EN

2.11.2022, 08:23 Wersja do druku

Warszawa. 40 lat temu Teatr Domowy zagrał swój pierwszy spektakl

Inne aktualności

Mija 40. rocznica pierwszego spektaklu Teatru Domowego. Konspiracyjne przedstawienie „Przywracanie porządku”, które grupa warszawskich artystów 1 listopada 1982 r. zaprezentowała w prywatnym mieszkaniu aktorki Ewy Dałkowskiej na ósmym piętrze bloku na Ursynowie, opowiadało o więźniach stanu wojennego.

Teatr Domowy założyli aktorzy: Ewa Dałkowska, Emilian Kamiński, Maciej Szary i Andrzej Piszczatowski. Powstał on w proteście przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego i zdelegalizowaniu NSZZ "Solidarność".

Swoją drugoobiegową działalność zainaugurowali 1 listopada 1982 r. przedstawieniem pt. "Wszystkie spektakle zarezerwowane nr 2 – Przywracanie porządku" w reż. Elżbiety Bukowińskiej wg tekstów Stanisława Barańczaka, Wiktora Woroszylskiego, Anny Kamieńskiej, Ernesta Brylla, Piotra Matywieckiego, Leszka Szarugi i autorów anonimowych. Autorami piosenek byli Jacek Kaczmarski i Jan Krzysztof Kelus. Zrealizowano je na podstawie widowiska poetyckiego "Wszystkie spektakle zarezerwowane", zdjętego z afisza warszawskiego Teatru Powszechnego po wprowadzeniu stanu wojennego.

"Kierowało nami poczucie braku wolności, to znaczy dojmujące poczucie, że nie mogliśmy jako aktorzy przekazywać tych treści, które chcieliśmy widzom mówić. Takie były główne motywy" - wspomina w rozmowie z PAP początki Teatru Domowego aktorka Ewa Dałkowska. "Po prostu szukaliśmy możliwości wypowiedzenia tego, co chcieliśmy przekazać ludziom" - wyjaśnia.

"Nie mieliśmy doświadczenia i nie wiedzieliśmy, co z tego wyniknie. Ja myślałam, że to będzie jeden spektakl u mnie w domu, gdzie się odbyła premiera" - mówi. "Bardzo silnie nas motywował Andrzej Piszczatowski, który w zasadzie był takim szefem organizacyjnym i mentalnym autorem tego pomysłu, by grać pod abażurem. Co więcej, żeby jednak stworzyć wrażenie dzieła artystycznego, a nie tylko spotkania towarzyskiego, więc zależało nam, żeby to przybrało teatralną formę i żeby widzowie poczuli się widzami" - podkreśla Dałkowska.

"Dla mnie to był taki dar od losu, ponieważ zawsze byłem antykomunistą. Od dziecka. Nie zastanawiałem się ani chwili, gdy koledzy mi to zaproponowali" - mówi PAP o początkach Teatru Domowego aktor, dyrektor Teatru Kamienica, Emilian Kamiński. Zaznacza, że "zależało mu na tym, by wyrazić swój bunt". "Nawet specjalnie nie zwracałem uwagi na to, że to jest nielegalna działalność" - tłumaczy.

"Wtedy wszystko było nielegalne, każda myśl wolnościowa. Dlatego byłem przyzwyczajony do tego, że jestem nielegalny, i dla mnie taki teatr był świetnym pomysłem" - wskazuje aktor. "Oczywiście to przedstawienie w dużym stopniu oddawało nastrój tamtych czasów. Proszę pamiętać, że ludzie byli przybici. I dość istotne było, że w takim ciężkim okresie Teatr Domowy przynosił powiew wolności" - podkreśla, dodając, że "nie było żadnej cenzury, a aktorzy grali to, co sami wybrali".

Aktor przypomina, że w "Przywracaniu porządku" grali "czwórkę ludzi internowanych, którzy siedzą w celi". "Oni ze sobą rozmawiali tekstami poetów pokolenia'68 oraz piosenkami Kelusa i Kaczmarskiego" - mówi. "To był bardzo skromny spektakl, bo jaki mógł być. Dwie lampki i gitara, parę krzeseł - to wszystko" - wyjaśnia. Wspomina, że "widzowie podczas przedstawień siedzieli 20 cm od gryfu jego gitary".

