„Ronja, córka zbójnika” Astrid Lindgren w reż. Anny Ilczuk w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Alicja Cembrowska w Teatrze dla Wszystkich.
– Kiedy znowu będą Szaruchy? – co kilka minut dopytywał się, nawet nie próbując szeptać, mały chłopiec, który z tatą przyszedł na „Ronję, córkę rozbójnika”. Dorośli natomiast, co kilka minut, wybuchali śmiechem, a dzieci niejednokrotnie szły w ich ślady. Zdaje się, że niezależnie od wieku nowy spektakl Teatru Powszechnego odniósł sukces – poruszył, wzruszył i rozbawił różnorodną widownię.
I wcale się nie dziwię. Entuzjastyczne reakcje nie są bynajmniej odpowiedzią na teatralny detoks, który przymusowo zafundował nam koronawirus. „Ronja, córka rozbójnika”, w reżyserii Anny Ilczuk, to po prostu dobry spektakl, teoretycznie dedykowany dzieciom od 7 roku życia. Nie przywiązujcie się jednak do tej informacji. Zapewniam, że realizacja historii napisanej przez Astrid Lindgren skradnie zarówno młodsze, jak i starsze serca.
Sprawna adaptacja prawie trzystustronicowej książki sprawiła, że na scenie nie ma nudy i dłużyzn, co zapewne docenią szczególnie rodzice, znając niecierpliwe tendencje młodocianych. Reżyserka zastosowała przyspieszenia, wprost, ustami aktorów przyznając, że można by mówić i mówić, pokazywać i pokazywać, ale konieczne były „cięcia”, by widzowi zaserwować to, co najbardziej istotne w opowieści o przyjaźni Ronji (Klara Bielawka) i Birka (Andrzej Kłak).
Chociaż, paradoksalnie, to nie sama przyjaźń jest głównym tematem spektaklu, a raczej jej konsekwencje. Ronja i Birk pochodzą z dwóch zwaśnionych band zbójeckich, więc jak można się domyślać, ich rodzice w najgorszych snach nie wyobrażali sobie, że ich dzieci połączy silna więź, przezwyciężająca strachy, lęki i przeciwności – zarówno te czające się w ciemnym i mrocznym lesie, jak i w głowach naszych bohaterów.
Dominującą emocją historii jest strach – przed straszydłami z lasu, przed innością, przed innym człowiekiem, w końcu przed samym sobą. Najciekawszą funkcją tej emocji jest jednak to, że potrafi być jednocześnie blokująca i motywująca. To ona sprawia, że boimy się tego, czego nie znamy, ale jednocześnie to właśnie strach często popycha nas tam, gdzie wiemy, że czai się coś nowego. Strach może wyzwalać i prowokować do przekraczania granic oraz wyznaczania nowych ścieżek. O tym jest „Ronja”.
I to jest właśnie najfajniejsza lekcja, która płynie ze sceny Powszechnego. Ronja się boi, ale działa wbrew temu. Obserwujemy jej drogę i śledzimy sposoby radzenia sobie z emocjami, które w różnych wymiarach towarzyszą dzieciom na kolejnych etapach ich rozwoju. A przy okazji tej drogi przekonujemy się, czym jest braterstwo i mądrość najmłodszych wolna od uprzedzeń.
Zbójnicką opowieść Anna Ilczuk serwuje w formie błyskotliwej, żartobliwej i wysmakowanej, niepozbawionej jednak wzruszeń. Reżyserka bawi się słowami (nie zrezygnowała z niektórych archaicznych powiedzonek), aktorzy wcielają się w różne postaci, śpiewają, tańczą, a gdy trzeba zwracają się wprost do publiczności, co spotkało się z entuzjastyczną reakcją dzieci, szczególnie gdy trzeba było odgadywać odgłosy ptaków.
„Ronja, córka rozbójnika” to spektakl niosący zarówno wartość dydaktyczną, co wizualną – świetna scenografia i kostiumy Mateusza Stępniaka sprawiają, że przenosimy się do zamku Mattisa i mrocznego lasu, w którym czają się zbójnicy i leśne strachy. Z samej opowieści płynie natomiast wniosek, który wszyscy powinniśmy zapamiętać – musimy uczyć się komunikacji, bo dialog to cud. Pielęgnujmy go, przekazujmy naszym dzieciom i trenujmy każdego dnia.