„Uczycie nas, jak suknie się podnosi” wg tekstów Bertolta Brechta, Rogera Fernaya, Waltera Mehringa, Hannsa Eislera i Kurta Weilla w reż. Józefa Opalskiego w Teatrze KTO w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.
Żuk stanął na barykadzie. Poprzednie zdanie nie jest prowokacją, tylko nagą prawdą. Józef „Żuk” Opalski stworzył spektakl polityczny na palący temat: o byciu kobietą. Nie mam pojęcia, gdzie wykonał risercz, ale wyszło wiarygodnie. Jeśli dobrze odczytuję, z dzieła płynie wniosek, że kobiecy żywot to ciężki kawałek chleba; najgorszym wrogom nie życzą.
Ukochanym przedstawieniem tego reżysera jest, jeśli mnie pamięć nie myli, Kabaret Isherwooda, Van Drutena i Masteroffa w reżyserii Mendesa. To by się zgadzało: Uczycie nas, jak suknie się podnosi przynosi hommage à Cabaret. Mamy wodzireja, cztery Sally Bowles i Niemcy przed wojną. Podobną germanonostalgię wykazują choćby Warlik (Kabaret warszawski), Sieklucki (Scena Berlin) i Michaśka (Zarah Leander w Drwalu i Zbrodniarzu). Jednakże najgłębszy ukłon składa Żuk w kierunku Milvy śpiewającej Brechta. Milva była rudą włoską szansonistką; na podstawie jej pseudonimu utworzono słowo milf.
Spektakl Żuka to musical; na jego setliście figurują między innymi songi z Opery za trzy grosze (na przykład Ballada o Mackiem Majchrze i Zadzieram kiecę i lecę) oraz szlagier Sorry, Johnny. Dostajemy wieczornicę tańcująco-śpiewającą. Dostrzegam, może niesłusznie, pewną paralelę z teatrem nō: kwadratowa scenka, w tle sekcja rytmiczna. Scenografia odważna, bo niewidzialna: biała baletówka, białe tełko, białe krzesła.
Od kiedy Paweł Głowacki wyleciał z Polskiego Radia, poczuwam się do tego, aby go astralnie zastąpić i pochwalić Żuka. Zresztą szczerze jak najbardziej też, tak się bowiem składa, że spektakl mi pasi. Ma w sobie coś z YouTube party, podczas którego gospodarz wieczoru puszcza ci swoje faworytne kawałki, a ty słuchasz urzeczony.
Teatr Żuka nie udaje. Ani myśli kłamać, że nie jest teatrem. Théâtre de Żuk nie wstydzi się siebie, nie pozoruje głębi, leje szerokim sikiem na pretensje artystowskie i staje frontem do widza, nawet jeśli stoi bokiem.
Przedstawienia Opalskiego to jedyny przykład sztuki scenicznej, która stanowi wydarzenie towarzyskie nie tylko na premierze, lecz za każdym razem. Przychodzisz na spektakl, ale też na reżysera, który grasuje w hallu i serdecznie wita gości. Mnie na przykład nazwał hieną, która niszczy polski teatr. No, i to rozumiem. Jak za dawnych lat poczułem się Hanną Bakułą, osobą urzędowo kontrowersyjną. Po recenzji Latającego Potwora Spaghetti Pakuła przysłał mi screeny ze swojego czata rodzinnego i nabrałem wiatru w żagle. I need to come out of retirement and return to public life (Hannibal Lecter w Hannibalu).
Gdy Wojciech Nowicki uprawiał gastroeseistykę, chadzał na wyżer na mieście z osobą towarzyszącą i osóbką towarzyszącą. Na Żuk robi Brechta przybyłem z kimś więcej, z osobistością towarzyszącą, która nie zna się na teatrze i dlatego mówi prawdę. Wyszła szczęśliwa, i to po brawach.
Teraz tak. Fryzury aktorek sugerują, że karbownica była w robocie. Jedna z postaci ma kuper na tyłku i kuper na głowie. Każda nosi kabaretki, każda inne. Mączny makijaż ładnie kontrastuje z gotyckimi gorsetami à la castle party i Mirek Kaczmarek. Muszę jednak się przyczepić do pewnego środka scenicznego wyrazu. Mała scena, głośny śpiew, więc po co te mikroporty? Dla kogo ten hałas? Kto tam jest głuchy: akustyk czy widownia? A gdy obklejony kablami artysta wykonawca śpiewa jeszcze do mikrofonu, powstaje błędne koło zwane sprzężeniem zwrotnym. Podłączcie Annę Polony do prądu i przy jej emisji głosu korki się wam spalą.
Nie podejrzewałbym Żuka o feminizm, a proszę: Uczycie nas, jak suknie się podnosi, co widać już po tytule, to prequel do Rebeki Solnit. U Brechta i Weilla mężczyźni również objaśniają nam świat, a przy okazji go niszczą (wojna). Z drugiej strony krakowskie songowisko jest niegrzeczne politycznie, bo robotnice rozkoszy nazywa, pardon my French, kurwami i dziwkami.
Orientacja seksualna tego dzieła scenicznego nie jest oczywista. Niby heteroklimaty, panie w tradycyjnych rolach matek, osób kurewskich i aktorek, ale gdy się pamięta podtekst Kabaretu, rzecz się komplikuje. Tak to tylko tu zasiewam.
Zamierzałem urzędowo dowalić się do faktu, że nigdzie nie wymieniono imion i nazwisk tłumaczy, jednak Teatr KTO podaje to info u siebie na stronce. Zepsuli zabawę.
Przedstawienie Opalskiego emituje przesłanie pokoju, które można by wyrazić tak zwanym językiem prostym: weźcie się, chłopaki, przestańcie naparzać. Pacyfizm à la Krystyna Janda.
Ogłoszenia parafialne. 1. Kiedy ogłosiłem, że Drewniak is gone, tenże wnet zmartwychwstał niczym Glenn Close w wannie. Odpalił blogaska. Skończył tak, jak ja zacząłem. 2. Recenzja powstała dzięki zapomodze z Funduszu Tępienia Twórczości.