Gość specjalny X edycji Forum Seniora - DOROTA KOLAK, aktorka teatralna i filmowa, wykładowca akademicki. Od 1982 roku związana zawodowo z Teatrem Wybrzeże w Gdańsku. Laureatka wielu nagród i wyróżnień, w tym nagród na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Znana z ról w filmach i serialach.
Czego się życzy aktorkom? Wiecznej młodości?
Jak wszystkim ludziom - zdrowia. Pomijam sprawy pandemiczne, ale ten zawód wymaga tak dużo siły i energii, i takiej gotowości nieustającej, dyspozycyjności fizyczno-psychicznej, że zdrowie jest naprawdę na pierwszym miejscu.
Wiem, że upływ czasu nie spędza Pani snu z powiek. I to jest piękne, ponieważ jest coraz mniej aktorek, które nie boją się grać ról kobiet dojrzałych.
Tak się złożyło, że przyspieszenie zawodowe, filmowe w moim życiu nastąpiło później. Nie wiem, jak by to wyglądało, gdyby pracy nie było tak dużo. Myślę, że wówczas upływ czasu by mnie martwił.
Jest Pani fenomenem w tym zawodzie. W teatrze nasycona - wielkimi rolami, nagrodami... Po 50. znakomicie się Pani rozwinęła jako aktorka filmowa. Dlaczego tak długo musiała Pani czekać?
Istnieje coś takiego, jak szczęście zawodowe, aktorskie. I jeśli go nie ma, to choćby człowiek był nie wiem jak zdolny i pracowity, bez szczęścia to się nie przełoży na pracę. Może wcześniej mi tego zabrakło, a może bałam się filmu po prostu.
Ale przyszedł taki czas, że wszystko ruszyło. I weszła Pani do głębokiej wody - film za filmem, nagroda za nagrodą. Jest Pani uznawana za specjalistkę od scen trudnych i odważnych - przypomnę „Zjednoczone stany miłości", „Zabawa, zabawa" - z fantastyczną rolą pani profesor, która ma problem z alkoholem. Nie boi się Pani tej odwagi w filmie?
Przez długi czas w moim zawodzie byłam zachowawcza. Dziś, kiedy dostaję propozycje trudnych i wymagających ról - zgadzam się na nie. Czekam na premiery kolejnych filmów, które przez pandemię nie weszły do kin - choćby na „Głupców" Tomka Wasilewskiego, opowiadających o relacji bardzo młodego mężczyzny i bardzo dojrzałej kobiety. To nie będzie łatwy film... Czekam na „Jezioro słone" Kasi Rosłaniec. Jestem w trakcie kręcenia filmu z Łukaszem Karwowskim opowiadającego trudną historię śląskiej rodziny, w którym gram matkę.
Rozumiem dlaczego tak ważne jest zdrowie. Pani życie jest bardzo intensywne - z planu na plan.
Właśnie tak to wygląda.
Powiedziała Pani kiedyś o sobie - jestem skonstruowana jak akumulator - im mocniej się kręcę, tym mam więcej siły. Jak widzę, to cały czas jest aktualne.
Najgorszy okres pandemii nie był dla mnie czasem, który można było docenić, zatrzymać się. Ja oczywiście to robiłam, ale bałam się o rodzinę, o zdrowie... Jestem „zbudowana lękowo", ten czas był dla mnie bardzo trudny. Wspomniany akumulator mi się wyczerpał, czułam się jak ryba wyrzucona z wody, to było trudne.
Czy to “lękowe zbudowanie", o którym Pani wspomina, pomaga w konstruowaniu ról?
Nazwijmy to nadwrażliwością na bodźce, która pomaga w pracy. Natomiast w życiu to już nie jest łatwe.
Kobietą na krawędzi jest Pani jednak tylko na scenie, w prywatnym życiu wszystko się układa - ten sam mąż od 40 lat, córka, która poszła w ślady rodziców. Ale jest coś, co spędza Pani sen z powiek...
Jeśli o coś się boję, to o świat, który ginie na naszych oczach. Boję się, że niedługo nie będę mogła wyjść z moim wnukiem na taras domu na Kaszubach i patrzeć, jak odlatują albo wracają żurawie. To jest lęk prawdziwy, nieudawany.
Można powiedzieć, że jest Pani nasyconą aktorką?
Za każdym razem jest frajda, chęć. Ważne, żeby to, co mam robić, było inne, nowe.
Gdybym zapytała o role teatralne, które nosi Pani w sercu? Jedna, dwie najważniejsze - które by Pani wybrała?
Na pewno rola w „Matce" Witkacego w jakiś sposób mnie zmieniła, odcisnęła piętno, „poukładała" życie. Wcześniej też „Panna Julia" . Z nowszych wymieniłabym „Kto się boi Virginii Woolf".
A filmowo?
Z całą pewnością nie zapomnę Mariuszowi Grzegorzkowi filmu „Jestem twój". Od tego zaczął się mój filmowy powrót.
Popularność przynoszą seriale. Pani też przyniosły. „Radio Romans" na przykład...
Tak, to był po “Labiryncie'' - drugi polski serial w ogóle. Gdybym chciała porównać tamten czas z dzisiejszym, to różnice są ogromne. Wtedy kręciliśmy po trzy sceny dziennie, dziś zdarza się kręcić 15. Różnica tempa jest absolutna!
W jaki sposób kojarzą Panią widzowie? Z jedną rolą, czy może z rolami matek? Gdyby istniała nagroda dla filmowej matki, Pani by ją dostała.
Tak, to prawda. Jestem na przykład wielokrotną matką Dawida Ogrodnika, zagraliśmy razem w wielu filmach. Mam sporo „filmowych" dzieci, które są wybitne.
Należy Pani do grona aktorek, które mówią, że gra się do końca?
Liczę na to, że będę miała wystarczająco dużo samokrytyki, żeby zejść ze sceny. Ale myślę, że powie mi to moja córka, która kocha mnie bardzo, ale jest moim najsurowszym krytykiem.
Powrócę do pytania - czego życzy się aktorce, poza zdrowiem?
Wciąż mam nadzieję, że znowu pojawi się reżyser, który po raz kolejny mnie „uwiedzie" i uwierzy we mnie. Zaczynam próby z Eweliną Marciniak i trochę liczę, że może to będzie ten ktoś?