NASZYCH CZASÓW.
To czarna komedia sytuacyjna, która z humorem i ironią ukazuje, do czego ludzie są zdolni dla pieniędzy – nie zastanawiając się nad skutkami takich „korzystnych” propozycji.

Trzecia sztuka, Těhotná s gigolem?, ma w języku polskim tytuł OJCIEC JEST TYLKO JEDEN.
To adaptacja mojej powieści. Psychologiczna sztuka pełna napięcia i zaskakujących zwrotów akcji trzyma widza w niepewności aż do ostatniej chwili – tak, jak często bywa w prawdziwym życiu.
To nietypowe spojrzenie na jedno nieplanowane macierzyństwo.
Główna bohaterka, Veronika, poznaje na przyjęciu urodzinowym przyjaciółki w zaproszonym striptizerze i gigolo „Brunie” swojego byłego kolegę z klasy – Kamila.
Po ponownym spotkaniu ich kolacja przeciąga się aż do rana – Veronika opuszcza jego sypialnię dopiero nad ranem.
Niecałe dwa miesiące później dowiaduje się, że jest w ciąży. Ale z kim? Z mężem, czy z byłym kolegą?
Jak zachowa się Veronika? Co powie mąż i co na to gigolo Kamil?
Jak się domyślacie – niepewność co do ojcostwa nienarodzonego jeszcze dziecka dramatycznie wpływa na życie wszystkich bohaterów – nie tylko tej trójki.

Scenariusze wszystkich trzech sztuk są dostępne dla zainteresowanych w agencjach ZAiKS i DILIA.

Zapytaliśmy także tłumacza tych komedii, Jana Wegłowskiego:

Jak by Pan scharakteryzował komedie teatralne Miroslava Oupicy? Czym mogą być bliskie polskim widzom?

Przeczytałem kilkanaście sztuk Autora i to co rzuca się przede wszystkim w oczy, to jest oryginalne podejście do otaczającej nas rzeczywistości, widziane okiem dramaturga i komediopisarza. Codzienne sytuacje, wydarzenia, które spotykamy i mijamy nie poświęcając im większej uwagi, Miroslav Oupic potrafi dostrzec w nich pewien wymiar uniwersalny. I właśnie ten uniwersalizm ubrany w pozornie lekką formę komediową, charakteryzujący twórczość sceniczną Autora, może się podobać polskiej widowni.

Z ponad piętnastu gotowych sztuk wybrał Pan do tłumaczenia trzy. Co Pana w nich szczególnie zaciekawiło?

Głównie ze względu na oryginalny pomysł. Rozpaczliwe, na krawędzi absurdu podejmowane próby uatrakcyjnienia życia intymnego małżonków w średnim wieku - „Don Juan po czesku”. Tragikomiczna desperacja mężczyzny w średnim wieku, który za wszelką cenę stara się zaimponować swojej żonie swoją nieudolną przedsiębiorczością, stając się żywym banerem reklamowym - „Biuralista Jarda O.” Czy wreszcie dylemat młodej kobiety, która nie chce się pogodzić z zasadą, że „Ojciec jest tylko jeden.”

Które fragmenty tych trzech sztuk spodobały się Panu najbardziej? I czy były miejsca trudne do przetłumaczenia?

Zawiązanie akcji, pointy i dialogi. W każdym tłumaczeniu zawsze znajdą się trudne fragmenty. Choćby realia, np. czy podawać zamieszczone w oryginale kwoty w koronach, czy polskich złotych? Lub językowe dowcipy, które mimo bliskości obu naszych języków nie zawsze dadzą się tak przełożyć, aby częstokroć bardzo dobry dowcip rozśmieszył polskiego odbiorcę.

Jak wyglądała współpraca z panem Oupicem przy tłumaczeniach?

Jest mi niezwykle miło i cieszę się, że mogłem się w trakcie pracy nad przekładami sztuk – zaprzyjaźnić się z ich Autorem. Mam też nadzieję, że wreszcie spotkamy się osobiście bądź w Pradze, bądź też we Wrocławiu. Dziękuję Ci, Mirku.

-----------------------------------------------------------

Czy w przypadku, gdy teatr wybierze jedną z pana sztuk, wprowadza pan jakieś zmiany w scenariuszu?

Tak, i bardzo to lubię. Na przykład jeden mniejszy zespół teatralny zainteresował się moją sztuką, ale w swoim składzie nie mieli tylu męskich aktorów. W związku z tym, jedną z męskich postaci przerobiłem na postać kobiecą. Ponieważ piszę książki, scenariusze filmowe i telewizyjne oraz adaptacje teatralne, jestem elastyczny i nie mam problemu z poważniejszymi zmianami w scenariuszu.

Lubię również pisać sztuki na zamówienie, na konkretne tematy lub dla określonych teatrów. Jak już wspomniałem, kiedy wiem, dla jakich aktorów piszę, praca idzie mi o wiele łatwiej.

Na co czeka pan najbardziej podczas polskich przedstawień tych sztuk?

Czekam na to samo, co przy każdej mojej nowej komedii. Zastanawiam się, czy reżyserowi i aktorom spodoba się próba, czy będą się dobrze bawić podczas pracy nad nią. A także, czy widzowie będą się śmiali w tych miejscach, w których śmiałem się ja, pisząc tekst. Już podczas pisania zawsze staram się, aby sztuka przyciągnęła uwagę widza, aby go rozbawiła i także, aby wyniósł z niej coś wartościowego.

Myślę, że w dzisiejszych czasach, pełnych pośpiechu, konieczne jest granie jak najwięcej komedii. W życiu człowieka pojawia się wiele negatywnych rzeczy – bezrobocie, inflacja, rozwody, egzekucje, śmierć bliskich osób, negatywne wiadomości w mediach – i trzeba to czymś zrównoważyć. Uważam, że komedie teatralne, które sprawiają, że widz bawi się przez 90 lub 120 minut i może oderwać się od swoich trosk, są dzisiaj bardziej potrzebne niż kiedykolwiek.

Dziękuję za rozmowę.

Źródło:

Materiał nadesłany

Wątki tematyczne

Sprawdź także