"Burza" Williama Shakespeare'a w reż. Pawła Miśkiewicza w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Kama Pawlicka w Teatrze dla Wszystkich.
Paweł Miśkiewicz wyreżyserował w Teatrze Narodowym przejmujący spektakl o stracie, bezsilności, niemożności wyjścia z zamkniętego kręgu popełnionych czynów. O izolacji we własnym, stworzonym przez siebie świecie.
Inscenizacja w Narodowym przywodzi na myśl patchworkową tkaninę. Widz zanurzony zostaje na chwilę w baśniowym świecie ostatniej sztuki Szekspira, by za chwilę odkryć, że to tylko ułuda, że tak naprawdę mamy tu do czynienia z przejmującą spowiedzią czy ewokacją człowieka, który już nic nie może zmienić, wciąż jednak zapętla się w swoich wspomnieniach.
Prospero Jerzego Radziwiłowicza nijak nie pasuje do wdrukowanego w widza wyobrażenia o tej szekspirowskiej postaci. Najczęściej Prospera gra się jako demiurga, czarodzieja, który zarządza wszystkim, co żyje i co dzieje się na wyspie, miejscu tajemnym, gdzie Szekspir osadził swój dramat. Radziwiłowicz jest starym, zmęczonym, znużonym i rozdartym bólem Prosperem, który zanurza się wciąż od nowa w swoich wspomnieniach, tak, jakby chciał zmienić bieg rzeczy, cofnąć czas. Być panem rzeczywistego królestwa, nie tego, wykreowanego przez niego samego na wyspie. Nie jest to rozliczenie, to raczej podsumowanie życia.
To, co widzimy na scenie, jest po trosze jego wspomnieniem, po trosze sennym zwidem, majakiem. Prospero wie, że już nic zmienić nie może, ale uparcie grzebie się w swoim życiu, by poczuć lub odnaleźć zagubiony w nim sens. Zbudowana przez Radziwiłowicza postać jest właściwie bezwolna, wykonująca jakby mniej ruchów, jakby na pół śpiąca. Tym zabiegiem reżyser daje widzowi klucz do zrozumienia inscenizacji w Narodowym. Wykreowany świat dzieje się w głowie Prospera, jest jego reminiscencją. Ten chaos w głowie Prospera reżyser podkreśla nie linearnym podążaniem za tekstem dramatu. Tnie go, zmienia kolejność, dodaje fragmenty z „Morza i zwierciadła” W. H. Audena, by spektakl zakończyć przejmującym fragmentem z „Wyspy skazańców” Stiga Dagermana.
Podobnie jest z postaciami Ariela i Kalibana, duchami, podległymi czarodziejskim mocom Prospera. Ariel najczęściej grany jest jako zwiewny, uroczy duszek, spełniający zachcianki swego pana – władcy. Mariusz Bonaszewski w tej roli jest po trosze zblazowanym hipsterem, po trosze członkiem jakiegoś gangu, złożonego z dziwnych osobników. On również, jak Prospero, właściwie pozostaje bezczynny. Choć może nie jako animator, ale uczestnik, bierze udział w rozrywkach, jakie serwują sobie rozbitkowie na wyspie, która z przymusu stała się ich domem.
Kaliban za to jest istotą zniewoloną przez Prospera, odartą ze złudzeń i marzeń o zmianie swojego losu, o wyrwaniu się z zaklętego kręgu poddaństwa Prosperowi. Nienawidzi go, jest żądny zemsty, ale nic nie czyni, żeby się uwolnić.
Miranda nie jest postacią z krwi i kości, jest śpiewająca, zawodzącą zjawą, wyłaniającą się ze wspomnień Prospera. Wielkie brawa dla Mai Kleszcz za nieprzeciętne możliwości wokalne i piękne balansowanie na granicy dwóch światów – realnego i efemerycznego.
No właśnie wyspa. Miejsce, w którym dzieje się dramat. Miśkiewicz odarł ją z bajkowości do jakiej przyzwyczaili nas inscenizatorzy „Burzy”. Zamienił ją w senny koszmar, w miejsce izolacji, odosobnienia. Życie rozbitków na wyspie buduje z pięknych plastycznie obrazów, klatek filmowych, które składają się na ponury obraz miejsca opuszczonego przez Boga, gdzie kilkunastu rozbitków musi przeżyć każdy dzień tak, żeby nie zwariować.
Mocną stroną spektaklu w Narodowym jest scenografia Barbary Hanickiej, która zaanektowała właściwie całą przestrzeń sceniczną oraz widownię, odkrywa też wszystkie możliwości techniczne Narodowego. Widzów bowiem tym razem usadzono na scenie, dzięki czemu zburzona została granica między aktorem a widzem, ten drugi pełniej uczestniczy w przedstawieniu, cały czas mając jednak świadomość, że jesteśmy w teatrze.
„Burza” w reżyserii Pawła Miśkiewicza przypomina trochę chocholi taniec. Szekspirowskie postacie, wyizolowane ze świata, zamknięte na małej przestrzeni, kołyszą się w upiornym tańcu, popadają w stagnację, stupor. Czarodziejska różdżka Prospera ich z tego tańca nie wybudzi, bo sam naczelny Mag popadł w odrętwienie. Na szczęście to tylko, a może aż teatr???