„Chorus Opera” w reż. Jere Erkkilä w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Sceny z udziałem chóru bywają w przedstawieniach operowych inscenizowane bardzo różnie. Niekiedy działania tych artystów towarzyszących śpiewakom wprzęgnięte są w mniej lub bardziej dynamiczny sposób w sceniczną akcję, ale też zdarza się – i to całkiem nierzadko – że głosy ich partii słyszymy zza kulis czy orkiestronu. W „Chorus Opera” międzynarodowa obsada realizatorów oddaje hołd wszystkim chórzystkom i chórzystom, którzy wreszcie nie są tylko tłem, a mogą zaprezentować się na scenie w całym spektrum swoich wokalno-aktorskich umiejętności.
JereErkkilä, który już wcześniej swój zamysł wraz z Patrickiem Fournillierem (dyrygent) i Anną Kontek (scenografia i kostiumy) zrealizował w Fińskiej Operze Narodowej w Helsinkach, postanowił całość spektaklu wypełnić partiami chóru z popularnych oper Pucciniego, Verdiego, Bizeta, Leoncavalla, Mascagniego, Wagnera, Szymanowskiego i Moniuszki, ale sięgnął również po fragmenty z Carla Orffa („Carmina Burana”) i Krzysztofa Pendereckiego (VII Symfonia Siedem bram Jerozolimy). Mogłoby się wydawać, że taki scenariusz złożony z fragmentów różnych dzieł, napisanych w wieku XIX i XX, a zatem w estetyce muzycznej trudnych do zainscenizowania podczas jednego wieczoru, jest zadaniem na tyle karkołomnym, że w efekcie przynieść może coś na kształt zestawu na siłę połączonych utworów nie dających się spiąć w spójną konwencję i stylistyczną jednorodność. Tymczasem na wielkiej scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej udało się bardzo prostymi i naturalnymi środkami uzyskać efekt, który pozwala na płynne przechodzenie z jednej sekwencji do drugiej, bez wrażenia jakiejkolwiek sztuczności czy poszukiwania najbardziej spektakularnych czy atrakcyjnych rozwiązań inscenizacyjnych. Wykonawcom wystarcza niekiedy tylko drobny element kostiumu (choćby płachta materiału czy kolorowa halka nakładana na bazę) czy też rekwizyt (wachlarz), by stać się tłumem Cyganów z „Trubadura” już za chwilę wiwatującym w „Carmen” na cześć pochodu torreadorów i zbliżającej się corridy. Oczywiście niektóre sekwencje wymagają zmiany kostiumów, jak choćby ta ze „Strasznego dworu”, kiedy w akcie IV, w finale, biesiadnicy już w kontuszach ruszają do skocznego mazura. Udało się też połączyć, bez jakichkolwiek zgrzytów, poszczególne sceny pod względem nastroju, choćby wtedy gdy bezceremonialne zachowania z „Latającego Holendra” matrosów trzeba zastąpić już tylko poważnym tonem w „Magnus Dominus et laudabilis nimis”.
Ważną funkcję w osiągnięciu wspomnianej już spójności pełnią projekcje Ewy Krasuckiej, które w bardzo nastrojowy, delikatny, wręcz poetycki sposób towarzyszą artystom chóru, dopełniając obraz niejednoznacznością i budując dyskretną atmosferę wokół tego, co dzieje się na scenie. Użyte wizualizacje nie mają nic z nachalności, a jedynie podbijają sensy scenicznych działań. Podobny charakter ma choreografia Ilony Molki, niekiedy ograniczona do jednego znaczącego gestu oddającego to, co w emocjach najważniejsze i najbardziej wyraziste. Chórzystom w kilku scenach towarzyszą tancerze, ale też na zasadzie miłego dla oka, i zgodnego z charakterem, wzbogacającego ogólny wyraz, ozdobnika czy ornamentu, a nie czystego popisu choreograficznego. Wszystko podporządkowane jest temu, co ma nam do przekazania w swoich partiach chór (znakomicie w brzmieniach i intonacyjnej czystości przygotowany przez Mirosława Janowskiego), który ma być głównym bohaterem tego wypełnionego przede wszystkim zbiorowym śpiewem spektaklu. W warszawskim przedstawieniu obok tancerzy pojawiają się również soliści. I tak Rafała Bartmińskiego usłyszymy w arii Caniego z „Pajaców” i Turiddu z „Rycerskości wieśniaczej”. „Nessun dorma” w jego wykonaniu zabrzmi jako jeden z dwóch utworów zaśpiewanych na bis. Bartmiński dysponuje bardzo silnym i mocnym głosem tenorowym, i choćby za to można go podziwiać. Bardzo udany był też występ Kamili Dutkowskiej, która zaśpiewała pięknie „Pieśń Roksany”, z towarzyszeniem, nie mniej udanym, Mirosława Gotfryda i Przemysława Cierzniewskiego.