EN

2.10.2021, 15:21 Wersja do druku

Tragedia antyczna nogami do góry

 “Koniec z Eddym” Edouarda Louisa w reż. Anny Smolar w STUDIo teatrzegalerii w Warszawie. Pisze Weronika Siemińska Teatrze dla Wszystkich.

fot. Bartek Warzecha

Na scenie widzimy dwie kubicznie zdeformowane postaci – długorękiego mężczyznę i kobietę o wodnistym wzroku. To przyszli rodzice. Mówią o swoich oczekiwaniach wobec dziecka. W zasadzie monologuje on – ojciec, wszech mężczyzna. Tak rozpoczyna się najnowszy spektakl Anny Smolar wystawiany w warszawskim Teatrze Studio na podstawie autobiograficznej prozy Eduarda Louisa o tym samym tytule. Potomek ma być taki jak on – najmężniejszy, dominujący i wulgarny. Stanie się jednak przeciwnie. Ojciec będzie musiał znosić wrażliwego, niezdarnego geja, nieustannie machającego rękami. Ta scena to swoisty prologos – zapowiedź przyszłej tragedii. Posługuję się tym pojęciem, ponieważ cały spektakl formalnie jak i treściowo napisany jest w uwspółcześnionej konwencji tragedii antycznej.

fot. Bartek Warzecha

Eddy, urodzony w małym miasteczku na południu Francji w biednej robotniczej rodzinie, jest skazany na bycie społecznym wyrzutkiem przez fatum – deterministyczną siłę. Gdy w jednej z pierwszych scen opowiada na pozór pozbawioną sensu anegdotę rodzina wymieniając uwagi między sobą obserwuje go ze zgorszeniem. Coś jest z nim nie tak. Jakoś dziwnie rusza rękami. Jest jakby zniewieściały. Scena ta jest odpowiednikiem greckiego parodos – informuje w jaki sposób doszło do konfliktu tragicznego. Należy zaznaczyć, że w tragedii antycznej partie te śpiewał chór, który w spektaklu Smolar nie występuje jako osobny podmiot, ale jego funkcję pełnią śpiewający lub monologujący bohaterowie. Eddy jest skreślony dla swojej społeczności, musi się zmienić aby zostać zaakceptowanym. A odejście od swojej natury na rzecz męskiego etosu uniemożliwia szczęście. Anna Smolar prowadzi jednak narrację dwutorową, a jednocześnie absolutną. Trudno tu operować kategoriami czasowymi, gdyż pojęcia: wspomnienie i teraźniejszość przestają obowiązywać. Poznajemy Eduarda czyli Eddiego po wewnętrznej transformacji, jakby bardziej pewnego siebie i zdeterminowanego, a jednak podszytego rodzajem kruchości. Obserwujemy go jako pisarza już po wydaniu “Końca z Eddym”, a jednocześnie jego drogę godzenia się z przeszłością. Tak więc już od początku wiemy, że wbrew założeniom tragedii antycznej Eddy nie spełni zdeterminowanego planu, jednak nie jest jasne czy zdoła uwolnić się od nękającej go przeszłości i osiągnąć szczęście żyjąc w zgodzie ze sobą.

Kolejne sceny, jak gdyby epeisodia, przetykane są pieśniami chóru – stasimonami. Kiedy Eddy gnębiony jest przez swoich rodziców, Eduard w monotonnym śpiewie oddaje jego stany wewnętrzne. Muzyka Jana Duszyńskiego doskonale potęguje wszelkie odczucia, zdaje się łączyć umysł widza i spektakl w jakby jedną żywą materię. Kiedy dźwięk wyrasta, wydaje się mieć korzenie w naszym umyśle, jakby musiał zabrzmieć dokładnie tam. Eduard jest jedyną postacią, która zdoła wyjść poza ramy tragedii, a miejscami ją nawet odwrócić. W jego subtelnych gestach i ruchach możemy dostrzec jakiś rodzaj dumy i determinacji. Starożytni nazwaliby ją hybris. Tego typu postawa przeciwstawienia się losowi w klasycznej konwencji powinna doprowadzić bohatera do nieuchronnej klęski, jednak w tym przypadku staje się przeciwnie. To właśnie przez hybris Eduard podejmuje próbę rozliczenia się z przeszłością, dokonuje zmiany środowiska i sposobu bycia na niedopuszczalny przez dawne kręgi. Ta próba okazuję się być udana. W scenie zamykającej (exodos) dochodzi do ostatniej rozmowy między Eduardem a Eddym – nieustannie powracającą marą w życiu Eduarda. To ona każe mu odczuwać wstyd i strach. Wymazanie Eddiego jest trudne, a paradoksalnie staje się możliwe przez uwiecznienie – zapis. Eduard pisząc książkę przeżywa swoiste katharsis, które znajduje uwieńczenie w homoseksualnym pocałunku kończącym spektakl. Jest to akt wyzwalający, wręcz kosmiczny.

