Nie żyje Janusz Rewiński. Gwiazdor kabaretu i filmu zmarł w wieku 74 lat. Stworzył postaci memiczne, zanim wymyślono memy. Mrożkowskiego chama Edka sportretował w późniejszych realiach mafii i kapitalistycznej transformacji. Od lat 90. angażował się też w życie polityczne – był m.in. posłem Sejmu I kadencji. Pisze Jacek Cieślak w „Rzeczpospolitej”.
– Siary z „Killerów” by nie było bez Miśka z „Kabaretu Olgi Lipińskiej”. Chodzi o postać grubymi nićmi szytą – wspominał Rewiński w rozmowie ze mną. – Myślę, że Siara też nie był wredny. W pierwszej części „Killera” trup ściele się gęsto, ale na niby. To największy sukces scenariusza Piotra Wereśniaka: zrobił kryminał bez krwi. Najwięcej było farby. A ja? Skrzyżowałem Pruszków z Wołominem. Słoma z butów, ogromne pieniądze i najprawdziwsze gangsterskie problemy. Z władzą i z kobitkami.
Czy takie charakterystyczne role sprawiały mu satysfakcję? – Trudno powiedzieć – odpowiadał. – Zastanawiam się, jak można zagrać dziś tych, którzy byli kiedyś Siarami albo Nowakami. Tak się poukładali, że to musiałoby być strasznie nudne. Chyba żeby pokazać, jak zmieniają rządy. Ale to nie byłaby już komedia. Szef policji zginął wiele lat temu i wciąż nie ma rozwiązania tej zagadki.
Był posłem na Sejm I kadencji. W 1993 r., po dwuletniej przerwie na okres sprawowania mandatu posła Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, wrócił do „Kabaretu Olgi Lipińskiej”.
– Mówiąc górnolotnie – wszedłem w nurt naszego życia politycznego, stając na czele Polskiej Partii Przyjaciół Piwa. W pobliżu wyczułem obecność specjalnych oficerów, którzy mieli swoje specjalne żony. Poznałem je. To była właśnie rodząca się polska klasa kapitalistyczna. Tygrysy Europy. Widziałem, jak siedzą, jak rozmawiają. Kobiety były jak ze złego snu. Przypominały Barbie. Zdarzało mi się chodzić na przyjęcia do Marriotta. Ale najwięcej widziałem Gruza, który zawsze coś mi podsuwał. Znał te elity PRL, bo należał do nich. Znał i szybko robił filmy. Dobrze robił. Jak nikt inny. Po gogolowsku. I bliskie życia, i absurdalne.
Janusz Rewiński i Misiek
Z Olgą Lipińską spotkał się na festiwalu w Opolu. – Reżyserowała „Kabareton”. Pierwszy raz zobaczyła Tey. Dostaliśmy wtedy od Toeplitza Złotą Szpilkę. Oparliśmy na niej ostatni program z moim udziałem: „Bajka o baraku i złotej szpilce, czyli pocałujcie nas w usta” – opowiadał.
Rolę Miśka w „Kabareciku Olgi Lipińskiej” zaczynał, jak sam mówił, spięty.
– Grały tuzy i gwiazdy, a ja nic nie umiałem. Na wszelki wypadek wrzeszczałem. Jak człowiek czuje się zagrożony, to krzyczy. Kacyków było coraz więcej, więc rola rozwijała się sama. Tacy jak Misiek byli wszyscy pierwsi sekretarze powiatowego pokroju. Pokraki, nieszczęścia, które dorwały się do władzy.
Pochodził z Wrocławia, ale zaciągał, jakby był ze Lwowa, z Łyczakowa.
– To, że zdałem do szkoły teatralnej, jest tylko zasługą Bronisława Dąbrowskiego. Lwowiaka. Gdy usłyszał moją interpretację „Pana Tadeusza”, powiedział, że mnie trzeba przyjąć. A później mi dano magnetofon, żebym się nagrał i posłuchał. Po dwóch latach ciągnąłem po krakowsku: „Idźże, idźże na pole”. Andrzej Grabowski jest najlepszym przedstawicielem tego nurtu.
O czasach szkolnych opowiadał:
– Chodziłem do teatru, ale najbardziej podobała mi się Piwnica pod Baranami i śmieszne kawałki Grzegorza Warchoła opowiadane w klubach studenckich. Hamletem nigdy nie chciałem być. Nic z tego nie rozumiałem. Ale grałem ze Stuhrem w „Wiśniowym sadzie”. Sad rąbano na taśmie, ptaszki śpiewały. Oglądałem Wajdę i Swinarskiego w Starym. Było pięknie. Generalnie jednak próbowałem podrabiać Wiesława Dymnego.
Rewiński, Tey, Laskowik
Mówił monolog „Fiut rozszyfrowany”.