"Nigdy słowo w teatrze nie było tak ważne, jak wtedy. Mimo że to nie był prawdziwy teatr" - ocenia. "Myśmy to nazwali Teatrem Domowym na wzór tych teatrów, które działały w Polsce w czasach okupacji" - zwraca uwagę Kamiński.

Ewa Dałkowska przypomina, że premiera "Przywracania porządku" odbyła się "bardzo dyskretnie". "Na ósme piętro dyskretnie wjechało 40 osób i siadło na podłodze, poza prof. Bohdanem Korzeniewskim, który usiadł w fotelu" - zaznacza. "Tylko ja się zawsze śmieję, jak mogło do jedenastopiętrowego bloku dyskretnie windą na ósme piętro wjechać 40 osób" - dodaje.

"No i zagraliśmy w czworo to przedstawienie. Okazało się, że to jest tak potrzebne rozmaitym ludziom, którzy potajemnie działali w opozycji" - mówi. "Myślę, że istniała w nich taka potrzeba podtrzymania ducha i fakt, że są też inni ludzie, którzy coś robią w imię wolności. I że może to nawet przybrać formę artystyczną" - wyjaśnia, dodając, że aktorzy "ciągle byli proszeni, by grać kolejne spektakle".

Dałkowska przyznaje, że "wciąż spotyka młodych ludzi, którzy pamiętają spektakle Teatru Domowego, które oglądali jako dzieci".

"Trudno było zachować dyskrecję, dlatego zawsze przygotowywaliśmy bankiecik albo przyjęcie. Była wódeczka i torcik, często inne potrawy" - wspomina. "Nie wolno było się spotykać pod innym pretekstem. Dlatego to zawsze były imieniny i widzowie zamiast braw zawsze śpiewali Sto lat" - podkreśla artystka.

"Jedno z pierwszych przedstawień graliśmy u mnie w Józefowie, w moim drewnianym domu. Normalnie była ustawiona widownia i zaaranżowaliśmy dla nas małą scenkę" - mówi Emilian Kamiński. "Pamiętam, jak moja podopieczna pani Teresa przyszła z torebką, jak to do teatru, siadła w pierwszym rzędzie. W pewnym momencie spektaklu wstała i powiedziała: bardzo państwa przepraszam, ale muszę sprawdzić, czy nie kręcą się tu złodzieje. I poszła sprawdzić, bo na ulicy stała kupa zaparkowanych samochodów" - wspomina aktor.

"Jeśli chodzi o konspirację - to byliśmy przygotowani na to, że w razie wpadki przedstawienie ma się przerodzić w spotkanie imieninowe lub urodzinowe" - tłumaczy. "Ja miałem przygotowany specjalny repertuar, by w każdej chwili zacząć śpiewać takie rozrywkowe, imprezowe piosenki" - wyjaśnia, dodając, że "za udział w takich przedstawieniach groził wyrok 3-4 lat więzienia".

Podkreśla, że podczas przedstawień "nie wolno było nic nagrywać, żadnych zdjęć robić - żeby nie mieli na nas haka". "Dlatego nie ma dokumentacji z tych spektakli, bo nie mogło jej być" - zaznacza.

"Ludzie przynosili rozmaite potrawy, napoje i często wspólnie spędzaliśmy czas po przedstawieniach" - wspomina. "To były niezapomniane chwile, bo spotykało się wspaniałych ludzi, którzy chcieli pobyć z nami na tej wyspie wolności w kraju niewoli" - ocenia aktor.

Historyk teatru prof. Zbigniew Raszewski w tekście "Tadeusz Byrski" ("Pamiętnik Teatralny" 1988, 3-4) opisał jeden ze spektakli Teatru Domowego, który pokazano w mieszkaniu Ireny i Tadeusza Byrskich. "Kilkadziesiąt osób zasiadło w półkole w dużym pokoju. Najmłodsi siedzieli na podłodze. Delegacja Pamiętnika Teatralnego otrzymała bardzo dobre miejsca siedzące, na stole pod ścianą. W pierwszej części przedstawienia troje aktorów odegrało świetny montaż wierszy i piosenek. Niepostrzeżenie wysuwała się z niego historia uprowadzenia z domu, transport, wigilia w obozie. Łamano się czarnym chlebem. Zrobiło się niewiarygodnie uroczyście" - napisał. "Potem była przerwa. Teatr trzeba było przewietrzyć, więc przeszliśmy do drugiego pokoju. Dopiero wtedy wrzucało się wstępne do kapelusza. Był bufet" - wyjaśnił Raszewski.

