Logo
Recenzje

Ubu, nasz bliźni, nasz bracie

18.09.2025, 12:58 Wersja do druku

Ubu Król Alfreda Jarry'ego w reż. Konrada Dworakowskiego w wyk. Teatru Chorea i Grupy Coincidentia na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Retroperspektywy w Łodzi. Pisze Michał Lachman w portalu lodzwkulturze.wordpress.com.

fot. Joanna Krukowska

Od zawsze wiadomo, że Ubu Król traktuje o Polsce. Po co więc robić o tym spektakl teraz?

Ubu Króla w reżyserii Konrada Dworakowskiego czytam jako dowód bezsilności. Nie artystycznej, a życiowej, moralnej i światopoglądowej. Jest w tym spektaklu dawka obrzydzenia, której już nikt nie kryje. Jest zanurzenie się w ohydzie, przed którą nikt nie potrafi się obronić. Jest smutna zgoda na smród i zepsucie jako składowe naszej wspólnej egzystencji – więcej, jest pogodzenie się z faktem, że właśnie w tym smrodzie się zadomowimy, zasklepimy, a może i poczujemy szczęśliwi. Skoro wszystko śmierdzi, to w końcu coś zaczyna pachnieć.

Ubu u Dworakowskiego ubrany jest w dziurawe rajstopy i podkoszulek, spod którego wystaje zabrudzony na brązowo pępek. Na początku przedstawienia przyszły król siedzi przy stole i ugniata w palcach brązowy wałek, który nosi w słoju wypełnionym żółtawą cieczą. Jest jak nauczyciel biologii pokazujący klasie zakonserwowany preparat potrzebny do prowadzenia lekcji o naturze i jej prawach.

Co jakiś czas sięga pod pachę, po czym wącha palce. Zepsute powietrze dostarcza w tym spektaklu spoiwa dla społecznych więzi, motywacji do działania, czasami wywołuje erotyczne uniesienia. Tu wszystko śmierdzi, a ci którzy czują ten sam smród stają się elementami tej samej wspólnoty. Zęby postaci są poczerniałe, ciała zapocone, ubrania stare i znoszone, a Bardior żuje jakąś ciemną substancję, którą chowa w majtkach.

Dla Dworakowskiego i zespołu mniej istotny jest system władzy, to znaczy zarysowany przez Jarry’ego typowy mechanizm wyłaniania tyrana. Przestrzeń wypełniają wiaderka, drabina, zwisające folie, stare krzesła. Przypomina to miejsce pracy malarskiej ekipy podmalowującej lamperie w niewielkim m2. Twórcy przedstawienia przyglądają się temu, kim są ludzie władzy, jak wyglądają i jaka osobowość kryje się za ich decyzjami, słowami i gestami. Adaptacja idzie dość wiernie za fabułą Jarry’ego: od decyzji Ubu, by sięgnąć po koronę, przez zabicie Króla Wacława, okrucieństwa nowych rządów, bunt przeciw Ubu, jego upadek i dryf państwa w nieznane.

Właśnie obrzydliwość świata traktowana jako norma i zwykłość uderza najbardziej. Gdy Ubu defekuje, nie tylko robi to przy nas do blaszanego wiaderka, nie tylko słyszymy przy tym stosowne dźwięki instrumentalizowane na żywo (Konrad Dworakowski), ale na koniec jednym kopnięciem wylewa zawartość pojemnika, a Ubica posłusznie ją wyciera. Zabicie Króla Wacława planuje się tu na wymiętoszonym prześcieradle, po którym nieudolnie przesuwane są figurki przypominające armaty. Ale żadne w tym planowanie, bo grupa buntowników wygina się w konwulsjach, plan bitwy łamie się i gniecie, a Ubu oblewa go haustami piwa, które głośno konsumuje prosto z puszki.

Obraz władzy jako (nie)śmiertelnego fetoru opisuje i nowe, i stare porządki. Król Wacław już za życia jest martwy, przetrzymywany w czarnym plastikowym worku, ukazany jako pożółkła, zbutwiała mumia. Mówi tylko wtedy, kiedy animujący tę kukłę aktor rozwiera mu usta palcami, aby wydobyć dźwięk. Podobny gest wykonywał będzie później Ubu, kiedy już jako dyktator zakryje twarz upiorną zielonkawą maską, którą należy odchylić, by wydać kolejne polecenie bądź wyrok śmierci.

Namówiony przez żonę do buntu, Ubu czuje, że to rola skrojona nie na jego miarę. Wpada w histerię i szlocha. Zamordowanie Wacława również jest nieheroiczne, dokonuje się jakby przez przypadek, ktoś popycha katafalk, na którym leży i tak już butwiejący władca, Bardior nieudolnie upuszcza drewnianą pałkę i tyle – dokonał się zamach na władzę. Przypadkowa śmierć, przypadkowy przewrót, nikt nie jest do tego gotowy, nic nie zostało zaplanowane. Buntownicy zaskoczeni, nieprzygotowani, przerażeni. Ale za chwilę pojawia się projekcja odgrywająca ten sam mord inaczej. Na wyświetlanym filmie te same postaci biją i kopią na śmierć leżącego człowieka. W ich działaniach nie dostrzeżemy wahania, za to nienawiść i determinację. Jakby film ukazywał podświadomość zagubionych buntowników. Byczysław, który po śmierci ojca ma go pomścić, także zdaje się więcej niż przerażony. Głupkowato kręci głową i przewraca oczami zupełnie niegotowy do spełnienia swojej historycznej funkcji.

