„Czerwone nosy" Petera Barnesa w reż. Jana Klaty w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Zbyszek Dramat.
Tak, to prawda - Jan Klata należy do mistrzów inscenizacji, ale nie do mistrzów reżyserskiego prowadzenia aktorów. Doskonale potrafił wykorzystać walory (także te wokalne) zespołu Teatru Nowego w Poznaniu. To fakt. Ale chyba to wszystko.
O treści dramatu Barnesa pisał nie będę. Klasycznej recenzji spektaklu też nie, bo po jego premierze w lutym zeszłego roku sporo już napisano. Znawców teatru w Polsce przecież nie brakuje. Ja od siebie dodam tylko to, że jest to spektakl za długi. Spokojnie jego treść zmieściłaby się w maksymalnie 2 godzinach. Pierwsza część słaba, z dłużyznami (wręcz nudna i nieczytelna), druga po przerwie znacznie lepsza.
Zawsze spektakle Jana Klaty były dla mnie doświadczeniem masochistycznym, teraz było tak samo. Trudno mi było w przeszłości przyjąć jego efekciarskie, popkulturowe zabiegi teatralne i teraz było tak samo. Zawsze też miałem kłopot z kostiumami w jego przedstawieniach i teraz było tak samo. Odzież i obuwie sportowe typu bazarowego to częsty obrazek.
Dużo w tym spektaklu dźwiękowej kakafonii, zaburzonych nut i proszę wybaczyć niezrozumiałego dla mnie bełkotu.
Jeżeli chodzi o treść, to oczekiwałbym od reżysera nowego spojrzenia, nowych akcentów dotyczących kryzysu współczesnej cywilizacji, katolicyzmu i jego kościoła. Tu tego jak na lekarstwo. To, co wyinscenizował/zainscenizował byłoby interesujące jeszcze kilkanaście lat temu, ale nie teraz. Przynajmniej dla mnie.
Myślę, że w przeciwieństwie do kultowych „Czerwonych nosów” w reżyserii Eugeniusza Korina to wystawienie nie zagości w repertuarze Teatru Nowego na wiele lat.
Perełką w spektaklu jest aktorstwo Janusza Andrzejewskiego i Mistrza Ildefonsa Stachowiaka. I za to, co pokazali serdecznie im dziękuję.
To wszystko, co mam na temat tego przedstawienia do powiedzenia. Warto jednak wybrać się do TN i ocenić spektakl według własnego uznania.