Logo
Magazyn

Z fotela Łukasza Maciejewskiego: Maciej Stuhr. Powrót do tamtych dni

25.06.2025, 18:47 Wersja do druku

Na tym ten cykl polega, na tym to wszystko polega. Pisanie o aktorach, pisanie o człowieku. Z Maciejem Stuhrem trudniej. Jest osobny, wbrew fertycznej naturze na scenie, introwertyczny – pisze Łukasz Maciejewski w AICT Polska.

„Zemsta” / fot. Maciej Zimakiewicz / mat. teatru

Piękny pięćdziesięcioletni – Maciej Stuhr urodzinowy

A ja chciałem napisać o Maćku, o Macieju Stuhrze – artyście.

Aktorze o ogromnym dorobku, błyskotliwej inteligencji i niepodważalnym statusie dla polskiej kultury – nie tylko filmowej i teatralnej.

I napisałem.

Esej ukazał się drukiem w miesięczniku „Kraków” w cyklu „Aktorskie twarze Krakowa”.

Najlepsze życzenia

***

Na tym ten cykl polega, na tym to wszystko polega. Pisanie o aktorach, pisanie o człowieku. Z Maciejem Stuhrem trudniej. Jest osobny, wbrew fertycznej naturze na scenie, introwertyczny. I bardzo dobrze. Chroni siebie, bliskich, rozdziela granicę prywatności i zawodowstwa. Dwa różne obszary. To są jasno określone granice, raz zaznaczone, nie stanowią żadnego problemu. Może dlatego tak ważne jest dla mnie jedno wspólne wspomnienie. Nie chodzi o żaden wywiad, spotkanie, ani imprezę towarzyską. Nic z tych rzeczy.

Wiele lat temu jechaliśmy wspólnie na festiwal, Maciek prowadził samochód, była z nami jeszcze pani Maria Kornatowska, wybitna krytyczka filmowa, specjalistka od Nowego Jorku i od Felliniego. Co to była za podróż. Nie trwała wcale długo, ale dla mnie, jestem pewien, że dla Macieja również, utrwaliła się na zawsze. Pani Maria była królową, opowiadała nam o listach od Moniki Vitti, o Italii, i o ulubionych miejscach w Nowym Jorku.

Perspektywa zasłuchanego słuchacza. Nasza perspektywa. Chodziło tylko o to, żeby tego nie zaburzyć, żeby ocalić. Maciej przerwał, zapytał, czy może włączyć ulubioną płytę. Sting, „Nothing Like The Sun”. Album towarzyszył nam podczas całej podróży. Magicznej jak kino. Bo ta scena wydawała się filmowa. Niedługo później, pani Maria odeszła na zawsze. Wiele lat później, wciąż pamiętam naszą podróż. Podejrzewam, że najważniejszą. Milcząco zasłuchaną. Nothing like the sun.

***

Doskonale pamiętam pierwsze występy teatralne Stuhra – Orlanda w dyplomowym spektaklu „Jak wam się podoba” Szekspira w reżyserii Andrzeja Wajdy, czy Raskolnikowa w „Zbrodni i karze” Dostojewskiego w inscenizacji Bogdana Cioska. Potem przyszły role w dekoracyjnych (w dobrym tego słowa znaczeniu) przedstawieniach Andrzeja Domalika, które stały się preludium kreacji w teatrze Krzysztofa Warlikowskiego („Anioły w Ameryce”, „(A)pollonia”, „Koniec”).

Stuhr nie pozwolił zaszufladkować się w roli idola nastolatek. Po serii dekoracyjnych ról filmowych zagranych u Olafa Lubaszenki czy Macieja Dutkiewicza, mocno urozmaicił repertuar. Pierwszą kreacją w dorobku Macieja Stuhra był Hipolit w „Przedwiośniu” Filipa Bajona według Stefana Żeromskiego, potem przyszły świetne role w filmach Wojciecha Smarzowskiego („Wesele”), Dariusza Jabłońskiego („Wino truskawkowe”) czy Małgorzaty Szumowskiej („33 sceny z życia”).

