„Jungle Book reimagined” Akram Khan Company, w ramach 6. edycji festiwalu Materia Prima w Krakowie. Pisze Tomasz Domagała na stronie DOMAGAŁAsięKULTURY.
Księga dżungli Kiplinga w oryginale jest zbiorem siedmiu opowiadań, z których trzy pierwsze poświęcone są losom Mowgliego, ludzkiego dziecka, znalezionego w dżungli i wychowanego przez wilki, przy znaczącej pomocy czarnej pantery Bagheery oraz dość ekscentrycznego niedźwiedzia Baloo. Wspominam tu tylko tę opowieść, ponieważ spektakl znakomitego pakistańskiego choreografa o wiele mówiącym tytule – Księga dżungli na nowo wymyślona, opiera się właśnie na tym wątku. A przepisana jest prosto, aczkolwiek inteligentnie, otwierając tę opowieść na całkiem nowe pola znaczeń. Tak więc Mowgli przede wszystkim jest dziewczynką. Dzieckiem, które zgubiło się rodzicom, gdzieś w szaleństwie ogólnoludzkiej ucieczki przed potopem, będącym naturalną i nieuchronną konsekwencją zmian klimatu. Mowgli trafia do opuszczonego miasta, w którym zamieszkały różne zwierzęta, zawiązując niełatwy sojusz przetrwania. Sojusz, co warto podkreślić, opierający się na nieobecności w polu widzenia jakichkolwiek innych niż Mowgli ludzi. Miasto to przypomina trochę słynną biblijną Arkę Noego: wydaje się jedynym miejscem dającym uchodźcom nadzieję na przetrwanie. Oczywiście tak ustawiony kontekst opowieści wyklucza kiplingowski epizod funkcjonowania Mowgliego w ludzkiej wspólnocie, usuwającej go ostatecznie ze swoich szeregów. W zamian za to Akram Khan serwuje nam opowieść o myśliwym, powracającym na tereny opuszczonego miasta, z którym Mowgli, w obronie swoich zwierzęcych przyjaciół, postanawia walczyć. W ten sposób wymyślając na nowo dylemat bohatera książki: wybrać życie z ludźmi czy ze zwierzętami.
Księga dżungli przepisana w ten prosty sposób nieoczekiwanie przestaje być tylko piękną baśnią, stając się na wskroś współczesną opowieścią, a zarazem ostrzeżeniem przed losem, który sami sobie – jako ludzkość – gotujemy. I choć do dyskusji o katastrofie klimatycznej oraz naszym w niej udziale nie wnosi ona nic nowego, siłą jej oddziaływania staje się forma, zarówno ta, w jaką opakowane jest przesłanie Akrama Khana, jak i ta teatralna, pozwalająca przemienić prostą historię w jedną z piękniejszych teatralnych metafor, jakie widziałem w teatrze tańca. A dzieje się to następująco: fabuła angielskiego noblisty, zapożyczona z jego najsłynniejszego utworu, zostaje tu użyta w formie bajkowego kostiumu, w który obleka się smutną historię naszego ziemskiego panowania i jego konsekwencji. To, co w tej kwestii dobrze nam wiadome czy do znudzenia w różnych miejscach powtarzane, zostaje zatem zamienione w teatralny kiplingowski fałsz, który z kolei – przy pomocy alchemii teatru – natychmiast przeistacza się w prawdę, ale nie tę z przysłowia, że każdy ma swoją, ale taką, którą my, widzowie, bez względu na poglądy, opinie czy przynależność do jakiejś konkretnej grupy ludzi, możemy uznać za własną, przemyśleć i przeżyć. A wszystko dlatego, że jest ona zbudowana na emocjach wywołanych w nas przez mistrzowską formę spektaklu: znakomity teatr tańca, całkowicie zaprzęgnięty tu do służby opowiadaniu – w opozycji do niezależnej narracji choreograficznej, będącej opowiadaniem samym w sobie. Taniec ten jest ponadto połączony z graficznymi, animowanymi wizualizacjami, spełniającymi funkcję scenografii, a także retrospekcji. Dopełnieniem tej formy była zachwycająca ścieżka dźwiękowa jednej z najbardziej znanych na świecie kompozytorek muzyki filmowej – Jocelyn Pook, autorki takich soundtracków jak Oczy szeroko zamknięte czy Kupiec wenecki. Tak czy inaczej, choć Akram Khan ze swoim zespołem gra wyświechtanymi i mocno zgranymi już kartami, w jego rękach stają się one nieoczekiwanie atutem, gra zaś, którą w tak zachwycającym stylu prowadzi, nie może się skończyć inaczej jak spektakularną wygraną. Osobiście w jej efekcie doznałem jakiegoś rodzaju oczyszczenia i choć teoretycznie przegrałem, to chciałbym zawsze robić to w taki sposób i w takim stylu.
