„To tylko botoks – czyli zastrzyk uśmiechu” Nicka Reeda w reż. Bartłomieja Nowosielskiego Agencji Artystycznej Copa. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.
Skuszony promocyjnymi cenami biletów wybrałem się na impresaryjne przedstawienie „To tylko botoks – czyli zastrzyk uśmiechu” grane 16 listopada 2024 roku w sali Centrum Tradycji Hutnictwa w Ostrowcu Świętokrzyskim. O promocji wspominam nie bez kozery, bowiem odgrywa ona w sztuce angielskiego dramatopisarza, scenarzysty, reżysera, autora gier komputerowych Nicka Reeda przełożonej na język polski przez Klaudynę Rozhin istotną rolę.
To dzięki kuponom promocyjnym (tak przynajmniej napisano w notce producenckiej) do kliniki medycyny estetycznej „Popraweczka” trafiają bohaterowie sztuki, którzy okazują się w jakiś sposób ze sobą powiązani i którzy fakt tej wizyty pragną ukryć przed pozostałymi. Jako pierwsza w klinice prowadzonej przez nad wyraz wyrachowaną Cristinę (Ilona Janyst) zjawia się z zamiarem poddania się liftingowi twarzy 52-letnia Wendy (Anna Korcz), której towarzyszy córka Amy (Ewelina Kudeń-Nowosielska). Kobieta spotyka tu chłopaka swojej córki, z którą ten niedawno zerwał. Tim (Jakub Kucner) ma się poddać zabiegowi powiększenia penisa, ale mówi, że chodzi o korekcję nosa. Niebawem w „Popraweczce” pojawia się Gary (Zbigniew Suszyński), mąż Wendy, przekonany, że odwiózł żonę z córką na lotnisko, skąd miały się udać na Teneryfę. On postanowił ten czas wykorzystać na przeszczep włosów. Nie poznaje swojej „poprawionej” małżonki, gdy spotykają się na korytarzu kliniki. Ba, zauroczony kobietą zwierza się jej, podającej się teraz za niejaką Filippę, ze swoich problemów… małżeńskich. Tymczasem do kliniki przyjeżdża brat Garego, Billy (Kacper Gaduła–Zawratyński grający też dziennikarza Boba), którego Gary podejrzewał o romans ze swoją żoną. Jakby tego było mało, operacja Tima nie do końca się powiodła: organ jest wprawdzie większy, ale nie działa tak, jak należy. Wendy ofiaruje mu swoją pomoc, którą opacznie zrozumie córka. Wtedy do akcji wkroczą mąż i szwagier. W efekcie tej interwencji pomoc Cristiny i jej męża, doktora Longadonga (Krzysztof Wach), który egzamin lekarski zdał za dziesiątym podejściem i nigdy nie wykonuje operacji na trzeźwo, za to zawsze starymi narzędziami, będzie naprawdę niezbędna!
Finału tych perypetii, ma się rozumieć, nie zdradzę, choć nie trzeba wielkiej przenikliwości, by się domyślić, iż – jak na komedię przystało – będzie on szczęśliwy i do pewnego stopnia zaskakujący. Generalnie jednak w tej bezpretensjonalnej komedii próżno by się doszukiwać jakichś górnolotnych przesłań, impulsów do głębokich przemyśleń; sporo natomiast jest przewidywalnych sytuacji i reakcji bohaterów (przewidywalnych, bo znanych z podobnych teatralnych realizacji). „To tylko botoks” to jedna z wielu propozycji na sympatyczny, pełen śmiechu wieczór w teatrze.
Reżyserujący spektakl Bartłomiej Nowosielski wykorzystał dość powszechny teraz sposób tworzenia przedstawienia. Otóż skrzyknął grupę swoich koleżanek i kolegów znanych z ról w popularnych serialach, którzy w różnych konfiguracjach jeżdżą ze spektaklem po Polsce. Na szczęście robią to na bardzo przyzwoitym poziomie. Anna Korcz i Zbigniew Suszyński jako małżonkowie odbudowujący swoje relacje, budzący się do drugiej miłości wprost – mówiąc kolokwialnie – wymiatają. Z dużą swobodą i nie mniejszym zacięciem komediowym gra trunkowego lekarza Krzysztof Wach; zaskakująco wprawnie poczyna sobie na scenie Jakub Kucner, choć to w obsadzie, którą widziałem jedyny aktor bez pełnego kierunkowego wykształcenia.
Jest też kilka fajnych pomysłów reżyserskich, jak choćby ten polegający na chwilowym wyjściu aktorów z ról i zwracaniu się do publiczności jako osoby prywatne. Z treścią sztuki koresponduje też doskonale scenografia Andrzeja Brewińskiego, choć jej kolorystyka podkreślana w kilku scenach światłami (Wacław Zieliński i Kacper Szczepański) upodabnia klinikę do domu schadzek. Ale wątków erotycznych w sztuce Nicka Reeda nie brakuje, więc wszystko jest, jak być powinno. Satysfakcja widzów, sądząc po reakcjach, też.