Jedną z najważniejszych kreacji stworzył w „Mistyfikacji” Jacka Koprowicza. Łazowski w jego wykonaniu był postacią ambiwalentną. Śliską i okaleczoną. Sprawdził się w „Pokłosiu” Władysława Pasikowskiego oraz w negatywnej roli Kondolewicza w „Obławie” Marcina Krzyształowicza. Najważniejszą , jak dotąd, rolę filmową zagrał w 2021 roku – to ojciec alkoholik w filmie „Powrót do tamtych dni” Konrada Aksinowicza. Jako filmowy „tata z Ameryki” był chwilami wciąż tym samym, bardzo dorosłym już chłopcem, który bawił w kabarecie, albo chodził ze swoimi bohaterami filmowymi (w teatrze zawsze było inaczej) na wagary. W „Powrocie…” miał ten sam błysk, trochę szelma, trochę oferma, któremu wszystko się wybacza. Ale szelma tym razem budził zarówno litość, jak i grozę. Chłopak pobłądził, żal faceta, ale także – i to jest w aktorstwie Stuhra novum – jego bohater budził niechęć i strach, nie tylko litość. Pożałowania godny, czasami odpychający. W filmowej karierze Stuhra to moment decydujący. Pożegnanie z chłopcem, powitanie z dojrzałym, przejrzałym nawet facetem. Wiele przeszedł, wiele przegrał, a wygrane wcale tego nie kompensują. Najgorsze, najlepsze przed nami.

***

Przyjechał do Krakowa znowu. Końcówka 2023 roku. W prowadzonym przeze mnie cyklu, „Akademia Filmu Polskiego”, w Teatrze Łaźnia Nowa, pokazaliśmy właśnie „Powrót do tamtych dni”, a po seansie odbyło się spotkanie z Maciejem.

Pełna sala, pełen aplauz. I talent Macieja, poza oczywistym, aktorskim, do panowania nad tą pełną salą. Do prowadzenia rozmowy w taki sposób, żeby było i poważnie, głęboko, i dowcipnie, lekko. Rozmawialiśmy również o Krakowie.

Maciej: „Ja nigdy z Krakowa do końca nie wyjechałem. Przyjeżdżam do rodziców. Odwiedzam miasto, któremu zawdzięczam najwięcej. Dzieciństwo, młodość – dzieciństwo spędzane także w garderobach „Starego Teatru”, wśród największych aktorów, liceum i czas studiów, pierwszy kontakt z teatrem. I dom, i rodzice. Wszystko Kraków”.

Kiedy się poznaliśmy, był studentem psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, zdecydował się właśnie zdawać na PWST (czyli dzisiejsze AST). Mówił, że chce się nauczyć zawodu, popularność bywa miła, ale marzy o tym, że by dowiedzieć się o profesji czegoś więcej, nauczyć warsztatu, grać w teatrze. O popularności rzeczywiście wiedział wtedy wiele. Był przecież synem Jerzego Stuhra. Tego Stuhra. Przez lata, dekady wręcz, o Macieju, niezależnie od tego, ile by nie miał własnych dokonał mówiło się i pisało zresztą: „młody Stuhr”, co odważniejsi mówią tak o nim nadal.

„Moja przewaga – wspomina Maciek – polegała na tym, że miałem po prostu możliwości, by zostać aktorem: od dziecka podpatrywałem to środowisko i spędzałem mnóstwo czasu w Starym Teatrze, gdy grał mój ojciec. Stary Teatr był moją największą teatralną fascynacją. Wtedy mniej obchodził mnie repertuar, a bardziej garderoba, pracownie krawieckie”.

Jako nastolatek występował także w kabarecie „Po Żarcie”, w czasach przed internetem, social-mediami, udało się zrobić imponującą karierę. „Po Żarcie” to była świeża krew. W końcu nie o polityce, nie „Polak, Rusek, Niemiec”, tylko humor ze zdecydowanie wyższej, a przy tym bliższej młodym ludziom półki.

Wdzięk, poczucie humoru, inteligencja – te cechy sprawiły, że młody kabareciarz (okropne słowo), szybko znalazł swoje miejsce w kinie. Film potrzebuje wciąż pełnych wdzięku prawdziwków. Stuhr junior gwarantował to z nawiązką. Zaczynał zresztą dużo wcześniej, zagrał epizod już w dziesiątym odcinku „Dekalogu” Kieślowskiego, kilka lat później zdecydowanie większą rolę u Andrzeja Kotkowskiego w serialu „Wszystkie pieniądze świata”. Nadchodziła era komedii Olafa Lubaszenki. „Poranek kojota” czy „E + mc2” to, czy to się podoba, czy nie, evergreeny. I właśnie wtedy zdecydował się na studia w szkole teatralnej.

