Dopiero teraz, 131 lat od urodzin a 37 lat od śmierci artysty wystawiono w Polsce pierwszą sztukę o Stachu z Warty Szukalskim. Pisze Marek Kochan w felietonie dla Teatrologii.info.
Warto było czekać tak długo. Realizacyjny rozmach, jaki zapewniły środki od przyszywanego wnuka artysty, Leonardo di Caprio, pozwolił zrobić coś naprawdę spektakularnego.
Specjalnie na okoliczność premiery spektaklu, a właściwie gigantycznego plenerowego widowiska, odnowiono niszczejącą jeszcze parę lat temu willę Szukalskiego nieopodal Kazimierza nad Wisłą i wykarczowano skarpę, by roztaczał się stamtąd widok na Wisłę, taki jak pod koniec lat trzydziestych, gdy rzeźbiarz mieszkał tam ze swoją drugą żoną, Joan Lee Donovan.
Spektakl nie odtwarza szczegółowo losów artysty, nie jest to chyba zresztą niezbędne, skoro wszyscy zainteresowani widzieli film o Szukalskim dostępny na Netflixie, zresztą zrobiony także za pieniądze Di Caprio. Przedstawienie jest raczej wyborem epizodów z życia Stacha z Warty, autorską wizją ekipy realizatorów, którzy nazwali się, jakże by inaczej, Kolektyw Rogate Serce, nawiązując do sławnego Szczepu Szukalszczyków. Podobno zresztą są w tej grupie potomkowie pierwszych Szukalszczyków, jednak nieujawnieni z nazwiska, z obawy przed hejtem, jaki z pewnością spadłby na nich ze strony postępowych i tolerancyjnych „liberalnych” mediów.
Bohaterów spektaklu jest dwóch: Stach i Staś. Ten pierwszy jest genialnym rzeźbiarzem, o talencie porównywalnym do Michała Anioła i Rodina, wizjonerem, w którego umyśle, jak w potężnym komputerze, rodzą się i dojrzewają monumentalne projekty rzeźb i instalacji. Staś jest wiecznym dzieckiem, nieokiełznanym i zawsze skłonnym do swawoli.
Dwaj Szukalscy rzadko współpracują, jednak czasem się to zdarza, jak w scenie, gdy szesnastoletni Szukalski przyjeżdża do Krakowa i zostaje przyjęty do grona studentów, choć zamiast postaci modelki Stach, za namową Stasia, rzeźbi tylko jej kolano – komisja jest zachwycona.
W niektórych scenach widzimy samego Stacha – i wtedy kariera Szukalskiego rozwija się dynamicznie, dostaje on nagrody, realizuje spektakularne projekty. Te sceny, choć wspomagane projekcjami wideo na gigantycznym ekranie wielkości kamienicy, są, trzeba przyznać, dość nudne.
Gdy Stach odnosi sukcesy i rzeźbi swoje najsłynniejsze prace, Staś śpi albo bawi się gdzieś obok, łapie motyle albo puszcza bańki mydlane. Kiedy tylko Staś wkracza do akcji, zaczynają się problemy, ale też robi się naprawdę ciekawie.
Tak jak wtedy, gdy Szukalski o mały włos nie zostaje z krakowskiej Akademii wyrzucony po tym, jak odmawia przyjęcia krytycznych uwag do swojej rzeźby profesora Kazimierza Laszczki, w którego pracowni pobiera nauki. Szukalski uważa, że rysowanie modeli niszczy wyobraźnię – podważa sens metody stosowanej przez swojego nauczyciela. To Staś wrzeszczy na profesora, gdy Stach w milczeniu stoi obok.
