Gratuluję nominacji do tytułu najlepszego reżysera minionego sezonu według redakcji czasopisma Teatr. „Dekameron” Boccaccia to Pański wybór czy propozycja Pana Dyrektora Piotra Półtoraka?
Dziękuję. To mój pomysł. Jeżeli chodzi o wybór tekstu, dostałem kredyt zaufania. Zaproponowałem trzy czy cztery tytuły i zgodziliśmy się na „Dekameron”.
Wybór tego tytułu nawiązuje do sytuacji pandemii czy decydowała wartość samego utworu?
Sam tekst jest niezwykły. Już wybór z setki nowel jest trudnym zadaniem, ale też inspirującym, ciekawym na tyle, że za każdym razem „Dekameron” można opowiedzieć całkiem inaczej. Przyznam się, że znałem jedynie część tych opowiadań. Ale przygotowując się do napisania adaptacji, przeczytałem całość. I robi ona wrażenie, podobnie jak „Don Kichot” Cervantesa – i opisem niezwykłym epoki, ale też niemalże jednością tej krainy w pasie wokół Morza Śródziemnego. To nie są tylko opowiadania włoskie, ale też greckie czy z południa Francji lub wybrzeża Afryki.
Podkreślenie tego faktu stanowi novum Pańskiej adaptacji. Jaki ona ma charakter? Jaki był klucz wyboru nowel?
Wrócę jeszcze do faktu, że początkiem do snucia tych opowieści jest ucieczka z miasta spowodowana epidemią dżumy. Zawarty we wstępie opis zarazy szalejącej we Florencji pokrywa się z tym, co u nas działo się niedawno. Zatem punkt startu jest podobny. Zamieściłem go jako ramę narracyjną w naszej opowieści. Współczesny kontekst sam się narzuca, bo jesteśmy w czasie tuż popandemicznym. Wydało mi się to interesujące dla widza, jak niewiele się różniło nasze zachowanie.
Pytanie: czy my się tak spotykaliśmy, żeby się dzielić opowieściami?
Myślę, że bardzo różnie. Część ludzi była bardzo zamknięta i o takich postawach też pisze Boccaccio. Ale w czasie pandemii ludzie funkcjonowali też w mniejszych społecznościach, w bardziej zaufanych gronach. To jedno. Druga sprawa: autor wskazuje odbiorców swoich opowieści, a są to według niego kobiety. Dla nich „Dekameron” powstał. Jak pisze autor, mężczyźni mając więcej swobody, mogą korzystać z innych rozrywek w życiu, a kobiety cierpią na tym, że są przywiązane do domu i w związku z tym lektura staje się rozrywką, która zadowala ich potrzeby i gusta. To ciekawe, bo jeśli przyjrzeć się badaniom nawyków czytelniczych – to okaże się, że dziś kobiety znacznie więcej czytają… (śmiech)
Co za koincydencja, nic się nie zmieniło!
Nic się nie zmieniło! Co więcej, natrafiłem na bardzo ciekawe zdanie autora w posłowiu, w którym odpowiada na pytanie, po co w ogóle studiować przeszłość. Część opowiadań dzieje się współcześnie, a część opowiadana jest z perspektywy czasu, dzieje się nawet w antyku. I autor pisze, że studiowanie przeszłości daje nam możliwość lepszego orientowania się w tym, co jest teraz i przewidywania tego, co będzie w przyszłości. I ta zasada, wydaje mi się, stosuje się dzisiaj idealnie do jego tekstu. To znaczy, że dzięki tym historiom poznajemy siebie i lepiej orientujemy się, skąd pojawiają się problemy, że nie są niczym nowym ani nie wzięły się znikąd. Że te historyczne umocowanie jest ważne dla poznania samego problemu, jak też szukania rozwiązań.
Czy zmieniła się postawa wobec śmierci? Dziś częściej to postawa ucieczki?
