„Prawdziwa historia” na podstawie tekstu dwóch opowiadań Olgi Tokarczuk w reż. Michała Zadary w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Michał Derkacz w portalu wroclaw.dlastudenta.pl.
7 listopada 2025 roku w Teatrze Polskim we Wrocławiu (Scena na Świebodzkim) odbyła się prapremiera spektaklu „Prawdziwa historia” w reżyserii Michała Zadary, na podstawie tekstu dwóch opowiadań Olgi Tokarczuk. Reżyser przenosi tekst na scenę dokładnie tak, jak został napisany, bez skracania go czy adaptowania po swojemu, otwarcie nazywając to dzieło inscenizacją. Jak to się udało i czy warto zobaczyć efekt końcowy?
Trzeba przyznać, że pomysł twórczego umieszczenia utworu polskiej noblistki na scenie jest paradoksalnie tak samo odważny co bezpieczny. Z jednej strony można powiedzieć, że twórca wziął na warsztat tekst z najwyższej półki, przez co wystawił się na większy niż zazwyczaj ostrzał oceniających. Z drugiej strony pozostawiając wszystko bez skrótów z definicji odebrał im możliwość krytyki owego tekstu, bo w tym przypadku odesłać trzeba wszystkich do recenzji literackich.
My także nie będziemy zajmować się tym, co Michał Zadara zrobił z tekstem oryginału, bo nie zrobił z nim nic. Skupimy się zatem na czysto artystycznej interpretacji jaką pokazano nam na scenie Teatru Polskiego, a w tej warstwie jest o czym pisać.
Jeszcze przed rozpoczęciem przedstawienia w holu teatru premierowa publiczność, która przybyła ze sporym wyprzedzeniem, mogła podziwiać proces malowania ogromnego obrazu na żywo. Sam reżyser „Prawdziwej historii” oraz Alexandra Grant (amerykańska artystka wizualna z polskimi korzeniami) malowali tytuł oraz imię i nazwisko autorki tekstu, nadając całemu wydarzeniu nieco performatywnego charakteru, a efekt końcowy będzie zapewne do zobaczenia w teatrze dla widzów w kolejnych terminach.
Sam spektakl także ma w sobie coś z performance’u, bo wszystko zaczyna się od całkowicie pustej sceny, gdzie przez obsługę i samych aktorów dopiero wnoszone są kolejne elementy scenografii – przyklejana jest „podłoga”, wnoszone krzesła, ustawiane mikrofony czy pulpity do oparcia wydrukowanego tekstu. Już to jest zaskakujące, zgodnie z założeniem „może znacie tekst, ale nie wiecie jak go zaprezentujemy”.
Zabawa z widzem trwa w najlepsze również później, bo pierwsze kilkanaście minut wygląda jak zwykłe czytanie performatywne. Oczywiście, doświadczeni artyści (Monika Bolly, Marian Czerski, Jakub Giel, Mariusz Kiljan i Edwin Petrykat) z ogromną wprawą i charyzmą przekazują tekst zmieniając się co chwilę, ale nie oszukujmy się – nie dla takiego widowiska przyszła tu widownia. Formuła ta wyczerpuje się szybko i po takim wstępie na scenie zaczyna się dziać znacznie więcej. Narracja nabiera rozpędu i charakteru, a obsada odgrywa role kolejnych postaci. Pojawiają się nowe rekwizyty, znikają stare, a nawet zmienia się aranżacja scenografii, aby lepiej oddać tekst wrażeniami wzrokowymi.
Oczywiście kartki z tekstem znikają błyskawicznie, bo aktorzy mają go w głowach, a sposób przekazywania treści jest fantastyczny – często sama intonacja czy pauzy sprawiają, że publiczność zanosi się śmiechem, a tragikomiczne wydarzenia wciągają nas bez względu na to czy znamy „Prawdziwą historię”, czy też nie.
Po przerwie następuje druga część przedstawienia, biorąc na warsztat „Pasażera” – zdecydowanie krótsze i będąc szczerym – mniej efektowne do wystawienia opowiadanie. Mamy wrażenie, że spokojnie można było zrobić spektakl o te 20 minut krótszy, ale czy wtedy teatr sprzedałby bilety na 60-minutowy pokaz? My bez zawahania polecalibyśmy i taką wersję.
Czy pierwszy spektakl Michała Zadary w Teatrze Polskim we Wrocławiu, od kiedy obejmuje on jednocześnie stanowisko dyrektora tej instytucji, ma jakieś wady? W zasadzie przeszkadzać może tylko fakt, że inscenizowane opowiadanie nie zawiera dialogów, przez co aktorzy bardzo rzadko mają szansę wejść ze sobą w jakieś interakcje. Można odnieść wrażenie, że to grupa osób, jednocześnie wygłaszających z pamięci tekst opowiadania Tokarczuk. Natomiast sposób w jaki to robią i artystyczny sznyt całego wydarzenia sprawiają, że ten teatralny eksperyment uznajemy za naprawdę udany.