Logo
Magazyn

Urodziny Marka Kondrata. Teatr w oczach pamięci

18.11.2025, 12:20 Wersja do druku

Są tacy aktorzy, których nie sposób zapomnieć – nawet jeśli pojawiają się tylko na chwilę, ich obecność zostaje z nami na dłużej. A są i tacy, którzy nie tylko zostają – oni współtworzą naszą wrażliwość, uczą patrzenia na teatr i człowieka. Marek Kondrat należy do obu tych kategorii. Dziś, w dniu jego urodzin, wracam myślami do ról, które towarzyszyły mi od dawna – najpierw w telewizyjnych realizacjach, potem już z bliska, na scenie – i przypominam sobie, jak ten aktor stał się jednym z tych, dzięki którym teatr był dla mnie zawsze czymś więcej niż sztuką. Pisze Wiesław Kowalski w felietonie dla Teatru dla Wszystkich.

fot. z archiwum Teatru Powszechnego w Warszawie

Zanim zobaczyłem Marka Kondrata na scenie – po raz pierwszy bodaj w spektaklu Pieszo Sławomira Mrożka w reżyserii Jerzego Jarockiego, w Teatrze Dramatycznym w Warszawie – znałem go już dobrze z ról w Teatrze Telewizji. To właśnie ekran był moim pierwszym spotkaniem z jego aktorstwem.

Pamiętam Igraszki z diabłem Jana Drdy, Męża i żonę Fredry, Nie igra się z miłością Musseta czy Zegarek Szaniawskiego. To były role może lżejsze, często kostiumowe, ale zawsze z precyzyjnym rysunkiem psychologicznym i – co charakterystyczne – z elegancją formy. Potem przyszedł czas na poważniejsze tony – na przykład Na dnie Gorkiego w reżyserii Gustawa Holoubka, gdzie Kondrat zagrał Satina. Ta rola zapadła mi w pamięć jako jedna z najbardziej nasyconych humanizmem.

Emigrantach Sławomira Mrożka, w reżyserii Kazimierza Kutza, Marek Kondrat jako AA był jednocześnie zrezygnowany i pełen wewnętrznej goryczy – znakomicie kontrapunktował postać XX, graną przez Zbigniewa Zamachowskiego. To było starcie dwóch światów, dwóch temperamentów i dwóch stylów aktorskich. Ta realizacja, podobnie jak inne z tamtego okresu, budowała obraz Kondrata jako aktora, który nie musi podnosić głosu, by mówić rzeczy najważniejsze.

Kiedy zobaczyłem go na żywo, w Pieszo, miałem poczucie domknięcia kręgu. Porucznik Zieliński w wykonaniu Kondrata był postacią tragiczną, rozdartą – i niesłychanie prawdziwą. Potem przyszły kolejne spotkania teatralne: Mazepa i Fantazy w Teatrze Ateneum, oba w reżyserii Gustawa Holoubka. Kondrat był wtedy u szczytu formy: nieprzerysowany, niepatetyczny, a jednocześnie monumentalny w prostocie. Mazepa w jego interpretacji zyskał ludzką twarz, nie tylko symboliczną.

Dopiero po tych doświadczeniach – zarówno ekranowych, jak i teatralnych – zobaczyłem Marka Kondrata w Związku otwartym Dario Fo i Franca Rame. Była to rola dojrzała, bardziej publicystyczna, ale i tam aktor wydobył z tekstu to, co głębsze. Śmialiśmy się, ale i słuchaliśmy.

Później, w 2002 roku, w Teatrze Powszechnym, zobaczyłem go w Kto się boi Virginii Woolf? Edwarda Albee’ego. George w jego wykonaniu był człowiekiem wyczerpanym, ironicznym, zranionym. To była rola zupełnie inna niż wcześniejsze, ale znów znakomicie wewnętrznie skomponowana, pokazująca pełnię dojrzałości sceniczną.

Dziś, kiedy świętujemy kolejne urodziny Marka Kondrata, myślę o tym, ile razy – jako widz i człowiek teatru – czułem się przez jego grę prowadzony do miejsc, do których sam bym nie trafił. I choć jego odejście ze sceny pozostawiło pustkę, to właśnie dlatego, że tyle wcześniej zostawił.

Dziękuję, Panie Marku, za każdy gest, który przemówił głębiej niż słowa. Za role, które odkrywały przed nami złożoność ludzkich emocji i sprzeczności. Za subtelność i siłę, z jaką potrafił Pan stworzyć postacie na scenie i ekranie. Za aktorstwo, które nie tylko bawiło, lecz także poruszało, zostając w pamięci na zawsze.

https://www.marekkondratinfo.pl/

Tytuł oryginalny

Urodziny Marka Kondrata. Teatr w oczach pamięci

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

18.10.2025

Sprawdź także