Podobnie jest w innej scenie: to Staś zrzuca ze schodów wpływowego krytyka sztuki Albrechta Mongelasa, gdy ten podczas wizyty w pracowni niechcący dotyka laską jednej z jego rzeźb. I wówczas, gdy Staś, przy milczącej aprobacie Stacha, niszczy swoje prace na wystawie w Art Institute w Chicago, po tym jak na wernisażu zażądano wycofania jednej z jego kompozycji z uwagi na polityczny wydźwięk. Albo gdy Stach wygrywa konkurs na monetę z wizerunkiem Mikołaja Kopernika, ale na skutek konfliktu Stasia z decydentami do produkcji monet nie dochodzi. Albo gdy Staś, wszczynając kłótnię z producentami, zaprzepaszcza świetnie zapowiadająca się karierę Stacha w Hollywood, gdzie ten pracował z Alfredem Hitchcockiem przy efektach specjalnych i był współtwórcą scenografii do King Konga z 1933 roku.
Można powiedzieć, że Staś jest złym duchem Stacha: to on wygłasza sławne przemówienie podczas wernisażu swojej wystawy z 1929 roku, gdy obrażał elity artystyczne Krakowa. Choć z drugiej strony to przemówienie wywołuje kontrowersje, które robią wystawie reklamę: wtedy Stach korzysta z krnąbrności swojego alter ego.
Bodaj tylko raz Staś ratuje Stacha: kiedy ten drugi przyjmuje lukratywne zamówienie na pomnik Hitlera, Staś proponuje zaprojektować postać wodza w sukience baletnicy, co Niemcy oczywiście odrzucają, i do realizacji pomnika nie dochodzi.
Stach jest pracowity, spędza po kilkanaście godzin dziennie w pracowni, gdy Staś w tym samym czasie obmyśla lub wygłasza filipiki przeciw establishmentowi artystycznemu, wyraża opinie antykomunistyczne, antyklerykalne i antysemickie. Walczy niemal ze wszystkimi: taka widać jego natura.
Czy jednak Stach mógłby istnieć bez Stasia – zdają się pytać twórcy spektaklu? Czy to nie twórcza dziecięca siła i brak pokory Stasia są źródłem artystycznej mocy Stacha? Mówi o tym jedna z pierwszych scen, gdy Szukalski jako dziecko wpatruje się w słońce tak długo, aż uszkadza sobie wzrok, by całe życie widzieć przed oczami ciemną plamkę. To wtedy postać artysty rozpada się na dwie: Stasia, którzy chce bez końca patrzeć na słońce i Stacha, który mówi, żeby już przestać, bo obaj całkiem oślepną.
Drugim takim formacyjnym epizodem jest scena przedstawiająca zdarzenia związane ze śmiercią ojca Szukalskiego, potrąconego przez samochód, gdy artysta w obu postaciach jednocześnie zjawia się na miejscu zdarzenia tuż po wypadku. Potem Stach przenosi ciało ojca do prosektorium by, za namową Stasia, uzyskać zgodę na samodzielne wykonanie sekcji zwłok, co czynią już razem – Stach ze Stasiem. Podczas analizy ciała ojca obaj do perfekcji opanowują anatomię człowieka i budowę mięśni, co być może jest jednym ze źródeł sukcesów dwoistego Szukalskiego.
W kolejnej scenie, gdy po śmierci ojca Szukalski przeżywa kłopoty finansowe, to Stach pracuje w rzeźni, aby zdobyć środki na utrzymanie, gdy Staś w tym czasie studiuje sztukę prekolumbijską i szkicuje monumentalne projekty rzeźb.
Ten konflikt ciągnie się przez jakieś dwie trzecie w sumie ponad dwugodzinnego spektaklu, aż do kulminacji, gdy dochodzi do zbombardowania pracowni Szukalskiego przez niemieckie samoloty we wrześniu 1939 roku. Wówczas wśród innych prac zniszczona zostaje sławna rzeźba artysty, projekt pomnika Bolesława Chrobrego.
Stach stoi nieruchomo, patrzy na pożar i płacze, zaś Staś biega dookoła i wydaje radosne okrzyki. To wtedy symbolicznie Stach umiera: w kolejnych epizodach już tylko bezgłośnie snuje się po scenie, siedzi albo leży, tępo wpatrując się w dal. Odtąd Staś może działać bez przeszkód: wymyśla kolejne projekty rzeźb i instalacji, które nie będą nigdy zrealizowane, rozwija teorię zermatyzmu i koncepcję macimowy, nagrywa z Glennem Brayem sławne dwieście godzin filmów, na których dzieli się swoimi teoriami na temat sztuki i życia.
