Aż trudno uwierzyć, ale 27 sierpnia rozpoczyna się 19. edycja festiwalu Warszawa Singera. Sama liczba dowodzi, że festiwal wrósł w Warszawę, tak jak niegdyś kultura żydowska, której stolica Polski była jednym z głównych ognisk. Pisze Tomasz Miłkowski w „Dzienniku Trybuna”.
Pomysł Gołdy Tencer, aby obrać za patrona Festiwalu Kultury Żydowskiej właśnie Isaaca Bashevisa Singera, okazał się celnie trafiony. Trudno byłoby wskazać na żydowskiego pisarza tak silnymi więzami związanego z Warszawą jak Singer. Wprawdzie emigrował do Ameryki już w roku 1935, ale tak naprawdę nigdy, do końca życia nie wyjechał z Warszawy. Rabin, ojciec głównego bohatera powieści „Certyfikat”, publikowanej w odcinkach w języku jidysz w nowojorskim czasopiśmie „Forwets – The Yddish Forward” (1967), którego Singer stał się jednym z filarów, tak powiada o największym z żydowskich miast ówczesnej Europy: „Tęsknię za Warszawą. To żydowskie miasto”. Tak naprawdę to słowa samego Singera.
W tej powieści (a to jedynie przykład z bogatego dorobku warszawskich utworów pisarza, nawet podpisującego się pseudonimem Varshavsky) aż rojno od motywów autobiograficznych: portrety członków rodziny, brata pisarza, ojca rabina, a także kochanek, odtworzone pieczołowicie miejsca żydowskiej Warszawy, zwłaszcza topografia Krochmalnej, swary między rozmaitymi grupami mieszkańców dzielnicy, ruch syjonistyczny, wreszcie środowisko literackie, gorące dyskusje ideowe, wpływy bolszewików i pełna niemal izolacja od polskiego otoczenia to dość dowodów na to, że Singer wiarygodnie, choć z nostalgią odtwarza z pamięci swoją trudną młodość. Czasy, kiedy o głodzie i chłodzie, wbrew wszystkiemu, tradycji i położeniu życiowemu, dojrzewał do swego pisarskiego powołania. Powieść pełna humoru, modernistycznego kultu seksu i sztuki, nasycona wątkami mistycznymi i filozoficznymi (dyskurs ze Spinozą, pierwsze fascynacje literackie), jest jednym z wielu świadectw głębokich więzi pisarza w Polską i Warszawą, traktowaną jako ziemia rodzinna. Niemało w tej powieści goryczy – zewsząd wyziera żydowska nędza, samotność, pluskwy w ciemnym zimnym pokoju, dojmujący głód, bezradność, myśli samobójcze – codzienność dojrzewającego Dawida, który pragnie stać się pisarzem jidysz. Minna się temu dziwi, przekonuje, że jidysz to żargon, zniekształcony niemiecki z dodatkiem polskiego i hebrajskiego. „Dla kogo pan pisze – pyta Minna. – Do żargonowych gazet?” Dawid odpowiada zaskakująco: „Dla nikogo. Jeśli znajdę wydawcę, napiszę książkę…”
Singer dokonał tego, o czym marzył Dawid. Został pisarzem. „Pisanie było dla niego – dowodziła Agata Tuszyńska w opowieści Singer. Pejzaże pamięci – sposobem na przechytrzenie śmierci. Nie mówimy przecież nieżyjąca Anna Karenina, nieżyjąca Madame Bovary, nieżyjący Flaubert czy Tołstoj, dowodził. Oni nadal żyją. W literaturze, podobnie jak w snach, śmierć nie istnieje”.
Tak też jest na festiwalu jego imienia – Singer wciąż żyje i jest obecny. Zawsze ta obecność podparta jest jakimś spotkaniem, spektaklem, dyskusją. W tym roku o żywej obecności Singera (nie tylko na festiwalu, ale w Warszawie, świadczy spektakl Jentl Teatru Żydowskiego, którego premiera miała miejsce w listopadzie 2021 roku.
Chociaż trudno się uwolnić od wspomnienia głośnego filmu Barbry Streisand (1983), to spektakl Roberta Talarczyka ma swój własny, mocny format. Jego siłą jest muzyka Hadriana Filipa Tabęckiego, który rozpisał delikatną materię walki Jentl o duchową niepodległość na wiele sugestywnych tonów. Wspaniale w tym spektaklu wypadły sceny zbiorowe, zakotwiczone w żydowskiej tradycji i religijnych regułach (m.in. Kadysz, zaślubimy), ale jeszcze mocniej przemówiła narzucająca się aktualizacja motywów konfliktu zarysowanego przez Izaaka Singera.
Walka Jentl o prawo do bycia sobą, o możliwość studiowania na równi z mężczyznami tajników Księgi, pobrzmiewa tonem wcale nieprzedawnionym, odsłaniając siostrzeństwo ze współczesną walką kobiet o równe prawa. Siłą rzeczy pojawiają się skojarzenia z trwającymi wciąż ruchami emancypacyjnymi i ruchem LGBT, choć zapewne nie te kwestie miał Singer na widoku. Tak czy owak, fabuła i wymowa tej zanurzonej w tradycji opowieści okazała się zaskakująco współczesna i bliska naszym czasom.
