EN

27.02.2021, 11:37 Wersja do druku

Wojna kulturowa nigdy się nie kończy. O "Lilli Wenedzie" Teatru Wybrzeże

fot. Dominik Werner / mat. teatru

 "Lilla Weneda" Juliusza Słowackiego w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Łukasz Rudziński w portalu trojmiasto.pl.


Konflikt między Wenedami a Lechitami opisany przez Juliusza Słowackiego w "Lilli Wenedzie" trafił na deski Sceny Kameralnej Teatru Wybrzeże. W interpretacji Grzegorza Wiśniewskiego jest to pozbawiona nadziei wojna na tle światopoglądowym, bez podziału na tych dobrych i tych złych. To dawno niewidziana w Wybrzeżu pełnowymiarowa inscenizacja, z działającą na zmysły scenografią, doskonałą muzyką oraz wyraziście nakreślonymi bohaterami.
Powstała w 2007 roku w Teatrze Wybrzeże "Lilla Weneda" była farsową wręcz karykaturą kapitalizmu, a królestwo Lechitów okazało się ośrodkiem SPA, w którym relaksowali się zblazowany król Lech i królowa Gwinona, zażywając kąpieli słonecznych i korzystając z zabiegów pielęgnacyjnych. Reżyserowi Wiktorowi Rubinowi chodziło wtedy o to, by pokazać Polskę dwóch prędkości, bogatych i biednych, uprzywilejowanych i poniżonych.

Po kilkunastu latach do tego samego tytułu wraca w Wybrzeżu Grzegorz Wiśniewski, który konfliktu dwóch zwaśnionych rodów nie traktuje jako dowcipnej szarady lub prztyczka w nos kapitalizmu. Tym razem mamy do czynienia z ponurą, niezwykle brutalną, pełną przemocy i okrucieństwa wojną, która nie ma początku ani końca, ale eskaluje i nie widać na horyzoncie jakiejkolwiek nadziei na to, że wkrótce się zakończy. Brutalność wojny i aktów terroryzmu podkreślają archiwalne fotografie, wyświetlane co jakiś czas z tyłu sceny, tak aby nie zdążyły umknąć naszej uwadze. Są na nich ciała ofiar obozów zagłady, zdjęcia masowych egzekucji, tortur, zamachów bombowych, efektów gazów bojowych - całe okropieństwo wojny w pigułce.
Akcja spektaklu rozgrywa się w przestrzeni rozdzielonej ażurową metalową siatką i połyskującym pleksi. Ta pierwsza dzieli scenę na dwie części - tuż przed nami jest osobliwy salon ze stołem bilardowym pozbawionym łuz. W drugiej części, za siatką, przez cały czas widzimy postać powieszonego za nogi martwego Wenedy nad zbiornikiem wodnym, służącym bohaterom w zależności od sytuacji za jezioro lub wannę. Boczna część, oddzielona ścianą pleksi, to z kolei ciemnia, w której zdjęcia ofiar wojny i okrucieństwa wywołuje kasandryczna, bezlitosna bogini wojny - Roza Weneda. Autorem tej monumentalnej, działającej na wyobraźnię scenografii jest Mirek Kaczmarek, który jeszcze jaskrawiej przerysowuje kostiumy bohaterów.

Lechici noszą gigantyczne złote łańcuchy (Lech i Lechon), diamentowe kolie (Gwinona) lub kolczyki (Krak). Wyróżnia ich przepych i bogactwo, przy którym Wenedowie wyglądają niemal jak zakon żebraczy pod przywództwem króla Derwida. Harfa, z którą Derwid nigdy się nie rozstaje, została przez reżysera sprowadzona do metrowej wielkości, fantazyjnie pomalowanej figury Maryi, dźwiganej przez Derwida na plecach. Każdy z jego rodziny ma wytatuowane ciało z większym lub mniejszym wizerunkiem Maryi i krzyża. Król Wenedów i jego córki noszą również materialne krzyżyki. W odróżnieniu od kreacji mężczyzn (półnagi tors i bielizna lub spodnie), wszystkie kostiumy kobiece to małe dzieło sztuki. Każdy z nich podkreśla seksualność bohaterki z wyraźną nutą perwersji.

Konflikt Lechitów i Wenedów znacznie wykracza jednak poza ramy wyznaniowe czy podział na bogatych i biednych. Deklarowana religijność jednych i niereligijność drugich podkreśla przepaść światopoglądową między dwiema społecznościami, w której ciekawość i zepsucie Lechitów obrazują nieletni Krak i bardzo mocno związany z matką Lechon, a bohaterstwo i skłonność do poświęceń Wenedów nie przeszkodzi im skąpać się we krwi i metodycznie torturować wrogów. Ciekawy jest kontrast pomiędzy córkami Derwida. Lillę cechuje niezłomność i niezachwiana wiara w ocalenie ojca i braci uwięzionych przez Lechitów. Roza, niczym grecka bogini wojny Enyo, jest pogodzona ze śmiercią, a idealizm siostry traktuje jak szaleństwo.

