To był ten etap życia, że chłonąłem film, sztukę, ale jeszcze nie nazwiska. Siedem, dziesięć lat: podwórko, telewizor – a tam Hanna Stankówna. Chociaż nie znałem nazwiska, długo jeszcze nie.
Przyznam że się jej bałem.
Była taka odmienna, oczy, oczyska, bystre, rozognione, i ten głos, trzystuprocentowa dykcja, i maniera. Wzorcowa hrabina, ciotka z parasolką, z lorgnon, dewotka i mitomanka, ale także niewolnica miłości na uczuciowej diecie.
Bałem się, że gdyby mnie spotkała, zdzieliłaby mnie tą parasolką (tiulową), przejrzała na wylot lorgnon, upomniała że jestem niegrzeczny, umorusany, i spocony biegam po podwórku.
A grała wszędzie, grała ciągle, dziesiątki filmów, Teatrów Telewizji, seriali. I – w tym już indywidualna siła artystki – zawsze się ją pamiętało. Te oczy, trzysta procent dykcji, jakieś ponadnormatywne zdziwienie w głosie, w gestyce, w spojrzeniu.
Na piątym planie była zawsze na pierwszym. Wszyscy ją znaliśmy, chociaż, wstyd przyznać, często bez nazwiska. Pamięć jednak ważniejsza. Mnie Hanna Stankówna fascynowała, jej aktorstwo było dla mnie fascynujące.
I dlatego chłonąłem opowieści o niej, które słyszałem od Izy Kuny, a Iza – pewnie nie będzie zadowolona, że ją teraz zdradzam – od lat czule i bezinteresownie opiekowała się panią Hanną, aż do ostatnich jej dni, aż do końca. Iza to piękny człowiek.
Łukasz Sowul, cudowny fanatyk (miłośnik w jego przypadku to za mało) polskiego kina, ale i fan Hanny Stankówny, kilka lat temu zwrócił moją uwagę na film „Przyspieszenie” Zbigniewa Rebzdy. To była jedna z niewielu jej głównych aktorskich ról. Nowofalowe kino, bardzo ambitne, nieszczególnie może udane – ale Stankówna ponad komplementy. To już wiemy: głos, spojrzenie, zdziwienie.
I dlatego tak mnie dzisiaj zabolało, bo to mimo wszystko świadczy w pierwszej kolejności o upadku dziennikarstwa, że nekrologi Hanny Stankówny są tak dalece niewystarczające, niemerytoryczne.
Podsumowanie jej kariery do roli w „Seksmisji” i kilku występów serialowych z ostatnich lat, to jest jednak kompromitacja piszących.
Stankówna była Postacią. Byłą historią polskiego kina, historią teatru.
W kinie grała wspaniale u Hasa („Osobisty pamiętnik…”), u Barańskiego („Parę osób, mały czas”, „Kawalerskie życie na obczyźnie”, „Kobieta z prowincji”), u Janusza Majewskiego („Lokis”, „Sprawa Gorgonowej”), u Andrzeja Żuławskiego („Trzecia część nocy”), Kazimierza Tarnasa, Stanisława Różewicza, Jerzego Hoffmana, Jana Rybkowskiego, Stanisława Barei, tylu innych…
Wypisuję tytuły, i zdumiewa mnie to, że pamiętam ją ze wszystkich tytułów. To był czasami kwadrans, częściej dwie minuty, mimo to pamiętam.
A w teatrze Hübner, Dejmek, Kreczmar, Bardini, Rakowiecki, Prus… I co? We wspomnieniu piszą „aktorka znana z „Seksmisji””? Proszę państwa, tak nie przystoi.
Dla mnie ktoś taki jak Stankówna, z jej vis comica, inteligencją, osobowością, której nie da się pomylić z jakąkolwiek inną, stanowiła o sile, mocy polskiej sztuki, nie tylko filmowej.
Chcę wierzyć, że miała tego świadomość, że wiedziała jak bardzo jest niezwykła.