„Tajemnica Tomka Sawyera” Jerzego Andrzeja Masłowskiego i Sławomira Wierzcholskiego w reż. Antoniusza Dietziusa na Scenie Relax w Warszawie – pisze Robert Trębicki w Teatrze Dla Wszystkich.
Dochodząc do dawnego Kina Relax, obecnie w pełni profesjonalnej estrady teatralnej „Scena Relax”, z niepokojem zauważyłem w okolicy zwiększoną ilość dziatwy w wieku wczesnoszkolnym, kurczę, czy czegoś nie doczytałem i idę na spektakl dla dzieci?
Na szczęście było i dla dzieci, i dla dorosłych. Powiem szczerze, że nawet zastanawiałem się w trakcie trwania spektaklu, czy mroczność niektórych scen i powaga poruszanych tematów nie będą dla dzieciaków za trudne, ale w końcu skonstatowałem, że nie przyszły one do teatru same, poza tym przecież dzisiaj szybciej dorastają, więc chyba nie powinienem o tym rozmyślać, a raczej zagłębić się w treść piosenek i cieszyć oko układami tanecznymi prezentowanymi w tym rozśpiewanym i roztańczonym widowisku. A jest tego sporo, w ogóle mam wrażenie, że sama historia o tajemnicy Tomka Sawyera jest tylko pretekstem do zaprezentowania zgrabnych i bardzo udanych piosenek autorstwa Sławomira Wierzcholskiego, znanego mi z Nocnej Zmiany Bluesa, i Jerzego Andrzeja Masłowskiego. Panowie spisali się na medal, bo stworzyli garść przebojowych utworów i choć należą one do różnych stylistycznie gatunków (trafia się nawet reggae), to – takie odniosłem wrażenie – nawiązują też jakby co nieco do polskiego folkloru.
Oczywiście, ktoś musiał te utwory świetnie wykonać i tu obyło się bez zaskoczenia, bo bywalec musicalowych scen, Maciej Dybowski jako Tomek, taki poziom wykonawstwa gwarantuje. Gdzież ja tego aktora już nie widziałem, regularnie występuje na deskach Teatru Syrena, w Teatrze Collegium Nobilium we wzruszającym „Prawieku”, u boku Krzysztofa Szczepaniaka w „Kinky Boots” w Dramatycznym i w „Szalejących planetach” z piosenkami Kory we Współczesnym. Wszędzie widać błysk talentu i ogromną ilość potu wylaną podczas pracy nad rolą, zawsze skończoną i pełną wyrazu. To jego niebywały talent w „Tajemnicy Tomka Sawyera” jest największym atutem tego przedstawienia, choć wcale nie dominującym, jako że innym wykonawcom też udaje się błysnąć wokalno-aktorskimi umiejętnościami. Karol Osentowski, zaskakujący w roli przyjaciela Hucka, doskonale Dybowskiemu partneruje i w niczym nie ustępuje bardziej sławnemu koledze. Przeurocze w swych kłótniach i zalotach są Katarzyna Kanabus (Becky) i Julia Szewczyk (Amy), zadziwiająco skutecznie przebija się w roli rówieśnika Arkadiusz Borzdyński (Joe). W dorosłych rolach zwraca uwagę Antoniusz Dietzius jako pijanica Muff Potter oraz znakomita wokalnie Danuta Błażejczyk. Estradowym popisom towarzyszy świetny zespół taneczno-wokalny, bez którego odtwórcy głównych ról nie zaistnieliby w tak pełnym wymiarze. Całość dopełnia mądra scenografia autorstwa Macieja Biegańskiego i dobra, choć nie bez wpadek, realizacja światła autorstwa Michała Piskorskiego.
Cała inscenizacja zakomponowana jest bardzo sensownie i sympatycznie, choć – jak dla mnie – spektakl trwa za krótko i stąd może jawi się jako nieco powierzchowny, ale rozumiem wymagania dziecięcej publiczności i przyjmuję to z pokorą.
Wszystko zaśpiewane jest czyściutko, świetnie zatańczone, tylko sama historia o tajemnicy tytułowego bohatera wydaje się trochę naciągana i potraktowana jakby zbyt wyrywkowo. Nie ma jednak co narzekać na drobiazgi, publiczność razem z aktorami wykonuje finałową piosenkę na bis i – co najważniejsze – może wreszcie skorzystać oficjalnie z telefonu i bez uwag ze strony obsługi nagrać ten sceniczny fragment. Są owacje dorosłych, dużo uśmiechu dzieci, przy szatni, podczas oczekiwania na okrycia, słyszę jak wszyscy nucą: „Za trochę kasy wyjadę na wczasy”, a najmłodsi proszą rodziców, że chcieliby na ten spektakl przyjść jeszcze jeden raz. Do czego, wielce usatysfakcjonowany, zachęcam.