EN

23.11.2021, 12:30 Wersja do druku

Utracona „część” Katarzyny W.

„Utracona cześć Katarzyny W.” Pawła Sablika w reż. Karoliny Szczypek w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Sławomir Szczurek z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Maciej Stobierski/mat. teatru

Ten spektakl za sprawą tytułu, sugerującego o czym będzie już przed premierą, nosił wszelkie znamiona, zarówno pod względem artystycznym, jak i komercyjnym, by okazać się trafionym. Zwycięski w konkursie „Nowe Utopie”, do którego Teatr Zagłębia zaprosił debiutujące reżyserki i reżyserów. Zasilony pokaźnym budżetem w ramach nagrody. Mający temat i idealne miejsce do jego realizacji. Lepszego wymarzyć sobie nie sposób. „Wojna światów” zrobiona niegdyś brawurowo przez Weronikę Szczawińską miała prawo być w Sosnowcu zalana falą niezrozumiana i chłodno przyjęta, po czym ściągnięta z afisza. Jak wytłumaczyć jednak fakt, że jedna z największych wojen medialnych ostatnich lat, która stoczyła się o osobę Katarzyny Waśniewskiej z Sosnowca, właśnie tutaj – co należy powiedzieć wprost i od razu, nie pozostawiając złudzeń – nie działa!

Historie naznaczone regionalnym kolorytem, posiadające konkretne imię i nazwisko, czyjąś córkę, koleżankę, sąsiadkę jako bohaterkę, mają w małych ośrodkach teatralnych dużo większą siłę rażenia. Bliskość tematu i sama choćby ciekawość decydują o popularności i zwiększonej frekwencji. Nawet wśród widzów, którym na co dzień nie po drodze do kultury. To właśnie lokalne opowieści winny być kołem napędowym teatru. Każdorazowo muśnięte, ożywają na nowo. Ich legenda nie przemija.

Ta historia zaważyła na tym, jak mówi się o Sosnowcu a tym samym o jego mieszkańcach. Haczyk w postaci kontrowersyjnego lokalnego tematu został nieopatrznie połknięty. Po zaciągnięciu widzów do teatru można zrobić z nimi prawie wszystko. Jeśli się tylko potrafi. Dopisać do opowieści koniec, przerzucić punkt ciężkości gdzie indziej, zwrócić uwagę na aspekty, które nie zostały do tej pory powiedziane.

Reżyserka Karolina Szczypek nie chciała powiedzieć nic. Nawet próbując dociec, co mogłaby chcieć przekazać, szukając aspiracji tego spektaklu, pojawiają mi się tezy tak absurdalne i żenujące, że aż boję się dopuszczać je do siebie. Myślę, że mogło chodzić o kontrowersję. Od samego początku. Od wysłania zgłoszenia na konkurs. Autorzy chcieli połączyć rolę wypartej społecznie matki z jakimś nowoczesnym feminizmem. Wyszło obrzydliwie.

Mniemam, że pada tam pytanie z tezą, czy Katarzyna W. miała prawo to zrobić czy nie? Wykorzystali powieść Heinricha Bölla „Utracona cześć Katarzyny Blum” i oparty na niej film Volkera Schlöndorffa i Margarethe von Trotta, by podeprzeć tezę, jak nagonka medialna może zniszczyć komuś życie i pchnąć go do zbrodni. Blum (Agnieszka Bałaga-Okońska) i Katarzyna W. (Magdalena Dębicka) wspierają się: „a o tym nie będziemy rozmawiać”.

fot. Maciej Stobierski/mat. teatru

Gros zabiegów, które obserwujemy na scenie świadczy o braku zdecydowania twórców i przekonania do tego, co się robi i po co. Na przykład, wybór formy baśni dla dorosłych, za którą perfidnie chciało się ukryć swoje intencje. Ale w przedstawieniu nie występują typowe dla baśni wyznaczniki. Bliżej nieokreślone skrzaty wychodzące spod podłogi, baśni z niego nie czynią. Czas i miejsce większości scen określić się akurat da. O zwycięstwie dobra nad złem nawet nie chce pisać.

Debiutująca w roli narratorki Adrianna Malecka (odgrywa rolę autora tekstu Pawła Sablika i zupełnie nie rozumiem, dlaczego ma to być kobieta) już w pierwszych minutach uprzedza o nielogiczności spektaklu i absurdzie. Napotkamy też wiele zabiegów niczym z taniego kina: pistolet na wodę, otwieranie zamka wsuwką do włosów, idealnie odwzorowana tandetna fryzura prywatnego detektywa Krzysztofa Rutkowskiego i jego tryumfalny taniec. Widowiskowe próby ukrycia mielizn dramaturgicznych – wychodzenie spod sceny, latanie pod sufitem (To jest czas Agnieszki Bałagi-Okońskiej w Zagłębiu, zarówno w niedawnym „Gniewie”, jak i tutaj jest wspaniała! Wygląda jak Twiggy, a jej twarz na wizualizacjach jest hipnotyzująca!) – jeszcze bardziej unaoczniają to, że w środku nie ma zupełnie nic. Tam, gdzie powinno się dziać najwięcej, zabrakło fabuły i treści, która miałaby sens. Bo przecież nie można traktować na poważnie zdawkowych słów o kobiecej przyjemności jako fanaberii, problemów rangi nosić stanik czy też nie, jak również dylematu przybierającego kształt tamponu czy podpaski.

Prawdziwie oszukany jednak poczułem się, gdy zaczęto wynosić scenografię, by ustąpić miejsca spotkaniu autora tekstu z Katarzyną Waśniewską w więzieniu. Szansa oddania głosu bohaterce okazała się bezpardonowym blefem, wymysłem, nieprawdą. O czym zostajemy poinformowani napisem na ekranie w finale.

Nie na taką baśń czekał Sosnowiec. Oczekiwał raczej czegoś i zasługiwał na coś, co wyprowadzi go z cienia, jakim kładła się na jego historii zbrodnia Katarzyny W. Należało się baczniej przyjrzeć motywacjom bohaterki i realnym szansom odczarowania tej morderczej historii. A już z pewnością należało czuwać nad tym, co i w jaki sposób zostanie zaprezentowane światu, i to na dużej scenie.
Studentka IV roku reżyserii teatralnej nie ma i przez długi jeszcze czas mieć nie będzie niepodzielnego prawa do mówienia o patologiach i przemocy. W tej zapowiadanej „opowieści o doświadczaniu opresji, o budowaniu narracji na czyjś temat na podstawie plotki, domysłu, pomówienia” są też fakty, które początkująca artystka zdaje się wyparła lub o nich zapomniała. Mają one nawet konkretne imię. Madzia. Sześciomiesięczne dziecko, którego porwanie matka – Katarzyna Waśniewska – upozorowała, przypomnę, że została skazana za zabójstwo córki. Nie chciałbym, aby tak wyglądał „teatr przyszłości”, o którym tak często słyszymy w tym spektaklu. Nadzieję jednak, że tak się nie stanie przynoszą widzowie, ich konsternacja i pierwszy raz w życiu widziane wymuszane na sobie brawa.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne