Mocne sceny, zaskakujące duety, zwroty akcji - wrocławski koncert Quebonafide robił ogromne wrażenie - koncert w reż. Grzegorza Jarzyny relacjonuje Przemek Gulda w portalu Wirtualna Polska.
Wrocław to kolejny przystanek trasy koncertowej jednego z najpopularniejszych polskich raperów, Quebonafide. Jak zapowiada artysta, tak żegna się ze swoim pseudonimem i scenicznym wizerunkiem. Specjalne widowisko, które przygotował z tej okazji, jest niezwykłym połączeniem koncertu i spektaklu teatralnego.
Całując Natalię Szroeder
Czwartkowy koncert we Wrocławiu był widowiskiem porywającym i imponującym rozmachem. Po mistrzowsku połączyły się w nim piosenki artysty, wizjonerskie koncepcje reżysera teatralnego Grzegorza Jarzyny, barwne kostiumy i rozbuchane wizualizacje. Ozdobą wieczoru był spory, choć mniejszy niż kilka dni wcześniej w Warszawie, zestaw gwiazd, które przyjęły zaproszenie bohatera wieczoru do wspólnego występu.
Największą była oczywiście Natalia Szroeder, wokalistka i osobowość telewizyjna, a prywatnie - partnerka Quebonafide. Sprawdziła się na wrocławskiej scenie zarówno jako wokalistka i aktorka - Jarzyna przygotował dla niej i jej chłopaka kilka zmysłowych, lirycznych, pełnych emocji scen. Ogromny aplauz publiczności wywołał także Taco Hemingway, który kilkakrotnie pojawiał się u boku gwiazdy wieczoru. Inny raper, Malik Montana, palił na scenie "zioło", a potem z Quebonafide odegrał scenę aresztowania przez policję - "funkcjonariusze" rzucili obu artystów na ziemię, a ci rapowali, leżąc.
Uwięziony, rozszczepiony, ukrywający tożsamość
Z teatralnego punktu widzenia koncert Quebonafide jest wciągającą opowieścią z wyrazistym bohaterem, poszukującym własnej tożsamości i miotającym się między tkwiącymi w nim skrajnościami. Dramaturgia tego widowiska poprowadzona jest w taki sposób, żeby publiczność do końca nie miała pewności z kim ma do czynienia w kolejnych scenach, a końcowe napisy zamiast wyjaśniać sytuację, dodają tylko kolejny poziom wątpliwości.
Tematem, który od dawna przewija się w tekstach Quebonafide i dobrze wybrzmiewa w tym spektaklu, jest kwestia rozszczepienia osobowości, wewnętrznego rozdarcia czy syndromu borderline. Znalazło to znakomitą ilustrację w scenie, w której - "rozszczepiony" na swą realną postać i awatara na wielkim ekranie - Quebonafide dialoguje sam ze sobą, kłóci się, przekonuje swoje alter ego do własnych racji. W tej, ale i w wielu innych scenach, raper okazał się znakomitym aktorem, który z wyczuciem poradził sobie z wygrywaniem wszystkich niuansów postaci, w którą się wcielił.
Mnóstwo było w tym widowisku także innych mocnych i wyrazistych symboli: zakładanie i zrywanie masek, wciąganie i zdejmowanie kolejnych warstw strojów, coraz bardziej zaciemniających tożsamość i ukrywających osobowość, uwalnianie się z więzów, okowów i pułapek. Kostiumy, zaprojektowane przez teatralną scenografkę Annę Axer Fijałkowską, jeszcze bardziej potęgowały nieco ponurą atmosferę uwięzienia, izolacji i braku swobody. Tak działały kaptury mocno ukrywające twarze czy rękawy wydłużone jak w kaftanach bezpieczeństwa.
Opowieści o uwolnieniu i samotności
Symboliczne uwolnienie - przejmujące, ale i trochę niepojące - nastąpiło w scenie, w której bohater wygłosił pełen rozpaczy monolog o depresji i braku siły na walkę ze światem. W tle, na ekranie, delikatnie falowało stalowoszare, puste, jakby całkiem martwe morze, a Quebonafide z zamkniętymi oczami i złożonymi rękami uniósł się i wzleciał nad tłumem. Był Ikarem, był feniksem unoszącym się z popiołów, był mrocznym aniołem - ta scena mocno balansowała na granicy patosu, a może nawet kiczu, ale prowadzona czujną reżyserską ręką i wrażliwością Jarzyny ani przez moment nie osunęła się w tę stronę.
