EN

21.03.2023, 18:04 Wersja do druku

W labiryncie

„Z głową byka” Roberta Jarosza w reż. autora w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Marek Waszkiel na swoim blogu.

fot. Krzysztof Bieliński / mat. teatru

Spektakle artystyczne, niejednoznaczne, wyrafinowane estetycznie pojawiają się niczym efemerydy. Ale na szczęście się zdarzają! Tym większa przyjemność, kiedy po takie realizacje sięgają sceny na co dzień specjalizujące się w kompletnie innym profilu. Sprawia to, że nieustannie czujemy się zaskoczeni wybierając się do teatrów lalek. Jak mówią na łomżyńskim festiwalu: co nam dziś walizka przyniesie? Szczerze mówiąc nigdy nie wiadomo. Podoba nam się czy nie, ale teatr młodego widza jest zdominowany przez przedstawienia edukacyjno-rozrywkowe. Tzw. lalkowe przedstawienia dla dorosłych widzów, pomijając że rzadko są one lalkowe, to też w zasadzie oferta popularna, choć bywa sięga do poważnego repertuaru.

Wybrałem się właśnie do Białostockiego Teatru Lalek, który ostatnio wystąpił z nową premierą: Z głową byka Roberta Jarosza.

I… niespodzianka! To naprawdę zajmujący spektakl. Dostarczył refleksji, które domagają się przemyślenia. Uruchomił tematy, które wcale nie jest łatwo opowiedzieć. Zaproponował emocje, których nie doświadczamy w teatrze zbyt często. Pokazał, jak atrakcyjny może być teatr, jeśli zgodzimy się, że to miejsce twórczości, nie tylko pseudoartystyczna manufaktura, fabryczka ilustrowanych opowieści. Wszyscy twórcy zaangażowani w realizację przedstawienia pokusili się o poszukiwania oryginalnych środków. I nawet jeśli wciąż nie umiem różnych scen wyjaśnić, linearnie opowiedzieć, rozwikłać, czuję się osaczony przez to przedstawienie, które tkwi w mojej głowie i pewnie powinienem je zobaczyć przynajmniej raz jeszcze, żeby dobrze je zinterpretować, nasycić mój wzrok, słuch i emocje wrażeniami płynącymi ze sceny.

Bo dzieje się na niej dużo i atrakcyjnie: w tekście, w przestrzeni, w użytych formach, w wykorzystanych dźwiękach, obrazach, ruchu aktorów i animantów, wizualizacjach (znakomita propozycja Sebastiana Łukaszuka)… Mam poczucie, że rzeczywiście wizyta w teatrze to spotkanie z oryginalnym językiem artystycznym, który jest jednością rozmaitych gatunków, mogących istnieć niezależnie, ale tylko w takim niezwykłym połączeniu tworzących teatralny teatr.

Piotr Klimek, autor muzyki, zaproponował przestrzeń dźwiękową, jakiej w jego bogatej i atrakcyjnej twórczości dotąd nie słyszałem. Są tu sekwencje melodyczne, ale dominują szelesty, szepty, pulsowanie krwi w organizmie, bicie serca, dźwięki spadających kropel, przeraźliwe odgłosy zwarć i potyczek, psychodelicznego błądzenia. To muzyka naszego ciała i umysłu, bo przecież spektakl dzieje się tak naprawdę w głowie Michała, nastolatka czy młodego dorosłego, który próbuje dociec prawdy swojego bytu, powiązać pozrywane nici własnej przeszłości i wejść w dorosłość.

Wielce atrakcyjna jest przestrzeń sceniczna. Kilka praktykabli, także wielkowymiarowych, pokrytych plexi, służących projekcjom, dwa fotele i ciężki, jakby kamienny stolik, czerwona nić Ariadny rozwijana pomiędzy aktorami, elementami dekoracji, choć mam wrażenie, że w którymś momencie ta nić przestaje znaczyć, znika i nie jestem pewien, czy spełniła swoje zadanie, czy to za jej pomocą Michał-Tezeusz odnalazł drogę do wyjścia z labiryntu, drogę do dorosłości? Ale takiego Pawła Hubički, scenografa przedstawienia, nie widziałem od lat! To wybitny twórca, od paru lat szef brneńskiej sceny lalkowej, ongiś bardzo często pracujący w Polsce, który przyzwyczaił nas do własnych rozbuchanych wizji plastycznych, ale w którymś momencie były one już tylko kolejnymi wariacjami wcześniej wykorzystywanych motywów, form i pomysłów. Tu mamy zupełnie innego Hubičkę: refleksyjnego, ściszonego i może jeszcze bardziej atrakcyjnego. Widać to także w kostiumach aktorów, zwłaszcza kobiet, wśród których sukienka-tunika Ariadny (Agata Stasiulewicz), ale i kostium Fedry (Agnieszka Sobolewska), robią wielkie wrażenie oryginalnością pomysłu.