W tym miejscu ujawnia się chyba najbardziej trafna diagnoza władzy obecna u Jarry’ego. To moment, w którym spanikowany Ubu, nieprzygotowany do rządzenia, ostatecznie dorasta do nowej roli, przyjmuje ją jako – w swoim mniemaniu – dziejową konieczność i… i staje się tyranem. Cała sekwencja zainscenizowana została w konwencji burleski i patosu. Koronacja następuje przy podniosłych dźwiękach tamburynu i bębna, a na głowie nowego władcy ląduje kask rowerowy.

W otoczeniu uniżonych poddanych Ubu kurczowo ściska walizkę z pieniędzmi. Już zrozumiał, że skoro ma wszystko, wszystko może stracić. Jego zapoconą twarz Ubica wyciera białą ścierką, na której pojawia się odwzorowanie twarzy w formie uśmiechniętej emotki. Całun na miarę dzisiejszych zbawicieli. 

Ubu sypie garść monet w kierunku widzów. Jednak są one przywiązane do jego marynarki na cienkiej gumce i zawsze wracają do kieszeni, z której zostały wyjęte. Poza tym następuje już tylko łupienie i mordowanie poddanych. Szlachcice muszą zadeklarować swój majątek i pochodzenie, po czym otrzymują cios bokserką rękawicą i padają z głośnym brzęknięciem na ziemię. Chłopi złupieni zostają do ostatniego grosza, kiedy Ubu chodzi od domu do domu, zastraszając ich i terroryzując. W tej scenie król nosi już maskę, a konwencja przedstawienia odchodzi od burleski czy komedii, za jakie można je było uznać na początku.

Teraz Ubu jest zimny, stanowczy, wulgarny, zdeterminowany. Szuka poklasku u widzów, zwraca się do nas, z dezaprobatą komentując strach i przerażenie poddanych. Polityka stała się brutalnym bokserskim pojedynkiem, którego obecność sygnalizowana jest już w scenie otwierającej spektakl. Jednak na początku oglądaliśmy co najwyżej przyjacielski sparing, a obecnie mamy do czynienia z krwawą jatką. Ubu jest poważny i wyrachowany – „teraz będę stanowił prawa” – mówi i rozwala kijem bejsbolowym głowę czerwonej kapusty. Jesteśmy w domu.

W końcu Bardior chowa się w toalecie i zwiewa od swego pana, by knuć własny przewrót. Ubu szuka go w rurach kanalizacyjnych, a my słyszymy bulgot w ich wodnych ciągach i wiemy, że zepsucie jednej władzy prowadzi do kolejnego, równie smrodliwego dyktatu. Bardior udaje się po pomoc do cara – to animowana przez Dworakowskiego figura niedźwiedzia grającego na rosyjskiej harmoszce. Bardior tańczy w takt tych skocznych dźwięków i przyjmuje od swojego nowego zwierzchnika brązową łapę niedźwiedzia z czarnymi pazurami. A Ubu? Tak jak nie potrafił przyjąć władzy, tak nie gotów jest na jej obronę przed armią rosyjską. Ubica tłumaczy mu list z pogróżkami, który przekracza leksykalne kompetencje tyrana, ponieważ spisano go w języku angielskim. Ale kiedy ten autokrata w końcu rozumie sens wiadomości, zabiera się za planowanie obrony, infantylnie inscenizując jej przebieg za pomocą nadgryzionej kiełbasy i kawałka chleba.

Koło dziejów toczy się dalej, a armia Ubu tańczy sekwencję wojenną z gestami przypominającymi hajlowanie, jednocześnie skandując „pokój”. Rozumiemy, że każde zniewolenie ma w oczach niektórych smak wolności. W tym samym czasie konsoliduje się tłum pod wodzą Byczysława, który planuje obalić króla. Ciżba pręży ciała we wspólnej konwulsji, krzycząc „Polska”. Ubu dzieli się jeszcze ze wszystkimi kilkoma obelżywymi dowcipami o gejach, Rumunach i osobach z niepełnosprawnościami, po czym następuje ekstatyczny taniec, jakby wstrząs przed nadchodzącym atakiem.

Na koniec wszystkie postaci zbierają się w zwartą grupę wokół Ubu pomimo tego, że stracił władzę. „Ten okręt idzie całkiem krzywo” – konstatuje były już dyktator i dalej wyznacza nam kierunek dryfu. W sukurs przychodzą buńczuczne zapewnienia, że „Gdyby nie było Polski, nie byłoby Polaków” oraz absurdalne przyśpiewki „Wszystkie rybki śpią w jeziorze”, co prześmiewczo ilustruje stan polskiej świadomości w obliczu zagrożenia (chocholi taniec wersja na dziś?). Wśród tego zgiełku coraz wyraźniej słyszymy latające muchy i komary. Na powolnym wyciemnieniu dochodzą do nas już tylko ich irytujące brzęczenie i głośne plaśnięcia rąk tych, którzy bezskutecznie bronią się przed gryzącymi insektami. Waleczności na tyle właśnie starczy: z czasem nauczymy się odganiać atak much. Nasza nowa reduta.

P.S. Zrezygnowałbym z flag Ukrainy i Palestyny. Z szacunku dla Śmierci. Przy nich odwracają się proporcje i nagle mądry Jarry zmienia się w śmieszną kolejkę Piko poprykującą po podłodze w dziecięcym pokoju. Przecież po obejrzeniu przemyślanego i filozoficznego przedstawienia Dworakowskiego rozumiemy już bez dodatkowych podpowiedzi, po czyjej stronie powinniśmy stanąć: ginących obywateli Ukrainy, mieszkańców Gazy i żydowskich zakładników.

Tytuł oryginalny

Ubu, nasz bliźni, nasz bracie

Źródło:

https://lodzwkulturze.wordpress.com
Link do źródła

Autor:

Michał Lachman

Data publikacji oryginału:

30.08.2025

Sprawdź także