Nie zabrakło jednak w tym spektaklu także momentów dużo bardziej lekkich i radosnych. Jednym z najbardziej żywiołowych był ten, w którym do Quebonafide dołączyli Taco Hemingway i jeszcze jeden raper. Choć ich wizerunki zbudowane był na prostych przeciwieństwach: bieli i czerni, pozornie stawiających ich po dwóch stronach jakiejś nieistniejącej barykady, natychmiast było widać, że grają w jednej drużynie i jest między nimi niezwykła energia: tańczyli razem, skakali, ściskali się serdecznie. Ta wspólna zabawa znakomicie sprawdzała się zwłaszcza w kontekście tekstu, który wspólnie wykonywali: bardzo "chłopackiej" opowieści o samotności wśród pięknych dziewcząt.
Nie rapuje już o Gazpromie
Przy minimalizmie warstwy scenograficznej, ważnym elementem plastycznej strony tego widowiska były wizualizacje Zbigniewa Bzymka, wieloletniego współpracownika reżysera teatralnego Krystiana Lupy. Duża część z nich oparta była na wizerunku Quebonafide i grała z nim na różne sposoby: jego twarz czasem traciła skórę i stawała się nagą czaszką, czasem zaś rozkwitała kolorowymi kwiatami. Z wizualizacjami świetnie współgrały także światła podbijające nastrój i ważne elementy kolejnych scen.
Nie zabrakło także ciekawego akcentu ukraińskiego. W jednej z piosenek Quebonafide - nagranej długo przed rosyjską inwazją - pada porównanie skali jego sukcesu do potęgi rosyjskiego koncernu Gazprom. Pod wpływem wydarzeń na Ukrainie i roli tej firmy w finansowaniu wojny artysta postanowił nawet nie wymieniać jej nazwy - zmienił tekst piosenki i rapował o Hasbro, koncernie produkującym zabawki. Ekran za sceną natychmiast zapłonął natomiast kolorami ukraińskiej flagi.
Duży rozmach, znaczący goście
Fani i fanki wiedzieli od dawna, że zanosi się na coś, o czym będzie głośno - artysta już od jakiegoś czasu zapowiadał, że jego najnowsza trasa będzie miała specjalny charakter i wielki rozmach. Na pożegnanie ze swoim dotychczasowym pseudonimem artystycznym Quebonafide, czyli Kuba Grabowski, miał przygotować wyjątkowe widowisko. Kiedy po pierwszych koncertach w mediach społecznościowych pojawiły się relacje spod sceny, było wiadomo, że wydarzyło się na niej coś niezwykłego.
Informacje o koncertach poruszyły nie tylko fanki i fanów polskiego hip-hopu. Szybko okazało się, że trasa Quebonafide może zainteresować też szersze grono - w kolejnych miastach gościnnie na scenie pojawiały się gwiazdy popu: Natalia Szroeder, Daria Zawiałow i Ralph Kamiński, a nawet idol zgoła innego środowiska i pokolenia: Michał Wiśniewski. We Wrocławiu gościem był z kolei ważny twórca sceny alternatywnej Błażej Król.
Uzasadniona niespodzianka
Nad całokształtem widowiska panował natomiast bardzo ceniony artysta z zupełnie innej planety - Grzegorz Jarzyna, jeden z najważniejszych reżyserów teatralnych w Polsce. Choć z pozoru ta współpraca może się wydawać bardzo zaskakująca, coś jest na rzeczy: Jarzyna od lat słynie z odważnych pomysłów inscenizacyjnych, przełamywania bariery między sztuką wysoką i popularną oraz z ciekawego używania muzyki w swoich spektaklach.
Nie jest to też jego pierwsze spotkanie z hip hopem: w marcu 2019 r. w kierowanym przez niego teatrze TR Warszawa odbyła się premiera spektaklu "Inni ludzie" w jego reżyserii - to adaptacja dramatu Doroty Maslowskiej, napisanego w stylu hiphopowej "nawijki". Muzyka tego gatunku brzmi w tym przedstawieniu niemal przez cały czas.
Koncerty Quebonafide nie są też pierwszymi w Polsce, które powstały we współpracy z reżyserem teatralnym. Słynny występ rapera Maty na warszawskim lotnisku na Bemowie z jesieni 2022 r. to, pod względem inscenizacyjnym, dzieło innego cenionego twórcy teatralnego Krzysztofa Garbaczewskiego.