EN

27.06.2022, 12:56 Wersja do druku

W Polskę idziemy, starkę pijemy!

„Pijacy” Franciszka Bohomolca w reż Artura W. Barona w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Artur Grabowski w portalu Teatrologia.info

fot. Patrycja Wercichowska

Zaczyna się od rzeczy pospolitych…, kończy się zaś, na szczęście, na uniwersalnych. Komedie rodzimego rozbawiacza publiki z czasów dydaktycznie zorientowanej epoki oświeconych charakteryzuje bowiem polskie poczucie humoru i francuska swoboda w dawkowaniu szkolarskich pouczeń. Bohomolec, jakkolwiek i w Rzymie, i na dworze królewskim bywały, nie ulegał pokusom współczesnych inteligentów, żeby narodek nadwiślański opluć i połajać z pozycji moralnego autorytetu. Jego satyra wbija się ostro w dusze rodaków, ale są to raczej dobroduszne ciosy szpilki niż cięgi wymierzane batem sobiepańskiej wyższości duchowej. Komediopisarz z iście jezuicką zjadliwością łaje przywary współziomków, ale nie waha się tykać osób naonczas uprzywilejowanych. Polakom przeto dostaje się równo, aliści każdemu wedle stanu, bo każdemu za to, co ludzkie, nie za to, co rzekomo narodowe. Pijacy są wszędzie, pijaństwo zaś ma wprawdzie swoje lokalne obyczaje, ale przecież dobywa się z uniwersalnie człowieczej skłonności do rozpasania. Stany zaś społecznym są tworem, a więc tożsamością nie przyrodzoną bynajmniej, lecz nabytą dziedzicznie, czyli na mocy praw porządkujących osobnicze relacje w gromadzie. Wspólnota opisywana przez autorów naszych osiemnastowiecznych satyr i fars jawi się nam dzięki temu swojsko, niepodzielona na lepszych oświeconych i gorszych ciemniaków. Jakże odległa to współczesność! Tym bardziej warta, by do niej powracać.

Początkowe sceny pijackiej biesiady dłużą się nieco, bo wydają się sklecone cokolwiek siermiężnie z kawałków przewidywalnego dialogu i arbitralnie, na sposób musicalowy, wstawionych piosenek. Ale rzecz rozwija się z pospolitą swadą, to i galopu nabiera. Dalej szarża dowcipu i wygłupu leci już na łeb na szyję. Jesteśmy bowiem, ni mniej ni więcej, w domu szlachetki nader dzisiejszego, który nie kim innym być musi, jak nowobogackim, prowincjonalnym przedsiębiorcą, nie bardzo wszakże, przyznajmy, o interesy umiejącym zadbać. Ani chybi w kredycie się pogrążył, a wypłynąć chciałby na wielkie wody, żeby co najmniej gminnej sławy zażyć. Jak to w polskiej komedii bywa kanwą dramy będą zrękowiny.

fot. Patrycja Wercichowska

Ojciec przyszłej panny młodej sprasza w tym celu familię i sąsiadów na jednego, ale na jednym przecież nie może się skończyć, bo toż to despekt byłby na całą okolicę. Przy winie węgierskim, przy piwie czeskim, przy koniakach francuskich, a na koniec przy czystej żytniej z plonów mazowieckich pól utoczonej dysputy się toczą, a dysputanci zataczają się na coraz to szerzej rozstawionych nogach. Tak toczy się światek na uboczu Europy, z dala od Brukseli, przaśnie atoli nad unijną stolicę się wywyższając, jak nie przymierzając kapusta nad brukselkę. I w tym zataczaniu się – cudownie i cudacznie ujętym w zespołową choreografię rozpisaną na obywatelskie ruchawki, rozruchy i poruszenia złotej wolności – tkwi cały, ale wystarczający, by się jego kosztem dobrze ubawić, pomysł na spektakl.

Trzeba przyznać, że udało się reżyserowi (Artur W. Baron) rozruszać małomiasteczkową elitę zarazem organicznie i egalitarnie, aż chciałoby się rzec – po republikańsku, po naszemu. Kilkunastu obywateli urodzonych i dwoje pracowitych tańcuje, kozły fika i po podłodze przewala się z imponującą inwencją tudzież sprawnością. Że też tyle ludzkość wymyśliła sposobów pod stół spadania! A wszystko to nasi rodacy opanowali z kunsztem godnym cudzoziemskich trefnisiów. Nie sposób zaiste wymienić aktora czy aktorki, którzy w sztuce swojej przodują; wszyscy jednako dają z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej, bo tempo igrców narasta, kompozycja składa się coraz składniej, kolejne numery kabaretowe wchodzą gładko, a postacie indywidualizują się, nie odstępując bynajmniej od równości przyrodzonej szlachetnie nam panującej demokracji. Zaprawdę powiadam wam, każdemu tu należy się osobny konterfekt, każdego z imienia i rodu wymienić się godzi. Wybrykom końca nie ma, ale i przyzwoitości norm nikt się naruszać nie waży. Zaskakuje respekt dla polszczyzny. Co jednakowoż dziwić nie powinno, bo jakże to szlachcie do czerepa przyjść by miało wulgaryzmem się wspomóc. Nader trafnie udało się połączyć staropolski język z Tuwimowską piosenką i Pilchowymi monologami. Ta nieprzerwana ciągłość i harmonijna zgodność tematu z wysłowieniem, czyż nie świadczy dobitnie, żeśmy nie gęsi i swoje trucie mamy? A jakby tej literatury przedniej mało było, teksty z kabaretu Dudek i motywy ze znanych seriali wpadają w ucho, niczym łyk ożywczej starki.

fot. Patrycja Wiercichowska

Kabaretowa aranżacja, recitalowa nawet miejscami, nie zaburza rytmu przedstawienia, które rozwija się dzięki temu w kierunku metateatralnej zabawy konwencjami. Pod koniec rozumiemy już z czym do gości… Ano z sercem otwartym na nostalgię. Bo impreza najwyraźniej obliczona jest na emerytów, może niezupełnie jeszcze głuchych na postnowoczesność, ale jednak już takich, co im w uszach grają melodie z czasów, kiedy piło się z powodów poważnych, bo w imię biernego oporu przeciw okupantowi. A co! Albośmy to jacy tacy? Swój spirytualizm mamy, a nawet eksportować go możemy, gdyby kto chciał z nami wypić!

Pijacy. Autor: Franciszek Bohomolec, scenariusz i reżyseria Artur W. Baron; scenografia i reżyseria świateł: Łukasz Błażejewski; kostiumy: Dorota Roqueplo, choreografia: Maćko Prusak. Teatr Bagatela im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego w Krakowie (Duża Scena), premiera 18 czerwca 2022.

Tytuł oryginalny

W Polskę idziemy, starkę pijemy!

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Artur Grabowski

Data publikacji oryginału:

23.06.2022