Jak anonsuje tytuł, twórcy spektaklu szukają prawdy o jego bohaterze. Stawiają jednocześnie trudne pytania dotyczące twórczości i osobowości artystów. Czy mogą oni istnieć w harmonii, nierozdzierani konfliktem, takim jak walka Stacha Szukalskiego ze Stasiem Szukalskim? Co jest bardziej zgodne z naturą twórcy, kto pełniej ją wyraża: czy zdolny i pracowity Stach, czy niepokorny Staś, enfant terrible prowokujący awantury i kontrowersje?
Wielką wartością przedstawienia jest scenografia: nie tylko pieczołowicie odrestaurowana willa Szukalskiego na wiślanej skarpie, przed którą rozgrywa się większość akcji (a w niedalekiej przyszłości ma znaleźć swoją siedzibę pierwsze w Polsce Muzeum Szukalskiego), ale także posadowiona nieopodal ogromna, górująca nad okolicą rzeźba, jego sławny Dawid z 1914 roku, wykonana w powiększonej skali, tak, by widzieli ją z daleka nawet pasażerowie statków pływających między Kazimierzem a Janowcem. To znakomita reklama przyszłego muzeum i zarazem demo światowej klasy kunsztu mistrza Szukalskiego.
Widownia jest rozmieszczona dookoła willi, w półkolu, trochę jak w teatrze w Syrakuzach: można patrzeć na spektakl i jednocześnie na wodę, w tym wypadku na leniwie płynącą pod Kazimierzem Wisłę. Siedziska są zrobione z przeciętych na pół bali drewna wyściełanych baranimi skórami, co sprawia, że odbiorcy czują się jakby uczestniczyli w jakimś prasłowiańskim zgromadzeniu, wiecu ludowym. To z pewnością efekt zamierzony – pogłębia doznania widzów i ułatwia wejście w świat artysty z Warty.
Mocną stroną projektu Szukając Szukalskiego (który poza spektaklem i organizacją muzeum w willi na wiślanej skarpie obejmuje także kompleksową akcję popularyzującą twórczość niemal zapomnianego artysty, w tym m.in. powołanie Instytutu Zermatyzmu i Ośrodka Studiów nad Macimową) są artefakty, ochoczo kupowane po przedstawieniu przez widzów.
Czegóż tam nie ma? Są koszulki, torby i notesy z Toporłem albo herbem Rogate Serce, kieszonkowe repliki niektórych rzeźb (np. Walka w rozmiarze przycisku do papieru, Orator wielkości dłoni jako inspiracja dla mówców czy kilkakrotnie pomniejszona, półmetrowa Bogini, ostatnia rzeźba artysty, idealna na luksusowy, okolicznościowy prezent); są czapki-rogatywki z imitacji karakułów (na wzór tej, którą Szukalski nosił jako wódz Szukalszczyków), są repliki jego laski z tego samego okresu, które na pewno staną się wkrótce hot gadżetem wśród wielkomiejskiej bohemy.
Warto zobaczyć ten spektakl. Ma być grany do końca jesieni, tylko raz w miesiącu, zawsze o pełni księżyca. Niestety, podobno wszystkie bilety są już wyprzedane.
Wiosną przyszłego roku spektakl jedzie na Wyspę Wielkanocną, gdzie jak wiadomo przyjaciele rozsypali prochy artysty. Teraz na potrzeby widowiska ma tam powstać dokładna replika willi Szukalskiego. Kto będzie bardzo chciał zobaczyć, a nie zdąży w Polsce, poleci i tam.
Trzeba stu lat, żeby wybitny artysta, wyprzedzający swój czas, doczekał się sławy, na jaką zasłużył.