EN

9.07.2024, 13:34 Wersja do druku

Szklana menażeria czy tamagotchi?

„Szklana menażeria” Tennessee Williamsa w reż. Stanisława Chludzińskiego na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie. Pisze Małgorzata Zalewska w „Teatrze dla Wszystkich".

fot. Bartek Warzecha/mat. teatru

Sztuka teatru w dzisiejszych czasach zmierza ku uproszczeniu, udziwnieniu, ku symbolowi. Mało jest opowieści, historii mającej swój początek i koniec, mało jest wzajemnych relacji pomiędzy bohaterami, rzadko twórcy zapraszają nas do klasycznych wnętrz, kiedy więc natykam się na zapowiedź „normalnego” spektaklu oddycham z ulgą i już mi się podoba.

Tak właśnie było kiedy ujrzałam scenografię do „Szklanej menażerii” Tennessee Williamsa w Teatrze Wybrzeże, na scenie kameralnej w Sopocie 5 lipca 2024 r. Dramat Williamsa miał swoją prapremierę w 1945 r. na Broadwayu i od tej pory był wielokrotnie wystawiany na deskach teatrów całego świata, doczekał się też wielu adaptacji filmowych. Wydawałoby się, że staroć, że nieaktualny, tymczasem nic bardziej mylnego, problemy bohaterów sprzed 79 lat są niemal identyczne jak te, które dotykają nas współcześnie. Mało tego mam wrażenie, że dziś są wszechobecne i w pełni rozkwitu. Samotność, wyalienowanie, odosobnienie, zachowania antyspołeczne, zamknięcie się we własnym pokoju bez potrzeby kontaktu z innymi – to spuścizna nie tylko pandemii, ale efekt stosowania w życiu standardów współczesnego świata, w którym liczy się aktywność wirtualna, umiejętność posługiwania się internetem, praca zdalna, sukcesy odnoszone w grach komputerowych i to wszystko bez konieczności wychodzenia z domu. Zamykamy się na świat, na prawdziwe życie. I o tym właśnie jest „Szklana menażeria” w Teatrze Wybrzeże, o różnych przejawach nieprzystosowania do życia, o lęku przed nim, a jednocześnie o tęsknocie za jego prawdziwymi przejawami. Dotknięci tym są wszyscy bohaterowie sztuki Williamsa, no może w najmniejszym stopniu Jim odwiedzający toksyczny dom Wingfieldów, w którym żyją wzajemnie się raniąc matka Amanda z dwojgiem dorosłych dzieci, Tomem i Laurą. Kluczową postacią dramatu wydaje się być właśnie Amanda – toksyczna, irytująca, wiecznie niezadowolona i obarczająca swoje dzieci winą za własne niepowodzenia i nieudane życie. Generalnie powinniśmy jej nie lubić, tymczasem Anna Kociarz buduje swoją postać delikatnie, w sposób, który powoduje, że zaczynamy jej współczuć. Zabrakło mi w tej roli zdecydowania czy jestem katem czy ofiarą. Brak jednoznacznego wskazania charakteru rzutuje na postawy jej partnerów, którzy również temperują swoje emocje. A szkoda bo spektakl ogląda się z przyjemnością, jest ciekawie skonstruowany, zagrany poprawnie i aż się prosi, żeby podkręcić emocje. Być może po jakimś czasie aktorzy się zgrają i zacznie iskrzyć.

fot. Bartek Warzecha/mat. teatru

Tymczasem jesteśmy na premierze i warto zauważyć zabieg reżysera Stanisława Chludzińskiego i dramaturga Bartosza Cwalińskiego zamiany szklanych figurek kolekcjonowanych przez jedną z głównych bohaterek na zabawki elektroniczne Tamagotchi. Niezwykle trafne posunięcie. Tamagotchi to wymyślona w Japonii gra elektroniczna polegająca na opiece nad wirtualnym zwierzątkiem (karmienie, mycie, sprzątanie), niezwykle popularna, cały czas udoskonalana. Nowe wersje oferują coraz bardziej rozbudowany świat Tamagotchi, w którym zwierzątka pracują, uczą się, robią zakupy, a nawet się rozmnażają. Idealne rozwiązanie i sposób życia dla wycofanej, antyspołecznej, zamkniętej w sobie Laury. Szkoda tylko, że Laura tak mało czasu i uwagi poświęca swojej kolekcji. Jej pasję poznajemy dopiero kiedy uszkodzeniu ulega jedna z zabawek. Stratę ulubionego zwierzątka rekompensuje jednak obecność i zainteresowanie, jakim obdarza Laurę jej dawna sympatia, Jim. Zamknięta w świecie Tamagotchi i kreskówek Cartoon Network marzy o normalnym życiu i nadzwyczaj łatwo ulega jego urokom. I znów mamy do czynienia z poprawnością i letniością postaci. Za mało, po niezwykle zdolnej młodej aktorce, Karolinie Kowalskiej, spodziewałabym się trochę więcej. Mam nadzieję, że z czasem jej postać się rozwinie. Dużo prostsze zadanie w przedstawieniu mieli panowie, jeden wycofany, drugi wręcz odwrotnie – dusza towarzystwa. Obaj spisali się znakomicie. Piotr Chys grając Jima wniósł do domu Amandy i jej dzieci powiew świeżości i normalności, jest zabawny i sympatyczny i wyraźnie swoją energią ożywia atmosferę. Szczególnie podobał mi się Paweł Pogorzałek w roli Toma. Starający się stać z boku, a jednocześnie bezpośredni uczestnik wydarzeń swoją grą sprawił, że przez całe przedstawienie kibicowałam mu, żeby nareszcie się odważył i zamknął za sobą drzwi tego toksycznego domu. Gratuluję tak sugestywnej roli. Na uwagę zasługuje również scenografia Kaliny Gałeckiej, skromna, ale sugestywna. Trzymam kciuki za dalszy rozwój przedstawienia, bo że taki nastąpi jestem przekonana i mimo kilku uwag serdecznie polecam.

fot. Bartek Warzecha/mat. teatru

Tytuł oryginalny

Szklana menażeria czy tamagotchi?

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Małgorzata Zalewska

Data publikacji oryginału:

09.07.2024