Niezwykle ciekawe są lalki Hubički. Jest ich wiele, od małych niemal antycznych à la terakotowych figurek z ruchomymi członkami, po wielką głowę byka – maskę Minotaura nakładaną na głowę aktora. Ale jest i klasyczna marionetka, różnej wielkości ani manty. Wszystkie formy lalkowe są białe, z obliczami greckich rzeźb, bo przecież całość tej historii jest osadzona w mitologii. Szczególną uwagę przykuwa wielkości naturalnej lalka jakby alter ego Michała, tego borykającego się z sobą samym bohatera (Błażej Piotrowski), która jest jego wyobrażonym ciałem, najpierw szkieletem, później stopniowo obudowywaną „ciałem” formą, ale wciąż dziurawą, kruchą, niedoskonałą jak sam proces dojrzewania, w którym tkwi bohater. Tę formę najczęściej animuje i interpretuje doskonale Jacek Dojlidko, choć jego sceniczna obecność wyraża się i w działaniach aktorskich, bo jest on także wewnętrznym odbiciem współczesnego Michała, którego rola została rozpisana na dwóch aktorów (Piotrowski i Dojlidko), i w animacji bądź współanimacji rozmaitych animantów (np. błyskotliwa kompozycja aktorsko-maskowa Minotaura).

Mam wrażenie, że Michał w interpretacji Błażeja Piotrowskiego (w przeciwieństwie do Jacka Dojlidko) nie całkiem odpowiada reżyserskim założeniom Roberta Jarosza, któremu chodziło chyba o coś więcej. Wprawdzie to niby współczesny chłopak, wychowujący się bez ojca, ale jednak obdarzony jakąś wyjątkowością. W pewnym sensie wybraniec. Stąd pojawiające się w spektaklu odniesienia chrześcijańskie (motyw krzyża jako najprostszego labiryntu) i – w podtekście – dziwna relacja Chrystusa z boskim ojcem, tak jak przywoływane wielokrotnie w spektaklu mitologiczne bosko-ludzkie relacje. Piotrowski nie ma w tej roli nic z wyjątkowości i w pewnym stopniu jest mało przekonujący. Ale, może o takie zderzenie przeciętności i wyrafinowania właśnie chodziło twórcom? Może takie zestawienie Piotrowskiego z Dojlidko ma większą siłę oddziaływania, łatwiej trafia do współczesnego odbiorcy?

Celowo pomijam cały kontekst fabularny przedstawienia. Mówiąc najkrócej, kluczem do niego jest XVII-wieczny obraz francuski Tezeusz, pogromca Minotaura Charles'a-Édouarda Chaise'a, wyłaniający się z ciemności, w maleńkich kadrach, na początku przedstawienia. Namalowana na nim historia, z udziałem Tezeusza, jego matki (w spektaklu przejmującą rolę matki antycznej i współczesnej gra Ewa Żebrowska), sióstr Ariadny i Fedry oraz Minotaura i wędrówka antycznym tropem ma doprowadzić współczesnego Michała do odkrycia siebie samego. Kim jest? Jakie dziedzictwo powierzył mu nieobecny boski czy ziemski ojciec, którego nigdy nie poznał? Dokąd ma zmierzać i jak żyć?

To ważne pytania. Pojawia się ich wiele w trakcie oglądania przedstawienia. Nie na wszystkie znajdujemy odpowiedzi. Ale bez wątpienia czas spędzony w Białostockim Teatrze Lalek na najnowszym spektaklu Roberta Jarosza, autora i reżysera, jest cennym doświadczeniem. Jarosz, po kilku latach przerwy, wraca nie tylko jako zajmujący wciąż autor sztuk teatralnych, ale przede wszystkim jako reżyser o wyjątkowej wrażliwości, artysta umiejący dobierać partnerów i konsekwentnie egzekwujący własną wizję teatru.

Źródło:

marekwaszkiel.pl
Link do źródła