Wydaje mi się, że formą ucieczki jest znalezienie grona ludzi, wśród których dobrze się czujemy, wśród których te relacje są gęstsze i bardziej wiarygodne, rzetelne. To jest nie tylko ucieczka od zarazy, ale też ucieczka od społeczeństwa, do którego, co więcej, kiedyś trzeba wrócić! Ten model ucieczki pojawia się też u Shakespeare’a w „Jak wam się podoba”. Ucieczka do Lasu Ardeńskiego jest ucieczką od dworu, od cywilizacji, ale też jest tylko na chwilę. Wydaje mi się, że podobnie jest w „Dekameronie” – czas, kiedy jesteśmy z innymi, możemy wejść głębiej w relacje, ale potem trzeba wrócić do rzeczywistości – żyć dalej życiem, które jest dla nas powszednie.
Zatem to jest tylko nasza mrzonka o możliwości ucieczki…
I od śmierci, i od świata.
To wracamy do pytania o klucz wyboru…
Kluczem jest kobieta – tzn. starałem się wybrać opowieści, które jakoś istotnie dotyczą historii kobiecych. A po drugie, idąc za myślą autora, że ten tekst jest dla kobiet pisany, spektakl też jest dedykowany kobietom. Oczywiście zapraszamy też mężczyzn, ale punkt widzenia jest trochę przesunięty także ze względu na relacje. Siedem kobiet wyrusza na prowincję, by uciec z miasta przed pandemią, kobiety zapraszają mężczyzn, tylko ich zapraszają! Przewodniczką tej wyprawy jest Pampinea, która zarządza wszystkim, także obyczajami w ramach tej wyprawy.
To przenosi się również na narrację. Oczywiście są dwie historie, w których kobieta nie znajduje się w centrum. Jednak i te historie oscylują wokół tematów, które wydają się być opisywane bardziej z punktu widzenia kobiety niż punktu widzenia mężczyzny, np. historia Calandrina przy nadziei, trochę groteskowej postaci. To opowieść o tym, jak ciąża mogłaby wyglądać gdyby to mężczyzna miał urodzić dziecko.
Czy przedstawienie będzie poetyckie, a może komediowe, bo opowieści są chwilami frywolne?
Tak, są frywolne. Ten tekst znajdował się jakiś czas na indeksie ksiąg zakazanych. Tematy tam poruszane i sposób ich aranżacji bywają nawet sprośne. Stawiamy na umowność i żadnej dosłowności w przedstawieniu nie ma. Oscylujemy pomiędzy tematami komediowymi a poważnymi, bo inscenizujemy co najmniej trzy historie, które nie są zabawne. Natomiast ponieważ opowiadamy dziesięć historii, to siedem komediowych pokazuje proporcje tego, co komediowe do tego, co poważne. Staramy się unikać farsowości, nadać spektaklowi lekkość komediową skontrowaną czymś poważnym i w takiej umowno-poetyckiej formie oddać charakter i różnorodność „Dekameronu”. Mam nadzieję, że przedstawienie będzie zabawne.
A język tak bardzo odległy od współczesnej polszczyzny? Jak się nad nim pracuje z aktorami?
To język uwspółcześniony w jakimś stopniu, bardziej stylizowany niż odpowiadający językowi epoki, bo tłumaczenie Edwarda Boyé powstało stu lat temu, więc jest odległe. Ale to jedyne pełne tłumaczenie „Dekameronu” w języku polskim. Pozostaje jednak stylizacją, są tam pewne utrudnienia. Jednak w tej adaptacji, udało się chyba, stosując trochę cięć i skrótów, uzyskać język, który, mam nadzieję będzie komunikatywny. Podparty także sytuacją i interpretacją jest bardziej przyswajalny dla widza niż w samej lekturze en bloc tego tekstu.
Jaki jest wkład w tworzenie dzieła Pańskich współpracowników scenografa i kostiumograf?
