Obaj panowie, Tadeusz Słobodzianek i Tadeusz Nyczek mają ten sam problem z dramaturgiem. Nie rozumieją, po co jest i dlaczego się pojawił, skoro kiedyś teatr mógł istnieć bez niego - pisze w listopadowym Dialogu Piotr Gruszczyński.
Dziwna sprawa. W niedużym odstępie czasu, w dwóch zupełnie różnych miejscach, dwaj panowie, których nie łączy właściwie nic, poza imieniem, a to przecież zbieżność przypadkowa, dali upust swojej niechęci do zajęcia na literę d, protestując gorąco przeciw istnieniu w teatrze dramaturgów. Pozostając w kręgu słów na d, wypada niestety zawiadomić, że pierwszy protest kierowany resentymentem Tadeusz Nyczek ogłosił tu, czyli w piśmie na D, w cyklicznych Nawozach sztucznych. Tadeusz Słobodzianek zaś w "Gazecie Stołecznej", gdzie opublikował swój alfabet. Nieco szczerbaty, bo nie z każdą literą dramatopisarzowi coś się kojarzy, tym więc ważniejsza jest zapewne wypowiedź na literę d jak dramaturg. Przytaczam w całości: Dramaturg. Kiedyś było wszystko proste. Dramaturg to był autor dramatów i wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi. Teraz ten, kto pisze sztuki, nazywa się dramatopisarzem. A dramaturg to taka osoba w teatrze, która bierze do ręki go