„Większość znajomych pukała się w czoło. Mówili: po co ci to, masz propozycje, jesteś lubiany przez publiczność, stajesz się popularny. A ja czułem że na razie zrobiłem pierwszy krok, muszę inwestować w siebie, nie konsumować. I że chodzi o inwestycję na lata”.

***

Jako bardzo młody człowiek, miał nietypową pozycję. Znał nie tylko kolegów z roku, ale i większość profesorów, przyjaciół ojca z teatru czy z Krakowa. Wybrnął z tego dobrze. Zaliczał kolejne semestry, do dalszego zawodowego etapu startował już z zupełnie nowym backgroundem. Młody, zdolny, wykształcony.

I świetnie odnalazł się w teatrze. Niezależnym, fascynującym i otwierającym – w Teatrze Krzysztofa Warlikowskiego. Jego kreacje choćby w „Aniołach w Ameryce” czy w „(A)polloni”, były objawieniem. Maciej, ten bławatny chłopiec z komedii romantycznych, wesołek i dowcipniś, dzięki spotkaniu z Warlikowskim, zyskał na scenie szczególny rodzaj prawdy. Prawdy tym boleśniejszej dla widza, że przekazywanej przez aktora, którego wcześniej nie podejrzewalibyśmy być może o tak poruszającą otwartość w sferze poglądów, ocen, zjawisk.

W teatrze Warlikowskiego tworzył przez lata postać bohatera, który prawie się poddał. Przyjmując cudze maski, cudze twarze, chcąc być lubianym za wszelką cenę, albo wikłając się w mętne relacje emocjonalne, stracił podstawy sensu bycia, ale dzięki często dramatycznie inicjowanej sile przetwarzania rzeczywistości, bohaterowie Macieja Stuhra z wolna budowali nowy status, nową twarz. Twarz chłopca, mężczyzny, silnego, bogatego wewnętrznie, próbującego samodzielnie, na własnych nogach, toczyć bój z życiem.

Początkowo wydawało się, że nie sprosta temu kino. Maciej, lubiany i błyskotliwy, idealny prezenter i prowadzący imprezy, dostawał wciąż podobne role. Grał młodych mężczyzn kilka lat starszych od bohaterów „Fuksa” czy „Chłopaków nie płaczą”, ale to wciąż byli w większości ci sami chłopcy. I wcześniej, i później, zdarzały się role głębsze, jak „Przedwiośnie” Bajona czy „Obława” Krzyształowicza, były to jednak wyjątki.

Przełomem okazało się „Pokłosie”. Niedoskonały film na bardzo ważny temat: Jedwabne, żydowskie mienie, inne tematy tabu. Władysław Pasikowski, autor kultowych „Psów” i udanego „Jacka Stronga”, postanowił zabrać głos na zakazany temat, powiedzieć coś, o czym milczały główne i „niezależne” media. A Maciej Stuhr nie tylko zagrał w tym filmie główną rolę, ale i wziął na siebie, czy tego chciał, czy nie, niemal całe społeczne odium za udział w projekcie.

Wyglądało to wszystko dosyć osobliwie. Reżyser uporczywie milczał, Stuhr mówił. Ktoś przecież musiał mówić, ktoś musiał bronić sprawy, sensu tej produkcji. Hejt dopiero się rodził, nie znaliśmy wówczas, zdaje się, takiego określenia, tabloidy mniej napastliwe, social media jeszcze w uśpieniu, można zaryzykować stwierdzenie, że Maciej Stuhr przecierał szlaki ofiary zbiorowej mowy nienawiści. Brał to na klatę.

W pewnym momencie zupełnie nie chodziło już o film, średni z artystycznego punktu widzenia, tylko o wszystko, co działo się wówczas z nami. Jak zmieniał się świat, Polska, i jak bardzo zaczynaliśmy się dzielić. Na prawdziwych i przyszywanych Polaków, tych, którzy posiedli jedynie słuszną wiedzę, i tych, którzy wciąż chcą zadawać pytania.

Maciej Stuhr był ofiarą, był także bohaterem pozytywnym tych przemian.

To wszystko, co wydarzyło się wtedy, było ważne, zbudowało wizerunek Macieja Stuhra – homo politicus, osoby zaangażowanej i nieprzejednanej w poglądach, odważnej i błyskotliwej, o wyrazistych i niezmiennych poglądach artystycznych. Tak narodził się Maciej Stuhr, trybun dla jednych, autorytet dla innych. Najbardziej znienawidzony, hejtowany, a zaraz jeden z najbardziej kochanych polskich aktorów.