Kamiński przypomniał, że "ważną częścią historii Teatru Domowego był ks. Jerzy Popiełuszko". "To był dla mnie bardzo ważny człowiek, którego dzięki temu teatrowi poznałem na jednej z prób. Pamiętam, że odbywała się w okolicach Pomnika Lotnika i nagle pojawił się nieduży mężczyzna, który powiedział: Dzień dobry. Jestem Jerzy i jestem księdzem. A ja odpowiedziałem: Jestem Emilian i jestem aktorem. I tak się zaczęła nasza znajomość" - wspomina dyrektor Teatru Kamienica, dodając, że ks. Jerzy zapraszał aktorów do siebie na plebanię i przychodził na ich spektakle.

"To była wspaniała postać i niezwykle ważkie z nim rozmowy. Gdyby nie Teatr Domowy, pewnie bym twego wspaniałego kapłana i człowieka nie poznał" - ocenia Kamiński. "A to był bardzo ważny kamień duchowy i intelektualny w moim życiu" - wyjaśnia.

Dałkowska przypomina, że spośród założycieli Teatru Domowego tylko Emilian Kamiński nie był aktorem Teatru Powszechnego w Warszawie, którego dyrektorem był Zygmunt Hübner. "Hübner był u mnie w domu, bo chcieliśmy pokazać nasze przedstawienie dyrektorowi. Po pewnym czasie, gdy zaczęła go przyciskać esbecja, wezwał mnie do gabinetu i powiedział: odtąd nic już nie wiem, że gracie jakieś przedstawienie" - tłumaczy aktorka, dodając, że dyrektor Powszechnego "musiał się nie przyznawać, że jego aktorzy prowadzą taką wywrotową działalność".

"Natomiast Aleksander Bardini, który był w Powszechnym pomocnikiem dyrektora, obejrzał wszystkie nasze spektakle. Nawet pewnego razu zaczął nam doradzać, że może trzeba kostiumy założyć" - wspomina.

"Dla mnie jako aktorki niesamowite w Teatrze Domowym było to, iż musieliśmy trzymać bardzo prawdę. To wszystko, co mieliśmy przygotowane i napisane - bo przecież to miało kształt artystyczny - wobec tłumu ludzi na podłodze nie mogliśmy ani razu skłamać. Nie mogliśmy udawać czegoś, aktorzyć..." - podkreśla Dałkowska.

Teatr Domowy zagrał "Przywracanie porządku" ok. 100 razy, spektakl obejrzało łącznie ok. 5 tys. osób.

Dałkowska przypomina również, że drugi spektakl Teatru Domowego "składał się z nagrań rozmów grup milicyjnych, które zaprowadzały porządek na ulicach". "Myśmy dostali takie nagrania i robotnicy z Huty Warszawa namówili nas, żebyśmy z tego przygotowali program" - mówi. "Przekonali nas argumentami, żeby nie było smutno i żebyśmy nie tylko wspominali, ale zrobili coś kabaretowego" - wyjaśnia.

"Drugi program powstał mniej więcej rok po Przywracaniu porządku z mojej inspiracji: postanowiłem, że zrobimy wręcz kabaret na komuchów. Poza Bluzgiem znalazły się tam różne skecze, m.in. 90, zgłoś się!. We trzech siedzieliśmy pod plandeką, czyli niby w radiowozie, a Ewa Dałkowska miała w ręce antenkę i odgrywała dyspozytorkę dowodzącą milicjantami" - wspomina Emilian Kamiński.

"Jestem zwolennikiem teorii, że przez humor i ośmieszenie można bardzo dużo powiedzieć" - przyznaje aktor. "Ktoś zgrał rozmowy przez mikrofalówki milicjantów, różnych kretynów, którzy zostali ściągnięci do Warszawy, żeby pacyfikować demonstracje. Dostaliśmy te nagrania i to był prześmieszny materiał. Trochę to podrasowaliśmy i wyszły nam prześmieszne skecze" - ocenia. "Ludzie pękali ze śmiechu. Podczas Bluzgu na Jaruzelskiego zdarzały się takie reakcje widzów, że nie dało się tego mówić" - zaznacza aktor.