Warto zauważyć jeszcze jedną rzecz. Otóż owo wymyślanie na nowo Księgi dżungli realizuje się tu zarówno w skali makro, jak i mikro. Przejawem tej drugiej strategii są na przykład losy poszczególnych zwierzęcych bohaterów, wprowadzające tylnymi drzwiami ważne wątki, dotyczące traktowania przez nas zwierząt. Mamy więc panterę Bagheerę, dorastającą w pałacu jakiegoś potrzebującego maskotki milionera, tańczącego niedźwiedzia Baloo, ofiarę cyrkowej przemocy, próbującą poradzić sobie z jej traumą, czy małpy, pamiętające jeszcze horror eksperymentów laboratoryjnych, którym poddawano je przed katastrofą. Te wątki prowadzą widza do najpiękniejszej sceny spektaklu, w której powracający na te tereny myśliwy zabija z broni palnej ptaka Chila (kwestia polowań), odprowadzanego następnie w asyście innych skrzydlatych przyjaciół i łez widzów do ptasiego nieba. Wątki te połączone z wieloma innymi pomysłami inscenizacyjnymi poszerzają artystyczną wypowiedź Akram Khan Company, znacznie ją pogłębiając i wprowadzając na wyższy poziom teatralnego i dramaturgicznego rzemiosła.
Podczas spektaklu przypomniał mi się nagle film mojego ulubionego reżysera, Anga Lee, Życie Pi na podstawie powieści Yanna Martela, w którym tytułowy bohater, syn dyrektora ogrodu zoologicznego, opowiadając o swoich traumatycznych przeżyciach (wielotygodniowej podróży w ratunkowej szalupie w towarzystwie podopiecznych ZOO, ocalałych z katastrofy statku), posłużył się właśnie figurami zwierząt: tygrysa, zebry, hieny i orangutana. Opowieść o brutalnej walce między zwierzętami doprowadziła go do ostatecznej konfrontacji z tygrysem, którą wprawdzie wygrał, ale zwycięstwo to okazało się pyrrusowe. Gdy w finale filmu kończy opowiadać swoją historię, następują migawki scen, w których zamiast zwierząt pojawiają się ludzie – znaczyłoby to, że Pi musiał użyć baśni, żeby w ogóle opowiedzieć tę przerażającą, a dla niego traumatyczną historię o człowieku i jego skrajnie zwierzęcej naturze. Posłużył się teatrem zwierząt, by poradzić sobie z własnymi emocjami. Gdyby spojrzeć w ten sposób na Księgę dżungli na nowo wymyśloną Akrama Khana, to cała ta historia zwierzęcej wspólnoty, w której odbijamy się my, ludzie, i nasze relacje również nie napawa optymizmem, choć dobrych, jasnych postaci, wzajemnego ciepła, więzi i wzorowych postaw jest tu nieporównanie więcej niż w filmie Anga Lee.
Spektakl zrealizowany jest brawurowo, największe wrażenie robi tu nie tyle znakomita choreografia – perfekcyjnie wykonana (wytańczona) zwłaszcza w scenach grupowych na nieziemskim wprost poziomie synchronizacji -ile jej użycie w służbie tekstowej opowieści. Gdy tancerze Sashy Waltz wykonywali swoje zadania, ograniczała ich tylko scena i własna kreatywność – w przypadku tancerzy Khana, całość choreografii dostosowana była do dialogów między postaciami, które zostały wcześniej nagrane i w czasie spektaklu puszczone nam z głośników. Taniec więc oraz cała choreografia ruchu scenicznego podporządkowana była synchronizacji z dialogiem, prowadzonym przez postaci. I trzeba przyznać, że było to zadanie wykonane z nieprawdopodobną perfekcją, jakby ruch tancerzy był organiczną częścią DNA postaci, mową ciała tej opowieści. I choć ruch ten wydawał się sztuczny, nieludzki, nierealistyczny, to nie sposób go było odczytać inaczej niż jako integralny z tancerzami, bohaterami i światem przedstawionym. Wielkie brawa!
Dla mnie Księga dżungli na nowo wymyślona to najwyższy poziom teatru formy na tej edycji festiwalu. A to dlatego, że mistrzowski teatr tańca został najbardziej świadomie wśród wszystkich propozycji użyty do stworzenia własnej, odrębnej i świetnie zakomunikowanej wypowiedzi teatralnej. Lubię i cenię również typ teatru Waltz, w którym jako widz mam sobie z chaosu pomysłów i podświadomych narracji, nie zawsze celowo w owym chaosie zaklętych, stworzyć własne przesłanie, ale uważam, że w przeintelektualizowanym dziś i hermetycznym teatrze takie spektakle jak ten Akrama Khana są potrzebne bardziej.