„Laborantka” Elli Road w reż. Anny Gryszkówny w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Robert Trębicki w Teatrze dla Wszystkich.
W niedalekiej przyszłości badania krwi umożliwią określenie przydatności człowieka do życia, jego podatności na choroby, możliwości psychofizycznych, a to z kolei wpłynie na jego karierę, jakość życia, a nawet – brutalnie mówiąc – szanse na przeżycie. Słabe i nieprzydatne osoby mogą zostać usunięte, nawet do dwóch lat po urodzeniu. W takim świecie praca laborantki w klinice zajmującej się analizą krwi staje się wymarzoną profesją. Z jednej strony daje możliwość pomocy znajomym w podmianie wyników na „idealne”, z drugiej – pozwala na poprawienie bytu finansowego poprzez zmianę „ratingu” krwi osób potrzebujących lepszych wyników, by wspiąć się na wyższe szczeble kariery zawodowej lub znaleźć odpowiedniego partnera.
W tej mrocznej rzeczywistości pojawia się Aaron, który wpada na wózek z próbkami krwi prowadzony przez Beę, tytułową laborantkę. Od tego momentu zaczyna się ich wspólna historia, rozgrywająca się w tym lekko przerażającym świecie. Już w pierwszej scenie uważny widz, jak moja teatralna towarzyszka Dorota, dostrzeże dwa sygnały, które wskazują, jak ta opowieść może się skończyć. Ja, na szczęście, aż tak spostrzegawczy nie byłem, więc z przyjemnością dałem się wciągnąć w ponurą i upiorną narrację. Może to science fiction, a może dramatycznie prawdziwa opowieść o świecie, w którym ciche zmiany wkrótce staną się naszą rzeczywistością? I to przerażające pytanie, które pozostaje bez odpowiedzi na końcu spektaklu, w milczeniu…
Scenografia i muzyka – wzmocnienie atmosfery
Scenografia autorstwa Karoliny Bramowicz jest ascetyczna, ale doskonale dopracowana. Z dużą dbałością o szczegóły przedstawia zarówno mieszkanie głównych bohaterów, jak i szpitalne korytarze, a nawet przystanek autobusowy z prawdziwym rozkładem jazdy. Muzyka Rafała Mazura towarzyszy spektaklowi w sposób subtelny, ale zarazem niepokojący, doskonale wzmacniając nastrój przedstawianych wydarzeń.
Wideo prezentacje Pawła Feiglewicz-Penarskiego, które raz pokazują wiadomości ze świata, raz idiotyczne talk-show, głupkowate filmiki od influencerów czy pseudo-mądrości „ekspertów” z YouTube’a, doskonale uzupełniają całość. Te wstawki dodają odrobinę koloru i oddechu od mrocznych wydarzeń scenicznych, a zarazem oddają pędzący, „kolorowy” świat mediów społecznościowych.
Aktorstwo – serce spektaklu
Największą siłą tego spektaklu jest jednak wybitne aktorstwo. Leon Charewicz w roli Aarona przedstawia niezwykły sceniczny spokój, oferując ciepłe opowieści o życiu poza światem ratingów i korporacji, o radości z małych rzeczy. Monika Pikuła świetnie portretuje bohaterkę, która, pogodzona z wyrokiem choroby, znajduje siłę, by wspinać się po korporacyjnej drabinie, angażować się w działania prospołeczne, a także realizować turystyczne marzenia.
Filip Kowalczyk tworzy postać błyszczącą na zewnątrz, ale wycofaną wewnętrznie, świadomą swoich słabości i popełnionych krzywd. Jego bohater bez wahania poświęca i wikła miłość życia w sytuację praktycznie bez wyjścia. Zjawiskowa Elżbieta Zajko przeprowadza widza przez wszystkie stany emocjonalne swojej postaci – od marzeń dziewczęcych po ból kobiecy. Świetnie pokazuje przemianę od skromnej, uczciwej pracownicy laboratorium do osoby bezwzględnie wykorzystującej swoje zawodowe umiejętności do celów finansowych.
Po tym spektaklu już sprawdzam repertuar, by zobaczyć panią Elżbietę w innej roli. Może równie fascynującej jak Bea z Laborantki? Trzeba zobaczyć.