EN

13.07.2020, 12:06 Wersja do druku

Teatr nie zabija

"Teatr zabijał. Zabijał tych, którzy teatr zbytnio ukochali" - pisze w książce „Losy niespokojnych" Janina Hera. To zbiór wspomnień o aktorach polskich przełomu XIX i XX wieku. Zbiór przejmujący.

Czytamy jak to teatr zabił Władysława Romana, który, mimo wysokiej gorączki w czasie premiery „Legendy" Wyspiańskiego, nie chciał przerwać gry, tłumacząc: „Za nic! To Wyspiański!". Poważnie chory ze sceny zejść nie chciał, więc trzy dni później zszedł z tego świata. Nieszczęśliwa miłość do teatru wykończyła Józefa Rogowskiego, który odsunięty od grania umarł ze zmartwienia. Miał 90 lat, ale, jak orzekł lekarz, gdyby nie tęsknota za teatrem dożyłby i setki. A Józef Damse? Usechł z rozpaczy, aż w końcu zniknął - gdy teatr już go nie chciał. Tęsknota za sceną wywoływała choroby, depresje i nerwice. Ci, którzy umierali na niej, można by rzec, mieli więcej szczęścia. Jednemu serce pękło między kupletami, ktoś odszedł w scenie agonii, ale Tomasz Chełchowski, straciwszy czucie w nogach, nie złamał się, polecił, by go wnoszono do teatru na krześle. Gdy jednak, przezwyciężając słabość, wyszedł na scenę grać, z miejsca skonał. Cóż jednak śmierć, skoro odsunięcie od występów nie pozwalało żyć? Wywoływało na przykład obłęd. Byli i tacy, co nie doczekawszy śmierci na scenie, rozgoryczeni, sami odbierali sobie życie.

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Teatr nie zabija

Źródło:

„Polska Dziennik Bałtycki” nr 160