„Koronacja” Marka Modzelewskiego w reż. Izabeli Kuny w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Łukasz Maciejewski na stronie aict.art.pl.
Na imię ma Maciej. I jest lekarzem, na razie pracuje na pogotowiu. Na razie ma trzydzieści lat i nie bardzo wie, czy to, co robi, to zasługa rodziców, ambicje rodziców, czy jego własne życie.
Trzydzieści lat. Czas pierwszych rozliczeń, tych poważnych, buntów i hołubienia w sobie niedorosłej jeszcze dorosłości.
„Koronacja” to była jedna z pierwszych sztuk jednego z najlepszych dzisiaj dramatopisarzy, Marka Modzelewskiego.
Nagradzana i chwalona.
Nie widziałem pierwszej, słynnej realizacji tego tekstu w Teatrze Narodowym, z Więckiewiczem, Kuną, Muskałą, tych wersji powstało zresztą wiele, nie tylko w Polsce. Najnowsza jest inna, bardzo przy tym ciekawa.
Reżyseruje Iza Kuna, grają studenci Akademii Teatralnej w Warszawie (Kuna jest tam pedagogiem, znakomitym pedagogiem): Julia Bukała (kumpel), Jakub Dmochowski (Maciej), Julia Flisińska (pacjentka), Lucyna Frączek (siostra), Maria Kłusek (matka), Aleksander Łyś (Król), Adam Stasiak (ojciec), Jessica Walecka (kobieta), Karolina Zawistowska (żona).
Zapamiętajcie, proszę, te nazwiska. Zapamiętajcie, bo za chwilę, z całego serca życzę tego młodym aktorom, będziecie ich podziwiać w teatrze, w kinie, w telewizji.
***
Mało czasu, wciąż brakuje czasu, ale przecież lubię oglądać dyplomy teatralne. Specjalny rodzaj energii. Młodym wydaje się, że od tego zależy wszystko (przesadzają), reżyserom też zależy. Inny rodzaj odpowiedzialności. Żeby nikogo nie skrzywdzić, pokazać jak najlepiej. W pełnej, że tak powiem, krasie.
W „Koronacji” Modzelewskiego to się udało. Kuna, otaczając się naprawdę świetnymi akompaniatorami, scenografem Jakubem Zwolakiem, choreografką, Anną Hop, kostiumografką i charakteryzatorką, Moniką Kaletą i reżyserką światła, Jacqueline Sobiszewski, pokazała świat, który jest niezmienny.
W tym świecie istnieje wyrazisty podział ról, pokoleniowy podział ról. Naznaczonych tą naszą przeklętą tradycją, dawno temu romantyczną wizją hierachii rodzinnej i społecznej, z siostrą z Hameryki, z pijanym tatą, z mamą z zupą (Maria Kłusek w najlepszej w spektaklu roli matki niczym genialna Janina Traczykówna w „Dniu świra” wędruje od szafy do stołu, żeby wszystkich nakarmić, utulić, zagadać i zapłakać).
Umowność wpisana w cenę. Młodzi grają starszych. Grają starych. Wchodzą w te role z pewnością psychologiczną przepracowaną być może na zajęciach, być może w życiu. Wszystko biegnie przecież dzisiaj szybciej, tylko te cholerne emocje bez zmian. Relacja: mąż-żona, przyszła matka, niedoszła teściowa. Sekrety i kłamstwa – tak telenowelowo zatytułował jeden z najpiękniejszych filmów Mike Leigh. I pokazał w nim, że telenowela nasza codzienna bywa najprawdziwszym dramatem(gr. drama), rodzaj literacki (obok epiki i liryki), obejmuj... More. Alogicznym i deprymującym. Dramatem nieszczerości i dramatem nadziei na szczerość.
W scenografii wielkiego mieszkania, które może być także biblijną poczekalnią. Z łóżkiem, w kapciach, w płaszczach, z szafą, a w tej szafie ciuchy, z alter ego z flaszką, z rozczochranymi nadziejami na rozbudzenie, wybudzenie się ze snu – toczy się gra o nic właściwie, gra o tron (fotel, krzesło, taboret).
Młodzi aktorzy, studenci, wiedzą w co grają. Reżyserka wie, co chciała pokazać, opowiedzieć. Ale to będzie inna gra. Gra o ich przyszłość.