– To było moje wejście do poznańskiego Teya. Ale wcześniej zaangażowałem się do Teatru Polskiego z Krystyną Tkacz i Marzeną Trybałą. Kiedy graliśmy „Zemstę” w prawicowym Poznaniu, dochodziły do nas echa pytań: „Po co tych Żydów zaangażowano?”. Grałem Wacława z brodą. Zrezygnowałem z teatru, gdy mi zaproponowano granie w wycinankach z „Popiołu i diamentu”. Zająłem się kabaretem. Miałem dwadzieścia kilka lat. Byłem przekonany, że chcę zmienić świat. I miałem bardzo silne przeświadczenie, że w Teyu to robimy. Pisaliśmy i próbowaliśmy po nocach program na cały sezon. Dziś to nie do pomyślenia. Jutro pomysł jest nieaktualny, pojutrze skradziony, popojutrze sprzedany na stadionie. Mieliśmy profesora Stanisławskiego, który mówił: „Róbcie wy swoje”. I robiliśmy. Od Opola do Opola. A Komitet Centralny się przyglądał.
Na początku uczył się budowy silników lotniczych. Ukończył Technikum Budowy Silników Lotniczych we Wrocławiu.
– Pisałem kolegom wypracowania z polskiego, a oni za mnie zajmowali się rysunkiem technicznym. Dzieci mają różne pomysły. Zobaczą pilota i już im się podoba. Bo ma ładną czapkę i mundurek. Później zauważamy, że dziewczyny wieszają sobie nad łóżkiem zdjęcia artystów, a nie lotników. Jeden z kolegów z mojego technikum zdał do szkoły teatralnej, to dlaczego ja miałem nie zdać? Lepiej od niego mówiłem wiersze Wisławy Szymborskiej i Zbigniewa Herberta.
Studia aktorskie zaczął w 1972 roku w Krakowie. Już podczas studiów występował w „Spotkaniach z balladą” oraz Piwnicy pod Baranami.
Wystąpił m.in. w „Podróżach pana Kleksa”, „Uprowadzeniu Agaty”, „Rysiu”, w serialach „Zmiennicy” i „Tygrysy Europy”. Z Krzysztofem Piaseckim występował w programie satyrycznym „Ale plama” (TVN), a ostatnio w „Szkoda gadać” (TVP 1).
Rewiński i „Tygrysy Europy”
Był rozżalony, że „Tygrysy Europy” Jerzego Gruzy za czasów prezesa Roberta Kwiatkowskiego trafiły na początku na półkę.
– Wiceprezes Jarosław Pachowski mówił, żeby film puścić. Kwiatkowski, żeby nie puszczać. To był jedyny „pułkownik” w wolnej Polsce po tym, gdy upadł komunizm. Upadł, ale na cztery łapy.
W sprawie „Tygrysów” u Kwiatkowskiego interweniowali ważni biznesmeni.
– Przyjechałem, jeszcze ucharakteryzowany, prosto z planu na pewne towarzyskie spotkanie, a mówiąc nie do końca wprost, imieniny jednego z prominentnych Andrzejów, u którego był bardzo wybitny biznesmen. Zakamufluję moją informację i spróbuję sparodiować jego sposób mówienia, zachowując jednakowoż treść: „Jeżeli rząd czegoś nie zrobi, to się zmieni rząd”.
Potem miał długą przerwą w występach.
– Nie wiem, co miałbym do powiedzenia ludziom na raucie albo korporacyjnej zabawie – tłumaczył. – Są tak znudzeni, że nie wyobrażam sobie, by ktoś poniżej amerykańskiej piosenkarki był w stanie oderwać ich od baru. Występowałem z Krzysztofem Piaseckim na antenie TVP Polonia w programie „Szkoda gadać”. Ale nie odnowiono mi kontraktu. W TVN też była bardzo czysta sytuacja – męska rozmowa z właścicielem. W związku z tym, że dostaliśmy kolejnego Wiktora, poprosiłem, żeby coś się zmieniło na lepsze. Żeby była stała godzina emisji i delikatnie wyższa pensja. Usłyszałem „nie”. To się grzecznie ukłoniłem i odszedłem.
Rewiński rolnik
Krytykował polityków za to, że robią konkurencję kabaretowi. – Na przykład Janusz Palikot. Lublin to dziwne miasto. Kiedyś bawił nas komendant Superczyński, a teraz Palikot. Zabawa trwa. Dla mnie nie ma żadnej tajemnicy.
Miał smutną pointę do przekazania: Palikot robił kabaret z polityki, a on zajął się rolnictwem.
– Los tak wybrał za mnie. Przecież nie mogę pójść do panów prezesów, żeby zamiast Palikota pokazywali Rewińskiego. Nie mam wpływu na telewizyjny program. Artyści nie mają specjalnego wyboru. Zamiast występować – hoduję konie. Też nie wiem dlaczego. Ale przyjrzałem się temu, przyglądam dalej i ciężko pracuję. Zanim zostałem rolnikiem, nie widziałem konia z bliska. Ale powoli się do nich zbliżam, a nawet dotykam źrebaka, nie bojąc się, że mnie kopnie.