"Waitress" na podstawie filmu wg scenariusza i w reżyserii Adrienne Shelly w reż. Wojciecha Kępczyńskiego w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
W Teatrze Roma udało się stworzyć przedstawienie, które ogląda się z dużą dozą satysfakcji, podziwiając kilka bardzo udanych ról aktorskich i solidność całej muzyczno-choreograficznej strony spektaklu. Realizacja Wojciecha Kępczyńskiego jest tym razem skromna, bez tych wszystkich fajerwerków, które mogliśmy oglądać w jego wcześniejszych inscenizacjach. Ale też „Waitress” to musical, który takiej ornamentyki zupełnie nie potrzebuje. Historia jaką opowiada Adrienne Shelly jest z pozoru prosta, choć stoi dość blisko spraw, które aktualnie nie obce są kobietom i ich rolom matek, żon czy kochanek. Na scenie jest nie tylko zabawnie, ale i momentami wzruszająco, zwłaszcza wtedy, kiedy główna bohaterka Jenna z determinacją stara się walczyć o prawdziwą miłość, decydując się na odejście od męża i samotne wychowywanie dziecka. Kępczyńskiemu i wszystkich pozostałym realizatorom (dyskretnie wkomponowana w spektakl choreografia Agnieszki Brańskiej) udało się pokonać rafy banału, które mogłyby sprowadzić narracyjny przebieg do czysto sentymentalnej i ckliwej historii trzech młodych kelnerek pracujących w tartowni i próbujących odnaleźć szczęście w relacjach z mężczyznami. Wszystkie aluzje do dzisiejszej sytuacji Polek, również jeśli chodzi o aborcję, mogą oczywiście się pojawić, ale przede wszystkim za sprawą samego widza, który pewne fakty może poddać refleksji w związku z ostatnimi wydarzeniami na ulicach Warszawy. Kępczyński bowiem skupił się przede wszystkim na relacjach między protagonistami i na ich emocjonalnych zapętleniach, a nie szukaniu analogii czy obyczajowych powiazań. I to założenie jak najbardziej słuszne.
„Waitress” daje duże możliwości na stworzenie wyrazistych, wielobarwnych emocjonalnie i pełnych temperamentu postaci, co cała musicalowa obsada wykorzystuje w bardzo przekonujący sposób. Zofia Nowakowska jako Jenna zachwyca nie tylko wdziękiem i pięknym głosem, ale potrafi też wiarygodnie oddać złożoność swojej bohaterki, która musi podjąć trud walki z prowincjonalną codziennością i w końcu odnaleźć w sobie takie pokłady buntu i sprzeciwu w walce ze społecznymi stereotypami i schematami, by po scenie narodzin córeczki, już w finale, zdecydować się na samotność, opuszczając i męża i kochanka. By z samozaparciem walczyć o realizację swoich pasji do samego końca, a zatem zostać zwyciężczynią konkursu na najsmaczniejszą tartę. Z przyjemnością ogląda się w jak wrażliwy, autentyczny i ciepły sposób aktorka odnajduje w sobie coraz większy potencjał godności, nie potrafiąc znieść przykrości, które na co dzień serwuje jej lekceważący i upokarzający ją na każdym kroku mąż (dobra rola Janusza Krucińskiego). To dzięki niej i jej perypetiom musical staje się prawdziwą i uniwersalną opowieścią o sile marzeń i mocy dążenia do stawianych celów, o konsekwencji w pragnieniu zbudowania lepszego jutra, niezależnie od ceny jaką trzeba za to wszystko zapłacić i przeszkody jaką może być również brak pieniędzy czy nawet brak akceptacji własnego ciała.
Nie mniej ciekawe bohaterki tworzą Ewa Kłosowicz (Dawn) i Sylwia Różycka (Becky), zupełnie odmiennie patrzące na możliwość układania sobie relacji z mężczyznami, mocno skontrastowane choćby dwoma rodzajami spontaniczności i postrzegania samych siebie, co dodaje spektaklowi wielu komediowych odcieni, również dzięki przezabawnemu w ekspresji w roli Spoxa Wiktorowi Korzeniowskiemu.
Wspomniana już skromność musicalu nie znaczy, że jest on pozbawiony dynamiki czy zmiennego rytmu. Z jednej strony pomaga w tym dobrze pomyślana zmiana miejsc akcji (płynnie przechodzimy z restauracji, do mieszkania Jenny czy gabinetu lekarza), z drugiej również sama atmosfera i nastrój, bardzo precyzyjnie zawsze dostosowane do charakteru danej sceny.