Tropienie związków między dawnymi i nowymi czasy, śladów przeszłości i jej brzmienia we współczesności to wspólna nuta programowa, którą obrała wraz z Fundacją Shalom „strażniczka pamięci” Gołda Tencer, dyrektorka Teatru Żydowskiego im. Estery Rachel i Idy Kamińskich, dyrektorka i twórczyni Festiwalu Kultury Żydowskiej Warszawa Singera. Taki kierunek myślenia i szukania inspiracji sprawia, że Festiwal wciąż jest młody i odświeżający. Doliczyłem się zapowiadanych tym razem ponad 100 wydarzeń, które dodać trzeba do tych paru tysięcy w poprzednich latach, a nowych widzów doliczyć do ponad miliona, którzy już o festiwal zahaczyli. Wydazre nie brakuje, od muzyki kantoralnej po przegląd filmów Hasa, spotkanie z Hanną Krall i przegląd spektakli Teatru Żydowskiego. Przegląd się właściwie już zaczął od znakomitego spektaklu „Madagaskar”, który Krystyna Gucewicz nie zawahała się nazwać „genialnym”.
Zaglądajcie na Warszawę Singera jak najczęściej (od 27 września do 4 września), na imprezy plenerowe i spacery i na spektakle biletowane (jeśli zostały jeszcze jakieś bilety). Jest w czym wybierać, a wśród wielu propozycji zwracam uwagę na performans „Pif paf i w piach” (pomysł i reżyseria Gołda Tencer), który zostanie 1 września zaprezentowany w Reducie Banku Polskiego przy ulicy Bielańskiej 10 – to będzie spotkanie z wybitnymi artystami i osobowościami warszawskiego getta, którzy swoimi słowami za pośrednictwem 50 aktorów przemówią do nas prawdą tamtych dni.
– Organizujemy ogromny performance – zaprasza Gołda Tencer – w Reducie Banku Polskiego. Jest to niesamowita historia opowiedziana na trzech piętrach, które zajmują 1200 metrów kwadratowych. Będzie koło pięćdziesięciorga aktorów Teatru Żydowskiego, studentów szkoły teatralnej i dzieci. Warszawskie getto żyło. Warszawskie getto tańczyło. Warszawskie getto się śmiało. Zanim upomniała się o nie śmierć, pulsowało w nim życie, ludzkie namiętności i wola przetrwania. W żydowskiej dzielnicy działało około 60 teatrów, kabaretów, rewii, świetlic oraz kawiarni, restauracji, dających własny program artystyczny, w których ludzie starali się zapomnieć o codziennym koszmarze otaczającego świata. Tworzyli tam artyści, pisarze, poeci, muzycy, śpiewacy, grali aktorzy… Do najbardziej znanych należeli Władysław Szpilman, Jerzy Jurandot, Stefania Grodzieńska czy Wiera Gran, ale było też wielu, wielu innych… Poznajcie ich. Zabierzemy Was na spacer po trzypiętrowym budynku Reduty Bankowej, w którego zakamarkach czają się niezwykłe postacie, cienie świata, który uległ zagładzie”.
To nie pierwszy taki akt strzelisty w dorobku Teatru Żydowskiego. Dość przypomnieć spektakl-instalację Mai Kleczewskiej „Golem” (2017) czy instalację wg „Sanatorium pod klepsydrą” Brunona Schulza (2017), przygotowaną pod kierunkiem Agaty Dudy-Gracz z aktorami Żydowskiego na warszawskiej Pradze w dawnej siedzibie Instytutu Weterynarii SGGW. Mocno sfatygowana, oczekująca na remont, który przemieni to miejsce w jeden z gmachów Sinfonii Varsovii, zaoferowała wnętrze naznaczone skazą schyłku, może nawet zagłady, a także charakterem labiryntu. Na geografię tego wnętrza, otwierającego się obszernym hallem i rozległą główną klatką schodową składają się bowiem rozmaite mniejsze i większe pomieszczenia, wewnętrzne klatki, klitki i zakamarki, w których mogły odbywać się powtarzające się ceremonie: lektury tekstów, śpiewy, niebezpieczne ewolucje fizyczne.
Agata Duda-Gracz przygotowała także performans plenerowy Teatru Żydowskiego „Spakowani, czyli skrócona historia o tym, kto czego nie zabrał” na warszawskim Dworcu Gdańskim (2018). Był to mocny akcent w teatralnych obchodach rocznicy Marca 1968, który zostawił po sobie tyle dramatycznych śladów. Spektakl poprzedziło spotkanie pod tablicą pamiątkową na Dworcu Gdańskim, miejscu symbolizującym wyjazdy marcowych emigrantów i rozgrywających się tu przed laty dramatycznych rozstań. Na tablicy, która powstała dzięki Fundacji Shalom, umieszczono cytat z Henryka Grynberga: „Tu więcej zostawili po sobie niż mieli”.
Tak więc spektakl „Pif paf in piach” to kolejny krok otwierający przed kulturą żydowską nowe (i stare) przestrzenie, w których przeszłość spotyka się z naszą współczesnością.