XIV Międzynarodowy Festiwal Teatralny WERTEP trwał trzy tygodnie i dotarł do 10 podlaskich miejscowości, nawet bardzo malutkich. Rozgrywał się też w lesie, nad rzeką i w przydomowych ogródkach. Impreza coraz głębiej wrasta w Podlasie, jak niezbywalny element letniego krajobrazu. Zgodnie zresztą z tegorocznym hasłem, które brzmiało: „Natura i kultura”.
Poza plenerowymi widowiskami, wędrówką i wakacyjną beztroską, podczas tej edycji zdarzyły się też rzeczy premierowe, które miały miejsce po raz pierwszy.
- Pierwszy raz graliśmy w Drohiczynie i nie spodziewaliśmy się tak wspaniałego przyjęcia. Byliśmy pierwszym festiwalem, a nawet teatrem, który odwiedził Białowieżę, po tym jak została wreszcie otwarta dla gości. Widzieliśmy jak bardzo ludzie tam potrzebują kontaktów, rozmów i rozrywki. Próbowaliśmy nowych plenerów, np. w Nadleśnictwie Hajnówka czy parku kolejowym – mówi Dariusz Skibiński, dyrektor festiwalu. – Zadebiutowaliśmy też w przydomowych ogródkach. I to z jakim sukcesem. W małych, liczących kilkadziesiąt mieszkańców podlaskich wsiach udawało nam się zebrać prawie 100-osobową publikę.
Po raz pierwszy też z powodu ulewnego deszczu wertepowicze odwołali jednego dnia spektakle. Mimo więc, że finał Festiwalu tradycyjnie odbył się w niedzielę (7.08) Hajnówce, to jeszcze w poniedziałek (8.08) - na wiwat – zagrane zostały spektakle w Bielsku Podlaskim, gdzie wcześniej nie mogły się odbyć.
Festiwal samograj
WERTEP, który tradycyjnie przeszedł podlaskimi drogami i bezdrożami na przełomie lipca i sierpnia (dokładnie trwał od 22 lipca do 8 sierpnia) to już jak mówią organizatorzy ze Stowarzyszenia Kulturalnego Pocztówka „samograj”.
- Ludzie sprawdzają, którego dnia się pojawiamy w ich miejscowości i się przygotowują. Kiedy my się rozstawiamy z naszymi namiotami, oni się rozkładają z kocykami, krzesełkami, prowiantem. Zrobiła się z Wertepu lokalna tradycja – opowiada Agata Rychcik-Skibiński, koordynator festiwalu. – Nawet jeśli najpierw część widzów przychodziła z dziećmi tylko na przedstawienia dla najmłodszych, to dzieci rosły, a oni zostawali coraz dłużej, aż niektórzy stali się fanami teatru.
Świadczy o tym także to, że nie teraz nikt nie wychodzi z przedstawnień. Bo choć Wertep stoi kuglarstwem, klaunami, akrobatami, jarmarcznymi spektaklami, które można wstawić na byle placu, pod sklepem lub na łące nad Narwią, to nie brakuje na nim też rzeczy bardziej wymagających, trudniejszych w odbiorze.
- Ewidentnie ludzie potrzebują bardziej wciągającej, intrygującej rozrywki – uważa Dariusz Skibiński – Trochę już znudzili się festynami.
Ale nawet dla organizatorów zaskoczeniem było to, jak wielu gości chciało zobaczyć spektakl „Nie mówię o miłości” Teatru Cinema, który podczas WERTEPU obchodził jubileusz 30-lecia istnienia. W poczekalni (tak się nazywa sala w Hajnówce Centralnej – Stacji Kultury) przygotowanych było 70 miejsc dla publiczności. Widzów przyszło dwa razy tyle. Podobnie premierowe przedstawienie Teatru Biuro Podróży „Eurydyka” w hajnowskim parku miejskim obejrzał tłum ludzi, którzy ominęli stragany w centrum i przyszli specjalnie na teatr.
Powodzeniem zawsze cieszą się przedstawienia zagranicznych artystów, a tych było w tym roku bardzo wielu. Można było obejrzeć występy aktorów z Hiszpanii (gorąco oklaskiwana była odtwórczyni roli Penelopy w sztuce o tym samym tytule), żonglera z Argentyny, komika z Włoch, akrobatów z Izraela, Szwajcarii, Gwatemali i Włoch. Podczas Festiwalu w sumie odbyło się blisko 80 spektakli.
Festiwal tutejszy
Po tej edycji, do wertepowego repertuaru wejdą zapewne na stałe spektakle ogródkowe, grane na prywatnych posesjach.
- W tym roku były takie trzy: w Policznej, Długim Brodzie i Wojnówce i na sto procent gospodarze, którzy użyczyli swoich podwórek chcą to powtórzyć następnego lata. A zgłaszają się i inni chętni. Te przedstawienia są bardzo kameralne, specyficzne, w zasadzie nie do powtórzenia. Udowodniają, że teatr można zrobić wszędzie i za każdym razem jest inny – mówi Dariusz Skibiński.
Znakiem rozpoznawczym WERTEPU są parady z lampionami. W tym roku do jej współtworzenia zaproszeni zostali także mieszkańcy powiatu hajnowskiego. Podczas dwudniowych warsztatów, w których wzięło udział ponad 30 osób (większość dzieci) powstało kilkanaście nowych lampionów. Świetlisty pochód jaki przeszedł ulicą Kolejową w Hajnówce ciągnął się na blisko 100 metrów. Lampiony, ich twórcy zabrali potem do domów.
Każdego roku jednym z bardziej niezwykłych festiwalowych wydarzeń jest koncert w synagodze w Orli. W tym roku duet Jerzy Osiennik i Michał Jacaszek zaprezentowali projekt „Miniatury” na podstawie tekstów Sokrata Janowicza. Grany był w języku białoruskim, w którym mówi większość mieszkańców miasteczka. Opowiadał głównie o zapomnianych Krynkach, gdzie mieszkał jeden z najważniejszych dla polskich Białorusinów pisarz. Jak napisał on w jednym ze swoich tekstów, zdarzają się jeszcze tam wieczory bzowe, jaśminowe, georginiowe. Jeden z widzów wychodząc w synagogi powiedział, że są jeszcze wieczory wertepowe, tak samo magiczne i niezapomniane.
Do zobaczenia w następnym roku!