„Cholernie mocna miłość" Krzysztofa Szekalskiego w reż. Aleksandry Jakubczak Teatru im. W. Horzycy w Toruniu na XXVII MFT Kontakt w Toruniu. Pisze Tomasz Domagała na swoim blogu.
Nie ma tu co opisywać, to trzeba po prostu przeżyć. Zwłaszcza pierwszą część spektaklu, relacjonującego nam kolejne etapy pięknej miłości dwóch ludzi, z góry skazanej na katastrofę, bardziej niż to sobie można wyobrazić. Bo na cóż mogło liczyć w czasie II wojny światowej dwóch homoseksualnych chłopców: polski gimnazjalista i trochę starszy Austriak w mundurze III Rzeszy – na zrozumienie, akceptację, święty spokój? Dzieliło ich wszystko, połączyła miłość, tym piękniejsza, im bardziej niemożliwa. Nie można powiedzieć, że to się dobrze skończyło, ale Stefan po odsiedzeniu pięciu lat w więzieniu przynajmniej przeżył, co się stało z Williem, do dziś nie wiadomo.
Teatralna opowieść Aleksandry Jakubczak jest prosta w najlepszym tego słowa znaczeniu, prosto opowiedziana, jakoś tak lekko zagrana, bez silenia się na nie wiadomo jakie rozwiązania łapie za serce i po ludzku obchodzi. Wielka w tym zasługa muzyki Bartosza Dziadosza, która niezbyt skomplikowane sytuacje, wrzucone w straszny wojenny kontekst, przenosi w rejony jakiegoś mitycznego bezczasu. Przypomina mi się tu muzyka Stańki w filmie Pożegnanie z Marią, która w połączeniu ze stroną wizualną, odrealniała tę opowieść, czyniąc ją jakimś rodzajem baśni o tym, co niemożliwe. Druga część Cholernie mocnej miłości sprowadza nas na ziemię. Tak się nie stało – mówi nam Matka Stefana w znakomitej interpretacji Matyldy Podfilipskiej, dopowiadając nam losy swojego syna, który zresztą za chwilę we własnej, dużo starszej osobie, pojawi się na scenie.
Konstrukcja tej opowieści przypomina mi Brockback Mountain Anga Lee: najpierw bajka, potem dramat, a między wierszami nigdy niewypowiedziana tragedia. I bunt widza, bez względu na poglądy, wobec okrucieństwa świata wobec w sumie niczemu nie winnych, zajętych głównie sobą i swoją miłością ludzi. Tak też sobie myślę, że ten skromny spektakl Jakubczak więcej by zrobił dla gejów w Polsce, niż cała falanga hitów, zrealizowanych przez „nazwiska”, kapitalizujące wszędzie, gdzie się da, modny i obowiązkowy na progresywnych salonach gejowski vibe. Ale taki spektakl ma jedną wadę, ogłoszoną nam urbi et orbi przez jednego z dyrektorów czołowej warszawskiej instytucji: tak się dzisiaj teatru nie robi, a więc i nie zaprasza. Dlatego w imieniu polskich gejów, proszę Was, jedźcie do Torunia na Cholernie mocną miłość. Nawet Mike’owi się podobało!