Reżysera Grzegorza Wiśniewskiego nie interesuje czarno-biały ogląd konfliktu światopoglądowego czy militarnego. Każdy tu unurzany jest we krwi wroga, każdy jest brudny, niejednoznaczny. Przemoc rodzi przemoc, zaś dobro i miłosierdzie to puste slogany reklamowe. Ludźmi rządzą instynkty, chęć przetrwania, pragnienie zemsty czy namiętność. Znamienne, że najbardziej prawy i lojalny jest Ślaz - głupkowaty kolaborant, gotowy do popełnienia każdej niegodziwości.

Brutalny świat spektaklu jest doskonałą okazją do stworzenia wyrazistych bohaterów, z czego aktorzy Wybrzeża skwapliwie korzystają. Całość organizuje przeciwstawienie sobie Gwinony (interesująca w tej roli drapieżna i bezwzględna Katarzyna Dałek najmocniej akcentuje rozpacz matki po stracie dziecka) i Lilli Wenedy (bardzo dobra rola Magdaleny Gorzelańczyk, której bohaterka konsekwentnie prowokuje Gwinonę, subtelnie cały czas nią i jej rodziną gardząc). Gorzelańczyk i Dałek stają na wysokości zadania, ich bohaterki to godne siebie rywalki. Sopocka "Lilla Weneda" to zdecydowanie spektakl kobiet, bo również ekscentryczna Roza Weneda w wykonaniu Sylwii Góry intryguje i przyciąga wzrok także wtedy, gdy nie uczestniczy wprost w akcji (z pewnością pomaga jej w tym perwersyjny kostium, łączący kostium kąpielowy z futrzaną kurtką).

Ciekawi są obaj synowie Gwinony. Lechon w wykonaniu Janka Napieralskiego to gotowy na każde wezwanie matki, wierny jak pies brutalny siepacz. Jego młodszego, zniewieściałego brata Kraka (Piotr Biedroń) cechuje łapczywa ciekawość dziecka, które nie jest dopuszczane do tajemnic dorosłych, a przy tym bezwzględne okrucieństwo, z jakim maltretuje pluszowego kota. Niejako po warunkach Derwida - dumnego króla - gra Krzysztof Matuszewski. Również dwulicowy Ślaz grany przez Michała Jarosa to postać warta zapamiętania, a aktor pomimo tego, że gra postać balansującą na granicy między dwoma wrogimi obozami, potrafi Ślaza uszlachetnić pomimo braków scenariuszowych przedstawienia (przydługa, brutalna scena wkupywania się w łaski Lechitów zakończona jest jego nic nie wnoszącym przebywaniem w salonie Lechitów).

Lelum (Marcin Miodek) i Polelum (Jakub Nosiadek) to raczej bohaterowie jednego udanego epizodu niż pełnowymiarowe role. Jedynie Lech, król Lechitów Marka Tyndy wraz z czasem trwania spektaklu staje się coraz bardziej przezroczysty, aż w końcu niepostrzeżenie się ulatnia. Początkowo relacja Lecha z Gwinoną jest związkiem zawiedzionej mężem Lady Makbet i gnuśnego, pozbawionego realnych wpływów, nie stroniącego od używek króla, potem jednak wyraźnie na Lecha brakuje pomysłów zarówno reżyserowi, jak i aktorowi. W korowodzie bardzo malowniczych postaci król Lechitów okazuje się nijaki.

Spektakl doskonale wzbogaca niespokojna muzyka Rafała Ryterskiego, która czasem pulsuje w rytmie serca, czasem jest dźwiękiem kapiącej wody, kiedy indziej brzmi ostro i drapieżnie, uwierając jak drzazga pod paznokciem. Co charakterystyczne w spektaklach Grzegorza Wiśniewskiego, przedstawienie jest doskonale oświetlone, pełne napięć i drobnych smaczków, których nie sposób wyłowić od razu.

Dlatego "Lillę Wenedę" - pełną rozmaitych bodźców, brutalną, epatującą przemocą inscenizację z licznymi elementami nagości chłonie się wszystkimi zmysłami. To opowieść o wojnie, która nigdy się nie kończy, o spirali zła i braku perspektyw na lepsze jutro. Wiszący nad sopocką "Lillą Wenedą" fatalizm poraża i zachwyca w myśl hasła "jaka piękna katastrofa". Tak ponura wizja tekstu Słowackiego z pewnością nie każdemu jednak przypadnie do gustu.

Tytuł oryginalny

Wojna kulturowa nigdy się nie kończy. O "Lilli Wenedzie" Teatru Wybrzeże

Źródło:

www.trojmiasto.pl

Link do źródła