„Córka” Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej w reż. autorki Teatru Młyn w Warszawie online. Pisze Krzysztof Krzak na blogu KTO - Kulturalne To i Owo.
Po pokazanym on-line w czerwcu „Niedzielnym popołudniu” Teatr MŁYN w Warszawie udostępnił na listopadowy weekend (20 – 22 listopada br.) kolejny spektakl ze swego repertuaru – „Córkę” Natalii Fijewskiej – Zdanowskiej.
Podobnie jak w przypadku „Niedzielnego popołudnia”, tak i w tym przypadku Natalia Fijewska – Zdanowska jest nie tylko autorką scenariusza, ale i reżyserką przedstawienia. I myślę, że można bez żadnej przesady stwierdzić, iż jawi się ona jako znakomita znawczyni psychiki i relacji międzyludzkich, zwłaszcza tych, przynajmniej formalnie, sobie najbliższych. W pierwszym spektaklu było to małżeństwo, w przypadku „Córki” są to matka i córka, które podejmują próbę swoistej rewizji wzajemnych relacji. Czy uda im się powrócić do siebie?
Barbara w wyniku wypadku traci pamięć, tak przynajmniej wygląda to na początku. Do rannej matki wezwana zostaje przez policję jej córka Agnieszka. Lekarz zaleca jej jak najwięcej rozmawiać z rodzicielką, bo powinno to odwrócić złe skutki niefortunnego skoku 61 – latki do objeżdżającego pociągu. Początkowo matka zastawia się niepamięcią, nie rozpoznaje córki, nie zna szczegółów obecnego życia córki, nie wie, że jest babcią. Wraz z upływem czasu i z pomocą 33-letniej córki zaczyna sobie kojarzyć większość faktów ze swego życia, choć widzi je zupełnie inaczej niż Agnieszka. To, co Barbarze wydaje się działaniem dla dobra dziecka (pobyt w więzieniu za działalność opozycyjną, mającej przynieść przyszłym pokoleniom wolność, wyjazd do Londynu „za chlebem”, by poprawić warunki egzystencji rodziny), dla jej córki jest przejawem braku matczynej miłości i porzuceniem. Ba, rodzi też poczucie winy u dziecka, że może nie zasłużyło na zainteresowanie ze strony matki. Stąd też pragnienie bycia zupełnie inną od swojej rodzicielki. Dlatego Agnieszka, w przeciwieństwie do artystycznie roztrzepanej, nad wszystko inne przedkładającej poczucie wolności Barbary, jest osobą uporządkowaną, czasami nawet upierdliwie pedantyczną, zadręczającą siebie i męża nadmierną troską o ich 2,5-letniego Kubę; zdobywa też stabilny zawód, dla którego (ku niezadowoleniu matki) porzuca rozwijanie artystycznych umiejętności. Ale czy to daje jej szczęście i spełnienie?
Natalia Fijewska – Zdanowska świetnie kontrastuje swoje bohaterki, a niezwykle ciekawa konstrukcja dialogu między matki i córki prowadzi do zaskakującego finału i równie nieoczekiwanych konkluzji. Słucha się tego w ogromnym napięciu, co jest zasługą znakomitych aktorek występujących w „Córce”. Matką jest Joanna Żółkowska, aktorka, której rozwój artystyczny mam przyjemność oglądać niemal od początku, gdy w latach 70. i 80. minionego wieku bardzo często gościła w spektaklach Teatru Telewizji, których wymiar był głównie artystyczny, nie propagandowy. Jako Barbara pokazuje Żółkowska niemal cały wachlarz swoich umiejętności aktorskich, także – choć w ograniczonym stopniu – charakterystycznych. Przyjemnością jest obserwować, jak tworzy portret swojej bohaterki drobnymi gestami, spojrzeniami, grymasami twarzy! Jako córka partneruje jej Zuzanna Fijewska – Malesza. I jest to prawdziwe partnerowanie, na granicy autentycznej relacji prawdziwych postaci, a nie stworzonych na potrzeby utworu literackiego. Jest do bólu wiarygodna jako kobieta z pozoru spełniona, z wszelkimi oznakami sukcesu życiowego i zawodowego, a jednak… To dzięki obu aktorkom (i mądremu tekstowi Fijewskiej – Zdanowskiej) skromne w formie przedstawienie z minimalistyczną scenografią ma ogromny potencjał emocjonalny i psychologiczny, skłaniający do refleksji i – być może – rewizji swoich postaw życiowych. Spektakl ma przy tym dynamiczne tempo (na krótkie tylko chwile „wyhamowywane” przez piosenki skomponowane przez Filipa Dregera) i wszystkie elementy, które stanowią o istocie teatru.