„Szymborska. Kropki, przecinki, papierosy” Piotra Rowickiego w reż. Anny Gryszkówny z Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, gościnnie w Mazowieckim Instytucie Kultury w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Gdyby ten spektakl był dziełem plastycznym, mielibyśmy do czynienia z patchworkiem, taką wyklejanką tytułów, ilustracji i zdjęć, jakie hobbystycznie tworzyła noblistka. Opowieść rozpoczyna się od katastrofy, jaką był dla Szymborskiej Nobel („Lepszy brak w wychodku skobla, niż od Szwedów dostać Nobla”), ale potem mamy wycieczki do przeszłości, niekiedy bardzo odległej, pierwszych wierszyków, młodzieńczych fascynacji, małżeństwa, szczęśliwego związku z Kornelem Filipowiczem, przyjaźni z Joanną Kulmową, ale pojawia się w tej cudownie absurdalnej historii także - ni w pięć ni w dziewięć - Andrzej Gołota. Ale głównymi bohaterami spektaklu, obok Szymborskiej, wydają się być telefon – i Kot. Telefon dzwoniący natarczywie, ten posłaniec okropnej wiadomości (o Noblu), a potem – rozgrzany do czerwoności prośbami o wywiady…
Jak wiemy sposób na nieznośne urządzenie znalazł dopiero Michał Rusinek, wyjął mianowicie kabel ze ściany, noblistka podobno była zachwycona skutecznością swojego sekretarza. Kocur natomiast – nie ma wątpliwości, że ten z pięknego wiersza napisanego po śmierci ukochanego – bez przerwy w naszej historii powraca, jak nie drzwiami to oknem, by w końcu – jak to we śnie – odlecieć na bicyklu ojca gdzieś hen, w nieznane.
Tym razem fantastycznej jak zwykle Agnieszce Przepiórskiej scenę - nawet więcej niż trochę - kradnie Antoni Milancej, grając wszystkie role poza Szymborską. Moim ulubionym wcieleniem p. Antoniego w tym spektaklu jest Joanna Kulmowa. Sztos!
Zwiewne, słodkie, zabawne i – momentami naprawdę wzruszające.