Przyjechałam na występ, a stałam przed grupą bogatych gości rozwalonych w fotelach, którzy z każdym pyknięciem cygara coraz bardziej przyglądali mi się jak wynajętej pani do towarzystwa. Przez 40 minut mówiłam do nich program, bo nie mogłam zerwać umowy. Nie byłam dla nich komiczką, tylko atrakcją na męskiej imprezie. Pisze Arkadiusz Gruszczyński w „Gazecie Wyborczej”, dodatku „Wysokie Obcasy”.
Kiedy Katarzyna Piasecka zaczynała przygodę ze stand-upem, wiele występów poświęcała mężczyznom. Wytykała im małostkowość, złe traktowanie kobiet, homofobię, nieodpowiedzialność. – Część mężczyzn widziała się ze mną wtedy na scenie pierwszy i ostatni raz. Czuli się urażeni. Teraz jest inaczej, wachlarz tematów mam szerszy, a ludzie często wiedzą, na co się piszą. Zdają sobie sprawę, jakie mam poglądy i jakie opinie usłyszą ze sceny – przyznaje Piasecka.
Bo choć stand-up to przede wszystkim rozrywka, coraz częściej staje się też forum do wyrażania poglądów. W stand-upie nie ma tematów tabu. Im bardziej kontrowersyjnie, tym lepiej. W USA parodiują Hitlera i papieża, śmieją się z białych i czarnych, nabijają się z urzędującego prezydenta i osób publicznych. Ma być autentycznie, bezpośrednio i szczerze.