EN

17.05.2023, 12:50 Wersja do druku

Szampańska zabawa z „Czardaszką”

„Księżniczka Czardasza” Imre Kálmána w reż. Jerzego Snakowskiego w Operze Bałtyckiej. Pisze Anna Umięcka w portalu Gdansk.pl

fot. Krzysztof Mystkowski / mat. teatru

W piątek, 12 maja 2023, powracająca po latach na scenę Opery Bałtyckiej „Księżniczka czardasza” w reżyserii Jerzego Snakowskiego rozkochała w sobie nie tylko księcia, ale też publiczność, która wychodziła z teatru radosna i oszołomiona, jak po sutej kolacji w dobrym towarzystwie z dużą ilością wytrawnego trunku w tle. To była pyszna premiera.

W ten piątkowy wieczór przed premierą „Księżniczki czardasza”, napięcie widzów w foyer Opery Bałtyckiej dorównywało emocjom kibiców przed ważnym meczem polskiej reprezentacji - życzeniowe pragnienie sukcesu mieszało się z racjonalnym brakiem złudzeń. Do tego zmarszczone noski lokalnej society: „phi, operetka”. Bo operetka to dziś takie guilty pleasure - może nawet ktoś pod prysznicem zanuci: „Artystki, artystki, artystki z veriete”, ale w tzw. dobrym towarzystwie nigdy się do tego nie przyzna. Tylko starsza generacja trójmiejskich melomanów wzdychała otwarcie z tęsknotą do zarzuconego przez poprzednich dyrektorów OB gatunku. Ostatnią operetkę widziano na tej scenie wiele lat temu.

Przyznaję, że sama z ciężkim sercem wybierałam się tego dnia do teatru. A teraz kusi mnie, żeby przejść od razu do puenty. Jak się czuliśmy, my widzowie, zaraz po finale? Jak w ‘73, po zwycięskim remisie drużyny Górskiego na Wembley! Realizatorom, muzykom i tancerzom udało się przekonać najbardziej nieprzekonanych - w szatni królowały emocje jak po wieczorze u przyjaciół z dużą ilością szampana: syci, roześmiani i lekko oszołomieni mamrotaliśmy: „Bo to jest miłość, ta głupia miłość, o której nie wiesz, kiedy przyszła, skąd i jak”, przerzucając się na zmianę zasłyszanymi ze sceny bon motami: „tenor to diagnoza” i cytatami w stylu: „co taka piękna kobieta robi w moich brudnych myślach”. A bąbelki były naprawdę - poczekajcie do ostatniej sceny.

Charyzmatyczny reżyser
W teatrze na ostateczny efekt składa się wiele elementów - dobór repertuaru, decyzje obsadowe i kondycja artystów. Dzięki namowom dyrektora Opery Bałtyckiej Romulada Wiczy-Pokojskiego, w roli reżysera zadebiutował Jerzy Snakowski, którego melomanom i bywalcom operowym przedstawiać nie trzeba. To wytrawny znawca teatralnej materii: trzykrotny laureat „Wielkiej gry”, autor mondramu, scenariuszy teatralnych, wielu programów popularyzatorskich i edukacyjnych realizowanych w ogólnopolskiej telewizji i teatrach muzycznych w Polsce, komentator życia kulturalnego, wykładowca akademicki i felietonista, ale tak dużego zadania reżyserskiego podjął się po raz pierwszy. I osiągnął sukces. Snakowski obiecywał w wywiadach „sztukę szczęśliwości” - brzmiało ryzykownie, ale udało się.

Libretto i muzyka - przepis na sukces
Dodać trzeba, że zadanie postawiono przed nim karkołomne. Począwszy od banalnego w wymowie oryginalnego libretta o miłości niemożliwej kończącej się happy endem, czyli ślubem (ej, serio? zakrzykną młodzi), które najeżone jest klasową wyższością i seksistowskimi uwagami, po staroświecko brzmiącą, chwilami rozwlekłą muzyczną frazę Imre Kálmána. Jak w dzisiejszych szybkich czasach, galopującej nie tylko inflacji, wytrzymać ten sentymentalny lament?

Reżyser znalazł na to sposób: zdynamizował tempo, zmienił miejsce i czas akcji przenosząc kabaret z Budapesztu początków XX-wieku do międzywojennego Wiednia. Zaprosił też do współpracy zdolnego dyrygenta Adama Banaszaka, odłzawił temat na rzecz pikantnego poczucia humoru i nic nie tracąc z retro klimatu dorzucił współczesne odniesienia, uszlachetniając formę i treść.

Kreacje - dobre aktorstwo
W jego interpretacji, pogardzana przez elity szansonistka zyskuje podmiotowość. Jest Artystką, niezależną kobietą obdarzoną talentem i temperamentem, która zna swoją wartość (wspaniała Anna Fabrello jako Sylva Varescu). Gdy ukochany ją zawiedzie, tłumi szloch, kopie ze złością walizkę i mści się żyjąc pełną piersią - płynie statkiem (choć spóźnia się na Titanica - żarcik ze sceny) do Nowego Yorku, by odnieść tam sukces. Inscenizacyjne, reżyser roztapia serca widzów nawiązaniem do kina niemego. Na kurtynie wyświetla się w tym momencie film stylizowany na archiwalną kronikę pełen zabawnych gagów (za multimedia odpowiadał Michał Lewandowski). Starszym widzom może przemknie przez myśl czołówka programu „W starym kinie”.

Odświeżająco zadziałały też inne manewry na libretcie: zamiany ról i kwestii bohaterów intrygi, m.in. generał wzywający młodego księcia do garnizonu okazuje się budzącą postrach surową matką. W tej roli, Księżnej Anhildy skrywającej wstydliwą tajemnicę (nie jedną!), fenomenalny Piotr Kosewski. W roli męża - księcia Leopolda zobaczymy Marka Sadowskiego, którego aktorskie umiejętności wiele wnoszą do spektaklu.

Przeniesienie punktu ciężkości z łzawej liryki na komediową swobodę pozwoliło też na szczyptę erotyki w pysznym wydaniu. Dosłownie pyszne, bo oparte na kulinarnych słabościach obojga, są sceny z Moniką Sendrowską i Aleksandrem Zuchowiczem, którzy wcielają się brawurowo, wokalnie i aktorsko, w swoje role. Ich duet tworzy mocny kontrapunkt dla głównej pary kochanków - posągowej, walecznej Sylvy (Anna Fabrello) oraz przytłoczonego nieco jej temperamentem Łukasza Gaja jako Edwina o aparycji Eugeniusza Bodo. Oboje szczególnie pięknie i dramatycznie brzmią w duecie „Był taki czas”.

Zaczarowany świat przedwojennej rewii
Hanna Wójcikowska-Szymczak, projektując zjawiskowe kostiumy i scenografię, ubiera tę historię w formę. Jak wiemy - nie ma prawdziwej rewii bez schodów, więc takie też są. Ich kaskadowość pozwala na ciekawe wizualnie, choć niełatwe dla tancerzy i śpiewaków rozwiązania choreograficzne, za które odpowiada Michał Cyran specjalizujący się w musicalowej i rewiowej choreografii. Jego doświadczenie nie pozwala na nudę - widzowie są cały czas bombardowani nowymi pomysłami, układami, które wspiera reżyser świateł Maciej Iwańczyk. Kolejne sceny podkreślane są kolorami, wachlarze z białych strusich piór, kreacje podróżne Sylvy, stroje półnagich tancerek, wszystko posypane wagonem brokatu błyszczy i zachwyca.

Widz odnajdzie tu klimat i subtelne nawiązania do popkulturowej tradycji - klimatu polskich produkcji z lat 70. i 80. - serialu „Strachy” z Izabelą Trojanowską w roli głównej czy filmu „Hallo Szpicbródka..” z Kownacką i Fronczewskim, ale też światowych filmowych evergreenów - „Kabaretu” Boba Fosse'ego czy legendarnej „Casablanki” (Sylva rzuca do pianisty w III akcie „Zagraj to jeszcze raz, Sam”).

Jerzy Snakowski wraz z artystami ze staroświeckiej mizoginicznej historii wyczarowali świat pełen zaplątanych ludzkich namiętności, zmysłowy, piękny, dowcipny i z happy endem na pocieszenie w trudnych czasach.

Dodatkowo, niemal każda z postaci sztuki ma podwójną obsadę, partię Sylwy Varescu kreują aż trzy śpiewaczki, więc każdego wieczoru spektakl ma szansę na nieco inne odcienie. Warto tego doświadczyć.

 

Tytuł oryginalny

Szampańska zabawa z "Czardaszką" - brawurowa premiera w Operze Bałtyckiej. RECENZJA

Źródło:

Gdansk.pl
Link do źródła

Autor:

Anna Umięcka

Data publikacji oryginału:

13.05.2023