Ze scenografem Honzą Polivką i kostiumograf Joanną Walisiak mamy na koncie ponad dwadzieścia wspólnych realizacji. Zawsze zaczynamy tak samo: od czytania tekstu i od spotkania, na którym wymieniamy się skojarzeniami wokół tekstu. A jak już się zdecydujemy, gdzie akcja się odbywa i w jakiej stylistyce się chcemy poruszać, to dosyć szybko jesteśmy w stanie zbudować przestrzeń i dokomponować do tego kostiumy, bo dbamy o absolutną spójność. To nie jest tak, że każdy sobie sam przygotowuje projekty i potem się je łączy! Na początku jest dialog i próba wypracowania przynajmniej w głowie obrazu rzeczywistości, o której będziemy opowiadali. Zawsze staramy się budować takie światy teatralne, które dają spore możliwości aktorowi. Tu jest mniej dekoru, a bardziej są to scenografie stanowiące przestrzeń praktyczną dla aktora. Dbamy o funkcjonalność teatralną, gdzie ani scenografia, ani kostium nie przytłaczają. Tu zdecydowaliśmy się w kostiumach na monochromatyczną niemal paletę barw. Podstawowe stroje są od złamanej bieli do beżu i przy tym stylizowanym kostiumie zdecydowaliśmy się na buty sportowe.
Jako przełamanie stylu?
Trochę tak, a także z uwagi na dynamikę tego, co aktorzy muszą wykonać na scenie. Wyszło trochę modowo. Inspiracja jest kostiumem z epoki, natomiast mogłyby się te stroje pojawić na wybiegu mody. A ponieważ mamy pięćdziesiąt kilka postaci zaludniających te historie, musieliśmy znaleźć sposób, jak przekształcić tzw. bazowy kostium w prosty sposób przez dodanie jednego elementu lub zdjęcia czegoś. Mamy drugi kolor od różu do fioletu, który jest kontrą dla pierwszej palety, i wyraźnie oznacza postać czy za pomocą kostiumu, czy rekwizytu.
Tajemnica epoki uwidoczni się w tym spektaklu? Pozwoli nam Pan dotknąć uroku tego świata?
Myślę, że tak. Z jednej strony uroku, a z drugiej strony zadziwiającej aktualności tych historii – co stale wychodziło w pracy z aktorami. Pojawiają się zdarzenia, które uaktualnione pod względem języka i realiów pozwoliłyby na napisanie dramatów współczesnych.
Jest w „Dekameronie” dużo opowieści o poszukiwaniu miłości i zdradzie, o relacjach międzyludzkich!
Tak, to jest to! W centrum tych kobiecych historii Boccaccia – miłość i poszukiwanie miłości, a także poszukiwanie samego siebie.
Jak się Panu pracuje z aktorami?
Bardzo dobrze i to nie jest czczy komplement. Bardzo szybko dało się wzbudzić zainteresowanie samym tekstem. Aktorzy mieli ochotę, by rozpocząć próby. A potem okazało się, że konsekwencja pracy w zaproponowanej stylistyce daje aktorowi spore przestrzenie do grania. Na poziomie warsztatowym – w tych scenach są wyraźnie zarysowane konflikty, wyraziste postacie, przejścia miedzy postaciami są interesujące. A wszystko jest dynamiczne, plus mierzenie się z frazą. Koledzy dają mnóstwo od siebie do moich pomysłów, szukają wiarygodności. Gdyby tę historię opowiadać tylko z poziomu formy, to urok ulotniłby się po dziesięciu minutach.
Natomiast każda z postaci wymaga odnalezienia jej prawdy. Poszukiwanie sytuacji i wiarygodności działania postaci to wspaniała uczciwa praca ze strony aktorów i aktorek.
Staram się jak najwięcej wiedzieć o scenie, by można ją było postawić, ale zostawiam przestrzeń do wspólnej pracy. Mnie bardzo interesują sposoby myślenia i przestrzenie kreatywności w aktorach. Co więcej – to mnie uruchamia, ale też pozwala na uzyskanie efektu, w którym aktor identyfikuje się z tym, co gra. Nie jest to tylko narzucone z zewnątrz, ale to, co sam w dużej mierze wykreował. Taki rodzaj dialogu wydaje mi się szlachetnym i przynoszącym satysfakcję obu stronom stylem pracy. A podstawą jest wnikliwe czytanie tekstu.
Życzę wspaniałej premiery i zainteresowania tą opowieścią widzów!