W listopadzie 2023 roku, na prowadzonym przeze mnie spotkaniu w Nowej Hucie, mówił: „Mam poczucie, że w moim zawodzie i w życiu, wiele spraw, kwestii, założyłem sobie wcześniej, poukładałem w głowie. Chodzi o studia, świadomą rezygnację z udziału w komercyjnych filmach, potem solidną ścieżkę warsztatu, studia aktorskie, a w końcu pracę w znakomitym teatrze. To się ziściło. Natomiast, gdyby przed „Pokłosiem”, ktokolwiek zasugerowałby mi, że wkrótce będę się publicznie wypowiadał na tematy niezwiązane z aktorstwem, z zawodem, mocno bym się zdziwił. Przyjęcie roli w „Pokłosiu”, było oczywiście ważną decyzją zawodową, ale przecież to tylko i aż film. Nie sądziłem, że przyjmie to wszystko takie rozmiary, że będę zmuszony do zabrania głosu w tak odległych od aktorstwa sprawach. A potem już poszło. Potoczyło się tak, a nie inaczej. Cena była, jest wysoka, ale warto było ją podjąć. Czasami myślałem, wystarczy, uspokój się, wycisz, ale rzeczywistość dokuczała tak mocno, że koniec końców, nie potrafiłem tego zrobić. Teraz, po ostatnich wyborach, mam nadzieję, że to w końcu się wyciszy. Że nie będę już zmuszony zabierać głosu w kwestiach dotyczących tolerancji, światopoglądu, mowy nienawiści”.

***

Kraków był dla niego najważniejszy w tym sensie, że najważniejsze jest zazwyczaj to, co dzieje się na samym początku. Pierwociny. Budowanie siebie, wszystkie możliwe pierwsze razy, z podjętą decyzją o aktorstwie przede wszystkim.

Dzisiaj podkreśla: „Ucieka mi Kraków. Przyjeżdżam tutaj głównie dla rodziców, rodziny, żeby odświeżyć stare kąty, pobyć trochę z bliskimi. Dziwnie się jednak tutaj czuję. Zamknięty rozdział”.

Rozdział, nazwałbym go, niedomkniętym. Nie wiemy przecież, co się wydarzy. Mam jednak wrażenie, że aktorzy, szerzej artyści, wywodzący się z Krakowa, tutaj pracujący, tworzą coś w rodzaju „grupy pod specjalnym nadzorem” w świecie teatru czy filmu. Trochę kosmaci, trochę smutni, trochę inni. Segda, Radwan, Stuhr – junior i senior, Frycz, Grabowski, Budzisz-Krzyżanowska, Pankiewicz, Ostaszewska. Mogą uciekać, nawet bardzo daleko, ale zawsze, w którymś momencie, ów Kraków będzie się im wypominało. Na dobre i na złe.

Maciej Stuhr, warszawski bardziej niż krakowski, ma ciekawy czas w życiu. Wrócił do kabaretu, ale na własnych prawach. Teraz jest solistą. Porywa tłumy podczas indywidualnych stand-upów. Czasami jeszcze coś prowadzi, ale mocno selekcjonuje propozycje. Dotyczy to także kina. Coraz częściej reżyseruje – serial „Szadź”, etiudy realizowane ze studentami Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej w Krakowie, oraz pełen metraż, bardzo interesującą, kryminalną, ale dotykającą również tematyki społecznej „Martę Grall”. Świetnie pisze. Nie tak namiętnie jak niegdyś, ale wciąż ostro i odważnie komentuje rzeczywistość, wykorzystując zaś wykształcenie psychologiczne, prowadzi nowatorski program telewizyjny z udziałem osób w spektrum autyzmu.

Od zabawnego blondynka z „Poranku kojota”, po nietuzinkowego artystę i człowieka. Długa, spełniona droga. A przecież, chce się w to wierzyć, Maciek wchodzi dopiero w okres życia, w którym najważniejsze role – aktorskie, a może i życiowe, dopiero przed nim. Wiemy już, że lubi wyzwania. Wiemy, że jest odważny. Czas dopowie resztę.

Źródło:

AICT Polska
Link do źródła

Autor:

Łukasz Maciejewski

Data publikacji oryginału:

25.06.2025

Sprawdź także