fot. Bartek Warzecha

Interesujące są także wątki poboczne zawarte w dramaturgicznym zapisie. Cały świat przedstawiony przesiąknięty jest tragizmem, a żadna z postaci nie jest od niego wolna. Podkreślają to geometryczne kostiumy deformujące ciała, które pokazują życia odkształcone przez ponad ludzkie siły. Oglądamy bohaterów ułomnych, krzywdzących innych, niemających wpływu na swój własny byt, a z czasem nawet potwornych i okrutnych. Jedyną postacią, która zdoła się pozbyć swojego kostiumu będzie matka. Zdaje się, że czynnikiem, który pomaga jej tego dokonać jest miłość. To Eduard zdejmuje z niej deformujący strój. Jest to miłość ułomna, niepełna, pozbawiona czułości, na którą nie stać ciężko pracującej, zmęczonej kobiety. Często jest to miłość pozostająca jedynie w obrębie próby, a jednak okazuje się wystarczająca. Zdjęcie kostiumu uwidacznia pięknie skrzącą się, elegancką suknię, w którą ubrana jest kobieta. Jednak wraz z przeobrażeniem przychodzi uderzająca świadomość. Matka próbuje znaleźć kardynalny błąd, który popełniła. Jest pewna swojej winy, nieuwagi w jakimś momencie życiowym. A jednak chór pod postacią Eduarda wyśpiewuje, że błędu nie było. Jest niewinna. Wszystko zdarzyło się jeszcze przed jej urodzeniem; to rodzina, to dzieci, to środowisko, to miejsce – wina jest absolutna, nie ma swojego początku, a jeśli ma to jest biblijny. Jest tak samo winna i niewinna jak każdy. Jednorodność przeciwieństw. 

Siostra i ojciec jednak muszą dopełnić swego deterministycznego losu. Jej ambicje zostały stłamszone w zarodku, a jego aspiracji nie widzieliśmy w ogóle. Za to obserwujemy jego powolną degradację, a w końcu odczłowieczenie. Oboje zostają zgnieceni przez deterministyczną maszynę. Istnienie owego mechanizmu podkreśla scenografia. Oczywiście, szare, ciężkie, zębate przekładnie, znajdujące się nad sceną, i surowe metaliczne tło, są odniesieniami do robotniczego miasteczka, w którym wychował się Eddy, ale także doskonale obrazują miażdżącą maszynerię nieprzyjaznego świata.

Anna Smolar mistrzowsko pozycjonuje się między skrajnymi biegunami coachowskiego etosu a koncepcją deterministycznie uwarunkowanego losu ludzkiego. Subtelne, zgrabne użycie konwencji tragedii antycznej z wyjściem poza jej ramy trafnie i zadziwiająco czytelnie odzwierciedla myśl spektaklu. Reżyserka pokazuje, że zmiana jest możliwa, ale nie maluje jej na różowo i nie próbuje udowadniać, że każdy może jej dokonać. Człowiek w dalszym ciągu pozostaje we władaniu nieznanych sił; uwikłany jest w łańcuch przeszłych wydarzeń okalających teraźniejszość. Większość bohaterów to ci, którym się nie udało, a przecież takich spotykamy w życiu najczęściej. Droga przekształcania się Eddiego w Eduarda, i jego uwalniania, nie jest ukazana; nie wiemy dlaczego Eddy, a nie na przykład jego siostra, jest tym, któremu udało się przełamać barierę zdeterminowanej przyszłości i osobowości. Wiemy jedynie, że niezbędnym jest pogodzenie się z przeszłością, z dawnym życiem i z sobą; resztę drogi musimy odkryć sami.

fot. Bartek Warzecha

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła