„Lekcje tańca” Marka St. Germaina w reż. Michała Staszczaka w Teatrze Kwadrat w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Mark St. Germain, amerykański dramaturg, popularny autor, scenarzysta filmowy i telewizyjny, w Polsce jest niemal nieznany. W 2010 roku ciepło przyjęty został jego dramat „W imię Boga” wystawiony przez Tomasza Wiśniewskiego w Teatrze Telewizji. Sztuka oscylowała wokół tematyki medycznej i szpitalnej – transplantologii, postępowania lekarzy w sytuacjach domniemanej korupcji czy możliwości dającej pacjentowi szansę na drugie życie. W pewien sposób, bo też problemów związanych ze zdrowiem i chorobami czy trudnymi do leczenia dolegliwościami dotyczy najnowsza premiera w warszawskim Teatrze Kwadrat. Tyle że „Lekcje tańca”, które prapremierę miały w 2014 roku Barrington Stage Company to utwór dużo bardziej kameralny, rozpisany na dwoje bohaterów, których autor i tym razem wyposaża w sporą dawkę zaczerpniętą z rezerwuaru psychologicznych dociekań człowieka i relacji, jakie mogą na tym podłożu się narodzić lub nie.
Dramatyczne napięcie jakie powstaje między młodą, leczącą poważną kontuzję tancerką, a jej sąsiadem, nieśmiałym i zdziwaczałym naukowcem z zespołem Aspergera, sytuuje tekst na pograniczu komedii i dramatu, albowiem pomimo wielu zabawnych sytuacji wynikających choćby z niezdarności Evera, jest w tym utworze również pewien rodzaj drugiego dna wynikający między innymi, choć przecież nie tylko, ze zgorzknienia w jakie popada nie mogąca pracować i uczestniczyć w broadwayowskich castingach Senga. Romans jaki siłą rzeczy rodzi się między protagonistami ma znamiona czegoś na kształt programu naprawczego. I to jest chyba w tym spotkaniu dwojga pogubionych i wycofanych ludzi najbardziej ciekawe, tym bardziej że St. Germain całą tę historię obleka w taki rodzaj emocjonalnej i psychologicznej prawdy, który wybrzmiewa dzięki wiarygodnie artykułowanej konfrontacji dwóch osobowości, tak naprawdę tylko pozornie od siebie odległych. Warto również podkreślić, że dramaturg umiejętnie podkręca napięcie i temperaturę emocjonalną każdej sceny, co znakomicie wykorzystują aktorzy, a zwłaszcza Andrzej Andrzejewski w roli Evera. Jednocześnie szalenie frapujący, ale na szczęście pozbawiony ckliwości, jest w tym spektaklu sposób pokazania przez aktorów tego, jak kreowane przez nich postaci uczą się nie tylko wrażliwości na siebie, ale również tego, co determinuje w naszym codziennym życiu nasze człowieczeństwo.
Ever Montgomery, zajmujący się jako profesor nauką o ziemi, specjalista w dziedzinie globalnego ocieplenia, w interpretacji Andrzejewskiego z niemałą dozą wzruszenia pokazuje, jak trudno jest człowiekowi z tego typu schorzeniem nawiązywać jakiekolwiek bliższe kontakty i relacje z otoczeniem, że o pokazaniu właśnie ciepła już nie wspomnę. Aktor wspaniale wykorzystuje do tego każdy gest, każde ułożenie głowy, mimikę ściągniętej twarzy, spuszczony, jakby mający zmniejszać pole widzenia wzrok czy pewną sztywność, nieruchomość ciała, której nie potrafi pokonać. Prawdziwym majstersztykiem w wykorzystaniu tych wszystkich środków wyrazu są próby zbliżenia się do Sengi, która zresztą sama w jednej z kolejnych wizyt pewne zachowania prowokuje. Ale już samo pojawienie się Andrzejewskiego na korytarzu przed drzwiami tancerki, kiedy proponuje jej 2153 dolary za jedną lekcję tańca i tłumaczy dlaczego właśnie tyle i skąd wzięło się takie akurat zapotrzebowanie, zwraca uwagę na ogromne skupienie aktora w budowaniu precyzyjnego, ale i dyskretnie prowadzonego napięcia w uzewnętrznianiu swoich dziwactw i natręctw.
Sytuacja Sengi też nie jest łatwa i prosta. Okazuje się bowiem, że ma alergię na środki znieczulające, co uniemożliwia lekarzom podjęcie decyzji o zoperowaniu uszkodzonego kolana. Grająca dziewczynę Anna Karczmarczyk od początku spektaklu ma na nodze ortezę – noszenie jej grozi Sendze do końca życia, co siłą rzeczy wiąże się z porzuceniem kariery tanecznej i niemożliwością jej kontynuowania. Do tego dochodzi jeszcze rozstanie z chłopakiem, którego wcześniej zgodziła się poślubić. Bez wątpienia nie jest łatwo zagrać wiarygodnie i bez przerysowań tak skonstruowane postaci. Dlatego zwróciłem już wcześniej uwagę na rolę Andrzeja Andrzejewskiego, który musi trzymać się pełnej zniuansowania formy emocjonalno-cielesnej w sposób zdyscyplinowany, a na początku nawet rygorystyczny. Anna Karczmarczyk bardzo dobrze mu partneruje, do tego stopnia, że zaczynamy zastanawiać się czy aby nie zostali oni dla siebie tak naprawdę stworzeni. Aktorka potrafi wejść głęboko w charakter swojej bohaterki, tak jakby starała się pokazać jej wszystkie strony, również te tkwiące wewnątrz jej osobowości.
„Lekcje tańca” to spektakl mądry i wzruszający, zwłaszcza wtedy kiedy rozbitkowie szukając kontaktu oddają się uściskowi i tak naprawdę nie wiemy, kto potrzebował go bardziej. Jest w nim coś lirycznego, jednocześnie bolesnego, zwłaszcza w chwili pożegnania, które jeśli nawet było spodziewane, to jednak na pewno przez nikogo na widowni niepożądane.