"Spazmy śmiechu - to najlepsze katharsis, jakie można było sobie wyobrazić" - zwraca uwagę Kamiński, dodając, że z czasem Teatr Domowy grywał "zdecydowanie częściej ten program kabaretowy".

"Wiele z atmosfery Teatru Domowego przeniosłem do mojego Teatru Kamienica. Wzoruję się nieco na atmosferze takiej domowości, jaka wtedy panowała" - podkreśla Kamiński. Tłumaczy, że dla niego "widz nie jest tłumem". "Każdego widza traktuję indywidualnie, jak mojego gościa".

Teatr Domowy podczas swojej działalności dał około 150 przedstawień w różnych miastach, w mieszkaniach prywatnych, salach parafialnych i w plenerze. Wystawił m.in. "Degrengoladę" Pavla Kohouta (prem. 1 listopada 1984), "Largo desolato" Václava Havla (prem. listopad 1986) i "Brata naszego Boga" na podstawie sztuki Karola Wojtyły. W jego działalność zaangażowali się m.in.: Piotr Machalica, Andrzej S. Jagodziński, Jerzy Zelnik, Krzysztof Popowicz, Maja Dłużewska, Zygmunt Sierakowski, Włodzimierz Nahorny, Kazimierz Wysota, Joanna Ładyńska, Magdalena Kuta, Maria Robaszkiewicz i Daria Trafankowska.

"Wtedy mieliśmy już na tyle pieniędzy, że mogliśmy kupić prawo do rozmaitych tekstów i poprosić o tłumaczenie. Bo trzeba wyjaśnić, że tych przedstawień Teatru Domowego nie graliśmy za darmo. Zawsze mieliśmy kapelusz i zbieraliśmy opłaty od widzów" - wyjaśnia Dałkowska.

"Reżyserował je Maciej Szary" - mówi aktorka, dodając, że "aktorzy chcieli zweryfikować, jak się sprawdzi utwór dramatyczny napisany dla teatru w konwencji domowej".

Warto przypomnieć, że premiera "Degrengolady" odbyła się w mieszkaniu Marty i Andrzeja Piszczatowskich na warszawskim Ursynowie. 20 listopada Teatr Domowy prezentował tę sztukę we Wrocławiu. W czasie spektaklu wkroczyli funkcjonariusze SB. Aktorzy zostali zatrzymani wraz z publicznością i właścicielem mieszkania, przedstawienie oglądało wówczas 127 widzów.

Następnego dnia aktorzy zostali wypuszczeni z aresztu, aby zagrać "Kartotekę" Tadeusza Różewicza z repertuaru warszawskiego Teatru Powszechnego na Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu.

"Nas już we Wrocławiu nie było. Bo ja i Emilian Kamiński nie czuliśmy już potrzeby grania w tych spektaklach. Także z obawy, że się zmanierujemy, bo to jednak inna forma grania i kontaktu z widzem" - wyjaśnia Ewa Dałkowska.

Przyznaje też, że "to była jedyna wpadka Teatru Domowego". "Z tego, co mi opowiadali koledzy, zakapowali nas jacyś studenci-narkomani" - mówi. "Tam ubecy szukali ukrywających się działaczy Solidarności, którzy mieli być na tym przedstawieniu" - tłumaczy.

"Zgarnięto na komendę wszystkich aktorów i widzów. Wozili ich pół dnia, bo nie mieli odpowiedniej ilości środków transportu do przewiezienia tych ludzi" - wspomina. "Śp. Andrzej Piszczatowskie zjadł wtedy cały kalendarzyk z adresami i kontaktami. Ale jak mi mówiono, plusem całej tej sytuacji było to, że esbecja okazała się tak nieporadna. Jeden z kolegów powiedział mi nawet: jak na nich patrzyłem - wreszcie poczułem się świetnie" - dodaje aktorka.

"Potem mój ojciec prawnik podjął starania, żeby ich wypuszczono, bo następnego dnia mieli zagrać Kartotekę na festiwalu" - zaznacza Dałkowska.

15 listopada 1989 r. pokaz "Degrengolady" i "Largo desolato" na dużej scenie Powszechnego zakończył działalność Teatru Domowego.

Źródło:

PAP

Wątki tematyczne